Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Czytaj ze mną »
Jaropełka, Marii, Niny , 3 maja 2024

O literaturze w „Nadwarciańskim Roczniku Historyczno-Archiwalnym”

2018-01-07, Czytaj ze mną

„Nadwarciański Rocznik” zajmuje się przede wszystkim historią regionu gorzowskiego, ale od kilku lat publikowane są tam artykuły dotyczące literatury i literatów. W ostatnim, 24. aż pięć. Wydzieliłam więc je do bardziej szczegółowego opisania.

medium_news_header_20587.jpg

Zygmunt Trziszka – prawdziwy pionier

Arkadiusz Kalin przypomina sylwetkę Zygmunta Trziszki, jak zaznacza w tytule „pisarza lubuskiego (i nie tylko)”. Urodzony w 1936 roku Zygmunt Trziszka w 1945 roku przyjechał z rodzicami na ziemie zachodnie i zamieszkał we wsi Jastrzębnik w gminie Santok, na nizinie nadnoteckiej. Choć urodził się na wschodzie przedwojennej Polski, dla niego małą ojczyzną była ziemia gorzowska. Ukończył Liceum Pedagogiczne w Gorzowie, rozpoczął pracę jako nauczyciel w szkołach w Ulimiu i w Kłodawie, czyli w sąsiedztwie Gorzowa. Debiutował w 1960 roku opowiadaniem na łamach dodatku literackiego „Nadwarcie” do „Stilonu Gorzowskiego”, szybko wszedł do Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy, zaczął pisać artykuły do „Gazety Zielonogórskiej”. Dobrze zapowiadającego się pisarza w 1962 roku porwano do Zielonej Góry, a wkrótce potem do Warszawy. W 1965 roku ukazała się jego pierwsza książka – zbiór opowiadań „Wielkie świniobicie”. Łącznie wydał 25 książek, ale równie szybko jak zabłysnął, tak został zapomniany.

W ocenie Arkadiusza Kalina  w jego dorobku największą wartość mają książki pierwsze, najściślej związane z ziemią dzieciństwa, czyli regionem gorzowskim.

Wychowywał się we wsi, w której mieszkali ludzie pochodzący z różnych regionów przedwojennej Polski, zza Buga przyjechali tu lwowiacy, wilnianie, Podolanie, Łemkowie, bliższą drogę przebyli Poznaniacy z Wielkopolski i Polacy  z województw centralnych. Trziszka świetnie wykorzystał swój słuch językowy, by w opowiadaniach wykazać specyficzną mowę bohaterów mówiących po polsku, ale całkiem różnymi językami. Najlepiej tę jego oryginalność scharakteryzował M. Orski w recenzji zamieszczonej w „Nadodrzu”: „Bohater Trziszki nie mówi tylko: „jojczy, mamka, plumka, glamie, bałaka, bajtluje”, nie myśli, tylko „kapućka”, nie gubi tylko „zapotarajka”, nie jeździ wozem tylko „drandrygą”, nie śpi w łóżku, tylko w „koju, jebodku – wilusiowym, bejcowanym, wyfiuczonym”. (…) Ale jednocześnie, gdy go słowo „łechce”, to „adoptuje je”, potrafi skierować czytelnika do „ineksprymabli mniejszego kalibru dziecięcego rozmiaru”, nie podkłada komuś świni a „instaluje pod kimś prosię” i nadaje temu wydarzeniu wydźwięk „perturbacji na rynku mięsnym” itd.

Polityczna propaganda dowodziła, że pokolenie dzieci (w tym Zygmunt Trziszka) już nie mówi językami przodków, bo właśnie na ziemiach zachodnich z tego tygla językowego wykształcił się najbardziej poprawny język literacki. Dlatego wielu krytyków miało za złe Trziszce, że jest językowo wierny swoim bohaterom. On sam także, pod wpływem Warszawy, zdawał się oscylować ku bardziej uniwersalnym tematom i językowi literackiemu. Obowiązująca w latach 60. I 70. ideologia dowodziła, że Polacy są jednorodnym narodem. Dopiero pisarz Leopold Buczkowski, z którym Trziszka się zaprzyjaźnił, uświadomił mu, jak ważne są korzenie każdego człowieka i że najlepiej określa go język, jakim mówi.

Trziszka do dni ostatnich podkreślał swoje związki z ziemią gorzowską, którą nazywał swoją Itaką, ale już do niej nie powrócił, a jego warszawskie książki także daleko odbiegają od nurtu wiejskiego i od tego, co wchłonął w latach młodości. Zmarł w 2000 roku śmiercią samobójczą. Przerósł go wewnętrzny konflikt.

