Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Na szlaku »
Bogny, Walerii, Witalisa , 28 kwietnia 2025

Przez Wenezuelę: Synkretyzm, czyli tolerancja latynoska

2016-01-24, Na szlaku

W stanie Yaracuy jest miasto Chivacoa, a niedaleko niego, na górze Sorte, stworzono centrum kultu Marii Lionzy łączącego w sobie elementy religii katolickiej i różnych religii sprzed pojawienia się tejże, a także elementy kultu natury.

medium_news_header_13666.jpg

Typowy synkretyzm tak charakterystyczny dla wyznań Ameryki Łacińskiej, gdzie różne wierzenia, religie przenikają się wzajemnie.

Ta indiańska księżniczka, żyjąca w XVI wieku, jest dziś świętą od miłości i zdrowia, natury i harmonii. Razem z indiańskim wodzem Guaicaipuro, zabitym przez Hiszpanów oraz niewolnikiem Negro Felipe, zabitym przez swego pana, stanowią potencias tres, czyli trójcę mocarzy.

We współczesnym panteonie Wenezueli są to postacie najważniejsze, wyprzedzają innych świętych indiańskich i afrykańskich, o katolickich nie mówiąc, bo ci są zupełnie w tyle.

Na autostradzie widzieliśmy jej piękny pomnik: naga, dumna, z szerokimi biodrami świadczącymi o płodności, Maria Lionza ujeżdżająca wielkiego tapira. Można się zatrzymać, wejść na wiadukt nad drogą i fotografować ów pomnik do woli.

Wyznawcy zabraniają, by obcy uczestniczyli w ich rytuałach na górze Sorte, ale z daleka można się niektórym obrzędom przyglądać.

Raz do roku, w październiku, w to miejsce przybywają setki tysięcy wyznawców od Amazonii po Caracas. To są główne uroczystości. Szacuje się, że Marię Lionzę, „Królową”, czci już około 1/3 mieszkańców kraju i zauważalne jest rozszerzanie się tego kultu na kraje sąsiednie m. in. Kolumbię i Brazylię. Wyznawcy określają siebie jako marialionceros.

„Drobne” zaś uroczystości są praktycznie w każdy weekend i będąc w okolicy można się „załapać” i przynajmniej trochę obejrzeć. Za uczestnictwo płaci się tylko 20 dolarów. W sumie niewiele się zobaczy, bo pewnej linii przekraczać nie wolno, ale zawsze coś. Choćby poczuć atmosferę.

Gdy byliśmy wcześniej w Ekwadorze, później w Argentynie i Chile, spotykaliśmy się niemal na każdym kroku z tym dziwnym dla Polaków katolicyzmem Latynosów.

W czasie obrzędów część marialionceros wpada w trans, jaki czasami widzimy na procesjach katolickich na Filipinach. Punktem kulminacyjnym, którego zwykli gapie, czyli np. my, już nie widzą, jest taniec ognia. Podobno tańczą na żarze, wkładają sobie do ust rozpalone drewno i proszą swą „królową” o wstawiennictwo.

Tutaj, od Meksyku po przylądek Horn, pielęgnuje się stare obyczaje, wierzenia, miesza wątki różnych religii i raczej trudno usłyszeć przekonywanie się, że moja religia jest lepsza, czy prawdziwa.

Słynny, cudowny obraz Matki Boskiej z Guadelupe wisi w kościele stojącym na wzgórzu Tepuyac, gdzie wcześniej była świątynia indiańskiej bogini Tonantzin – matki bogów. Zanoszone modły i prośby nie zmieniły się od tysięcy lat. Nawet ciemny kolor skóry czczonej osoby. Zmieniło się tylko imię adresatki tych modłów. Ale o dawnej bogini pamiętają, chociaż nie oddają jej czci bezpośrednio.

Tutejszy katolicyzm jest w zasadzie kostiumem dnia dzisiejszego pod którym żyje nie tylko on, ale nade wszystko „dawność”. Co ciekawe, ta „dawność” jest jak najbardziej dzisiejsza, bo żywa.

Czczenie chociażby Evity (Peron) w Argentynie, czy białe i czerwone kapliczki także w Argentynie oraz w Chile, o których pisałem w książce „Podróże na koniec świata”, a także inne kulty, są na porządku dziennym.

Spotykaliśmy często figury Chrystusa przystrojone w stylu indiańskim. W katedrze w stolicy Ekwadoru Quito, widzieliśmy płaskorzeźbę przedstawiającą Jezusa „pałaszującego” świnkę morską. Tak: pałaszującego, bo tak mi przetłumaczył ekwadorski przewodnik, który wyjaśnił: świnki morskie są najlepsze na świecie, więc i Chrystus musiał je jeść, a jeśli komuś coś smakuje, to pałaszuje.

Nam, Polakom, przyzwyczajonym do „martyrologii” niemal we wszystkim, co nas otacza, również w religii, trudno pojąć jak Latynosi podchodzą do życia, także do religii. Jest to dla nich prawdziwa religia radości. To, co się dzieje przy okazji świąt religijnych, ta spontaniczność, te eksplozje radości z życia, przekraczają chyba możliwości pojmowania przez europejskie ponuractwo.

