2015-09-10, Czytaj ze mną
Zrodziła się ostatnio moda na kontynuacje znanych utworów literackich. Świetnie wpisał się w nią Janusz Włodarczyk z Myśliborza, autor „Małego Księcia ze strychu”.
Pamiętam, jak w moich latach szkolnych pisaliśmy ciąg dalszy losów Janka Muzykanta, aby udowodnić, że w naszych socjalistycznych czasach zdolny wiejski chłopiec na pewno zrobi wielką karierę. Światowym bestsellerem stała się ostatnio książka „Co nas nie zabije”, która jest kontynuacją losów bohaterów „Milenium” Stiega Larssona. U Davida Lagercrantza, znanego pisarza szwedzkiego zamówili ją spadkobiercy praw autorskich przede wszystkim dla wzbudzenia kolejnej fali zainteresowania trylogią Larssona i dla zysku.
Natomiast optyk z Myśliborza, Janusz Włodarczyk, kontynuował losy Małego Księcia nie ze względów politycznych ani merkantylnych, a z czystej miłości do bohatera książki Antoine’a Saint-Exupéry’ego. Na pewno nie tylko jego zauroczył mały chłopiec odkrywający wielkie prawdy świata, z podstawową, że tylko sercem widzi się dobrze, a najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Idąc tropem francuskiego autora Janusz Włodarczyk zaczął tworzyć nowe przygody, nowe miejsca i nowych ludzi, z którymi styka się Mały Książę. Z właściwą sobie naiwnością Mały Książę odkrywa wielkie miasto i mieszkających w nim złych ludzi. Dziwi się, że dziennikarze zmieniają opisywaną rzeczywistość, aby stworzyć sensację i w ten sposób zdobyć zainteresowanie czytelników. Janusz Włodarczyk tworzy sytuacje, z którymi nie mógł się zetknąć bohater z 1940 roku, ale zachowując mentalność i osobowość Małego Księcia pokazuje, że ciągle najważniejsza jest umiejętność odróżniania dobra od zła i kierowanie się sercem. Ta z pozoru książeczka dla dzieci jest bardzo ważną przypowieścią filozoficzną. Tak jak to było u Saint-Exupéry’ego.
Nowe przygody Małego Księcia autor obudował pieczołowicie skonstruowanym uzasadnieniem. Dorosły narrator znalazł na strychu, w zapomnianym kufrze babci luźne kartki zapisane drobnym maczkiem i to po francusku. Odkrywa ze zdziwieniem, że są to nieznane sceny z „Małego Księcia”. Bo babcia – jak się okazało – w amerykańskim szpitalu pielęgnowała chorego autora „Małego Księcia” i zdobyła takie jego zaufanie, że po wojnie przesyłał do niej, do Polski rękopisy kolejnych stron swojej książki z prośbą o ocenę. Dość karkołomne to uzasadnienie, ale ładne. Wydawca tylko dyskretnie, kształtem czcionki zróżnicował opowieść o babci i przygody Małego Księcia jakby dla podkreślenia, że wszystko to można między bajki włożyć. Poszczególne części oddzielone są tylko gwiazdkami. Można więc książkę otworzyć w dowolnym miejscu i cieszyć się kolejnym spotkaniem z Małym Księciem.
Dodatkowym plusem nowych przygód Małego Księcia są ilustracje. Jak wiadomo te powszechnie znane z oryginału stworzył sam autor. Twórcą nowych obrazków jest również autor kontynuacji, czyli Janusz Włodarczyk. I znów wyrastają one z tych stworzonych przez Antoine’a Saint-Exupéry’ego, zachowują tę samą poetykę, ale prezentują nowe miejsca i sytuacje. Tym samym Janusz Włodarczyk staje się podwójnym naśladowcą francuskiego mistrza.
Janusz Włodarczyk pisał swojego „Małego Księcia” przez kilka a może nawet kilkanaście lat, ilustrował także długo. Już znacznie wcześniej miałam okazję zapoznania się z tekstem książki, ale – mimo różnych zabiegów – autor nie uzyskał od spadkobierców praw autorskich prawa do wydania swojej książki. Niedawno minęło 70 lat od śmierci autora i tym samym wygasły prawa autorskie. Dzięki temu mógł się w kinach całego świata ukazać film o Małym Księciu, a wydawnictwo Nowa Res natychmiast wykorzystało szansę na wydanie poczytnej – mam nadzieję – książki. Życzę tego autorowi z całego serca, bo jego Mały Książę jest równie barwny co oryginał.
***
Janusz Włodarczyk, „Mały Książę ze strychu” z ilustracjami autora, wydawca Nowa Res – Wydawnictwo Innowacyjne Gdynia, 98 s. Książkę można zamówić w każdej księgarni, adres internetowy wydawcy: www.nowares.pl. Z Małym Księciem można korespondować za pośrednictwem adresu e-mailowego:MałyKsiaze@wp.pl
Po raz pierwszy zapraszam do czytania „Pegaza Lubuskiego” online, a nie na wydruku. Bo nie ma wydruku, nie było także zwyczajowej promocji numeru z udziałem autorów tekstów i osób zainteresowanych literaturą tworzoną w Gorzowie. Takie czasy. Ale czytać można.