Arkadiusz Kalin analizuje różne warstwy twórczości Zygmunta Trziszki, mocno podkreślając, że z pespektywy lat najcenniejszy okazuje się autentyzm jego przeżyć w rodzinnym środowisku i język, który znakomicie umiał wykorzystać. Gdy sam odciął (albo mu odcięto) korzenie, gdy zatracił swoją tożsamość, jego twórczość straciła siłę i wartość literacką.

Co prawda Zygmunt Trziszka jest wymieniany w publikacjach omawiających temat osiedleńczy na zachodzie Polski po wojnie, to jednak dawno nie był przypominany w publikacjach gorzowskich. Dobrze więc się stało, że jego twórczość powróciła w „Roczniku”. Autor ograniczył się do naukowego i krytycznoliterackiego omówienia twórczości Trziszki, ale w miarę upływu lat i zmian ideologicznych coraz silniej rysuje się tragizm życia tego pisarza zwichniętego przez wymagania polityczne.

Christa Wolf się boi

Hannelore Scholz-Lübbering jest profesorką literatury w Akademii im. Jakuba z Paradyża, interesuje ją polsko-niemiecka literatura regionalna, więc przygotowała dla „Rocznika” artykuł pt. „O kwestii strachu i władzy w utworze  Christy Wolf „Was bleibt” („Co pozostanie”) o bardzo ważnym dla Christy Wolf okresie jej obecności politycznej i literackiej.

Był 1989 rok, dni NRD były policzone, ale nikt nie wiedział, jaka będzie przyszłość tego kraju. Hannelore Scholz-Lübbering wnikliwie kreśli stanowiska zajmowane podczas niekończących się wieców, debat, demonstracji, politycznych uzgodnień. Christa Wolf, pisarka uznawana w obu państwach niemieckich za Statuę Moralności, także zabierała głos, zalecała spokój, nieufnie patrzyła na pospieszne łącznie NRD i RFN. Wyraźnie bała się przyszłości i pewnie dlatego jeszcze 9 października przez telewizję skierowała apel do wszystkich obywateli NRD: „Pomóżcie nam zbudować prawdziwe, demokratyczne społeczeństwo, które zachowa wizję demokratycznego socjalizmu”.

Niedługo potem zostało opublikowane opowiadanie Christy Wolf „Was bleibt” („Co pozostanie”) napisane 10 lat wcześniej, którego autorka jednak wcześniej nie skierowała do druku. W opowiadaniu nic się pozornie nie dzieje. Znana enerdowska pisarka spostrzega, że jest śledzona. Przed jej oknami od kilku dni stoi samochód z trzema mężczyznami w środku. Nie robią oni niczego poza śledzeniem każdego jej kroku. Ona odnajduje w domu ślady obecności obcych osób, ale z góry wiadomo, że nie są to włamania kryminalne. Pisarka poddawana jest presji zastraszenia poprzez ciągłą kontrolę. Nie buntuje się. Jedyną nową refleksją jest konstatacja nieznanej jej dotąd funkcji państwa jako generalnego nadzorcy. Uczuciem dominującym staje się strach.

W połowie 1990 roku prasa ujawniła kontakty Christy Wolf ze Stasi. Znaleziono jej teczkę jako tajnego agenta „Małgorzata” z lat 1959-1962, a więc sprzed trzydziestu lat (od 1990 r.). Teczka ta zawierała trzy dokumenty na temat innych osób, wyłącznie ich pochwały. Żadnej deklaracji współpracy, żadnych pokwitowań zapłaty. Te trzy zdarzenia stały się bodźcem do silnej nagonki politycznej na Christę Wolf i do dyskusji nad wiernopoddaństwem wszystkich pisarzy NRD. Pisarka bardzo mocno przeżyła wszystkie ataki na nią, a proces leczenia się z tego stanu trwał do końca życia.

Hannelore Scholz-Lübbering na pierwszy plan w swoim artykule wybiła strach przed państwem wpojony wszystkim mieszkańcom NRD, z którego Christa Wolf nie mogła się wyzwolić. Pokazała, jak w opowiadaniu „Co pozostanie” strach obezwładnia bohaterkę-narratorkę, jak ona analizuje jego wpływ na życie swoje i rodziny, ale nie może się zdobyć na odwagę przeciwstawienia się strukturze państwa. Ten strach był także jedną z przesłanek stanowiska, jakie zajmowała Christa Wolf w dniach przemian w 1989 roku.

Otto Franz  Gensichen – duchowy nowomarchijczyk

Andrzej Talarczyk, germanista i regionalista rodem z Drezdenka, jest propagatorem Ottona Franza Gensichena, literata urodzonego w 1847 roku w Drezdenku w rodzinie pastora. Choć przez całe dorosłe życie Gensichen mieszkał w Berlinie, to duchowo czuł się związany z nadodrzańską Nową Marchią jako krainą dzieciństwa. Uczył się w gimnazjum w Gorzowie, tu potem pastorem był jego starszy brat, którego odwiedzał. Bywał także w Ośnie, gdzie pracował jego ojciec. Wszystkie te miejscowości traktował jako swoją małą ojczyznę.