Podobno aniołowie w religii katolickiej są bezpłciowi. Ale nie u Latynosów. Widzieliśmy figury… anielic. Dlaczego? Przecież to jasne- usłyszałem- Skoro aniołowie opiekują się nami, to muszą być kobietami, bo to przecież kobiety są opiekunkami domów…

Ba, w kościołach można spotkać np. psy. Ot, zaplącze się taki jeden z drugim, bo jest ich na kontynencie południowoamerykańskim mnóstwo. Ale nikt takiego delikwenta nie wygania. Też stworzenie Boże…

Latynosi, także Wenezuelczycy, nie oglądając się na Watykan, sami często ogłaszają jakąś osobę świętą. Nic tu nie znaczą gromy biskupów i oficjalne potępienia Watykanu. Nikt nie czeka na werdykt beatyfikacyjnej komisji watykańskiej, czy np. był cud, czy nie było, by uznać jakąś osobę za świętą. Są tu np. święci od nielegalnego przekraczania granic, święty patron handlarzy narkotykami, jest święty patron bandytów w slamsach itd. Są oczywiście święci także od spraw dobrych w naszym, europejskim rozumieniu. Ale co to znaczy „dobry”? Gdybym chciał nielegalnie przekraczać granicę, to takiego świętego od tego nielegalnego przekraczania też bym uznał za dobrego.

Taką świętą ludową jest właśnie Maria Lionza. I do tych „swoich” świętych ludzie żarliwie się modlą o swe małe i duże sprawy, wierząc, że może coś „załatwią”. Jak zawsze i wszędzie na całym świecie: o pracę, zdrowie, pieniądze, szeroko rozumiane szczęście… Bo jest to stały element każdej religii: szukanie sprawiedliwości, szczęścia, protekcji gdzieś tam… U Boga, u bogów, bóstw, świętych…

-Święci watykańscy są często „polityczni”, ustanawiani z wyrachowaniem- powiedział mi znajomy Latynos – nasi zaś spontaniczni, wybierani bez wyrachowania i potrzebni na co dzień...

Wenezuelczycy są nominalnie katolikami, ale nie są religijni. Do kościoła uczęszcza znikomy odsetek ludności z wyjątkiem rejonów andyjskich. Wiadomo, górale są chyba wszędzie pobożni. Kościół dla większości postrzegany jest jako tradycyjna, ale mało istotna instytucja.

Gdy przyjechał do nich w 1985 roku papież, władze i biskupi dokonywali nadludzkich starań, by zapewnić frekwencję na uroczystościach. Wenezuelczyków to nie interesowało.

Ich interesują uroczystości i święta kościelne, ale jako pretekst do zabawy. I to jakiej! Święto, to fiesta: jedzenie, picie (alkohol), zmysłowe seksem tańce, także sam seks i fajerwerki.

Chrześcijaństwo, a w gruncie rzeczy katolicyzm, trafił na tych obszarach na dość podatny grunt, chociaż zawsze był traktowany przez miejscowych jako religia najeźdźców. Chodziło o to, że w religiach indiańskich i katolickiej sporo było elementów zbieżnych.

I tu i tu kapłani pełnili przywódczą rolę w życiu społeczno- politycznym. Podobne było pojęcie duszy, podobne do chrztu były rytuały oczyszczenia oraz zamiłowanie do figur i wizerunków bóstw i świętych. I podobna wiara w „moc” owych świętych.

Po obu stronach przypisywano nadprzyrodzoną siłę relikwiom, obrazom. I tu i tu wznoszono modły do niezliczonej ilości świętych. Dlatego bardzo łatwo bóstwom indiańskim znaleziono ich odpowiedniki w postaci świętych katolickich.

Ale to wszystko było „przemeblowanie” zewnętrzne. W świadomości zaś już nie poszło tak łatwo.

W Europie, przy dominacji religii indywidualistycznych, powiązania z dawnymi wierzeniami wycięto „w pień”. Wszystko zastępuje słowo – wytrych: pogaństwo. Trudno raczej w tzw. normalnym trybie dowiedzieć się czegoś o pochodzeniu np. niektórych świąt czy dogmatów, które są bardzo związane z dawnymi wierzeniami, a przecież wiedza o tym nie naruszy, bo nie jest w stanie naruszyć wiary wierzącego człowieka.

Natomiast w kulturze latynoskiej właściwie nic nie „wycięto”. Tutaj religia jako taka jest co prawda bardzo ważnym elementem życia, ale raczej obrzędowym i nie wyrzucono na śmietnik religijnej przeszłości. Ta przeszłość jest tak samo ważna jak religijna teraźniejszość.

Dawne wierzenia, kulty itp. wcale nie są dawne, bo wciąż żyją choć często w katolickich szatach. Ale skąd się wziął np. powszechny w Caracas zwyczaj jeżdżenia na wrotkach w okresie Bożego Narodzenia, nie wiadomo. Może by pomykać od fajerwerków do fajerwerków? W wieczór wigilijny na pasterkę idzie mało ludzi, ale na ulicach tłumy, bo o północy jest zawsze potężna „defilada” ogni sztucznych. I zastawione stoły na ulicach.

Każdorazowo podczas pobytu w Ameryce Południowej, gdy widzę tolerancję jej mieszkańców, z niepokojem myślę o Polsce. Nienawiść do myślących inaczej i fanatyzm ciągle w wielu z nas ma się dobrze…

Marek Bucholski

Od redakcji: Jest to fragment książki Marka Bucholskiego „Podróże do miejsc czarownych”, prawnika, podróżnika, gorzowskiego dziennikarza, podróżującego po świecie z żoną Ewą. Książka jest dostępna w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Gorzowie oraz w Wydawnictwie Literackim Sonar w Gorzowie ul. Kostrzyńska 89.


 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x