2017-02-15, Na szlaku
Z przewodników dla turystów wiem, że co czwarty Albańczyk żyje poniżej ubóstwa.
Widać to przede wszystkim na ulicach nawet tych większych miast. Młodzi Polacy, którzy nie wiedzą, jak wyglądała Rzeczpospolita przed 1989 r., powinni być tam wysyłani na lekcje poznawcze.
To było po pierwsze. Po drugie, powinni tam jeździć również ci, którzy uważają, że współczesna Polska jest krajem korupcyjnym. Po trzecie, tamtejsi politycy opozycyjni i rządzący niewiele różnią się od naszych. Także i im brak obycia dyplomatycznego, także mają parcie na szkło, także wszystko najlepiej wiedzą, także czują się niezrozumiali przez naród.
Albania to najlepsze miejsce w Europie, gdzie można jeszcze można zobaczyć, jak wyglądały drogi w XIX wieku. Są asfaltówki, ale tylko łączące główniejsze miasta. Nawet jest jedna traktowana jako autostrada. Reszta to drogi polne, kamieniste, wąskie, niebezpieczne. Drogi w fatalnym stanie, za to przy nich nowoczesne stacje paliw, w większości samoobsługowe. Na stacjach sklepiki, restauracyjki. Dla miejscowych? Chyba także. Przyjezdnych jest jeszcze za mało, żeby te stacje na siebie zarobiły. Chyba że służą one i czemuś innemu.
Niedługo po tym, jak postawiłem nogę na albańskiej ziemi, przewodnik spytał, po drogach którego kraju europejskiego jeździ najwięcej mercedesów. Ja i ci, którzy usłyszeli pytanie, bez zastanowienia odpowiedzieli: Niemcy. Przewodnik pokręcił głową. Albania, rzucił, a później prosił o śledzenie ruchu na drogach, na rzucanie wzrokiem na pobocza, na podwórza, na myjnie, na warsztaty. Miał rację. W Albanii są same mercedesy. Nie takie spod igły. Lecz z demobilu. Wysłużone w Niemczech. Na albańskich drogach peugeoty, fiaty, skodowki, nawet toyoty i chevrolety by się połamały. Jedynie najstarsze mercedesy sobie radzą. W Albanii jest najwięcej mercedesów i chyba warsztatów naprawy samochodów. To ostatnie stwierdzenie jest wyłącznie moją opinią, widokiem z okna autokaru.
Przed wyjazdem do Albanii znajomi, którzy nigdy nie byli w Albanii, ostrzegali mnie przed mafiosami. Faceci w czarnych garniturach mieli stać na każdej uliczce, a już na pewno w miejscach, gdzie spotykają się przyjezdni z kontynentu i siłą zmuszać do wymiany dolarów, złotówek, eurów na leki. Kto nie wymieni dobrowolnie, tego zmuszą do wymiany. Oni ustalają kurs dnia. Te leki mieli przynosić w reklamówkach.
A było tak. Do Albanii dostałem się przez grecką wyspę Korfu, tzn. samolotem do Korfu i stamtąd promem do Sarandy. Kilkanaście minut po wyjściu z promu na brzeg pojawił się elegancki Albańczyk. Po angielsku wyjaśnił, że chętni do wymiany pieniędzy powinni przejść do kantoru oddalonego od portu o sto metrów. Kantor z klimatyzacją wyglądał jak bank. Każdy, kto zdecydowała się na wymianę pieniędzy, otrzymał kwit. Po tygodniu, gdy wracałem z objazdu Albanii na Korfu, a zostało mi sporo leków. W tym samym kantorze w Sarandzie wymieniłem je na euro. Wszystko zgodnie ze standardami.
Albania jest krajem w zasadzie muzułmańskim. Meczety i minarety dominują w krajobrazie. I jak w państwach arabskich o określonych porach odzywa się głos duchownego. Poza Tiraną z większych miast zwiedziłem uniwersytecką Vlorę, położoną nad morzem, wielkością mniej więcej równą Gorzowowi, może bardziej przygotowaną na turystów. W przydeptakowych knajpkach, a jedna przylegała do drugiej, sami mężczyźni. Pili piwo, kawę i grali w kości. Kilka kobiet spotkałem wieczorową porą, wszystkie były w towarzystwie mężczyzn.
A skoro wspomniałem o kawiarnianych uciechach dla żołądka, to warto tam jechać choćby ze względu na owoce. Tyle winogron i tak słodkich nie jadłem nawet w Bułgarii. Z punktu widzenia Polaka wszystko, co proponuje kuchnia albańska, stanowi atrakcję. Jest to kuchnia jakby turecka, wszak kraj ten przez wiele lat był pod władaniem Imperium Osmańskiego, ale i nieturecka. I pewnie dlatego mnie urzekła.
Ci, którzy nie byli w Albanii, opowiadają o bunkrach. Byłem w kilku takich budowlach. Są przy drogach, przed wioskami i miastami, na wzgórzach. To budowle z żelbetonu, z okienkami do obserwacji, mogące pomieścić najwyżej dwie, trzy osoby. Od upadku reżimu Hodży nie były remontowane, sprzątane. Pewnie Albańczycy czekają, żeby czas wieków je rozkruszył. Wedle przewodnika, takich budowli w całej Albanii jest ok. 700.
W ciągu tygodnia liznąłem Albanię od Sarandy przez Tiranę do Skodry. Zmieniłem zdanie o kraju, o którym dotąd nic nie wiedziałem. Chciałbym jeszcze raz tam pojechać.
Tekst i zdjęcia
Alfred Siatecki
Po raz pierwszy od lat województwo lubuskie pokazało się w ITB, największych targach turystycznych w Europie. Na ten czas do Berlina zjechał się cały świat.