W Berlinie zrobił maturę i tam studiował. W latach studiów poznał Teodora Fontanę, i choć dzieliło ich blisko 30 lat, pozostawali w przyjaźni. Pod wpływem Fontany Gensichen zajął się najpierw dziennikarstwem, a potem literaturą. Z dużą łatwością pisał wiersze, ale pozycję w świecie kultury przyniosły mu sztuki grane przez wiele teatrów w Niemczech i poza granicami. Napisał wiele opowiadań, powieści, książek wspomnieniowych, recenzji teatralnych, był aktywnym uczestnikiem życia kulturalnego Berlina na przełomie XIX i XX wieku.  W jego młodzieńczych utworach literackich i teatralnych, dominowała ideologia pangermanizmu, jako że rozpoczął twórczość w okresie zwycięskiej dla Prus wojny francusko-pruskiej, a potem zjednoczenia Niemiec.

Zmarł w 1933 roku. Przed wojną jego utwory nie były wznawiane, a po wojnie niemal w ogóle o nim zapomniano, jak o innych ludziach kultury związanych ze wschodnimi ziemiami, które po wojnie znalazły się w Polsce.

W „Roczniku” opublikowano „Wspomnienia landsberskie” Ottona Franza Gensichena, które autor wygłosił w 1909 roku podczas jubileuszu 50-lecia Królewskiego Gimnazjum i Szkoły Realnej w Gorzowie, wcześniej zamieszczone w okolicznościowej „Księdze pamiątkowej”. Auror przedstawia tam wieloletnie związki swojej rodziny z Gorzowem, a następnie wspomina pięć lat nauki w gimnazjum. 

Andrzej Talarczyk, autor artykułu i tłumacz wspomnienia, jest pracownikiem Zakładu Literaturoznawstwa Porównawczego Uniwersytetu Szczecińskiego. Planuje badania nad twórczością literata duchowo związanego z Nową Marchią, a osadzonego w kulturze berlińskiej. 

Włodzimierz Korsak przywrócony

Bardzo osobiste i – jak przystało historykowi – świetnie udokumentowane wspomnienia związane z Włodzimierzem Korsakiem przygotowała Zofia Nowakowska. W latach 60. i 70. pani Zofia była kierownikiem gorzowskiego muzeum, gdzie Włodzimierz Korsak miał wystawy swoich fotografii i rysunków. Mimo podeszłego wieku i kłopotów ze słuchem ciągle był obecny w życiu miasta, uczestniczył w spotkaniach z młodzieżą, uczył rozumienia przyrody.

W 1969 zmarła Felicja Korsak, a Włodzimierz przeprowadził się do córki, która mieszkała w Żninie. Niestety, po roku córka także zmarła.

W lipcu 1970 roku muzeum z Zofią Nowakowską na czele przygotowało dużą wystawę retrospektywną dorobku Włodzimierza Korska, nad organizacją której czuwał sam autor. Był na otwarciu, potem przez blisko dwa tygodnie pozostawał jeszcze Gorzowie. W tamtych dniach pani Zofia była powierniczką jego serdecznych związków z Gorzowem i jednocześnie rozterek, bo nie wiedział, co z sobą zrobić. Potrzebował stałej opieki, więc nawet ewentualne mieszkanie w Gorzowie nie było dla niego dobrym rozwiązaniem. Zdecydował się na zamieszkanie w domu pomocy społecznej w Krakowie.

Pani Zofia odwiedziła go w dniach ostatnich, kiedy wyraził wolę pochowania go obok żony, której grób był na gorzowskim cmentarzu.

Zofia Nowakowska spełniła życzenie Włodzimierza Korsaka dopiero dziesięć lat po jego śmierci. Prochy pisarza i przyrodnika oraz prochy jego żony spoczęły w zaułku zasłużonych gorzowian naprzeciw cmentarnej kaplicy, a Jerzy Koczewski wyrzeźbił pomnik z ptaszkiem.

Papusza raz jeszcze

W krótkim komunikacie przypomniano konferencję zorganizowaną przez Archiwum Państwowe w 30. rocznicę śmierci Papuszy, czyli 7 lutego 2017 roku. Konferencja ta spotkała się z  ogromnym zainteresowaniem, a jej plon – z dodaniem innych artykułów – ukazał się w książce wydanej przez archiwum.

***

„Nadwarciański Rocznik Historyczno-Archiwalny” tom 24, wyd. Archiwum Państwowe w Gorzowie Wlkp. oraz Towarzystwo Przyjaciół Archiwum i Pamiątek Przeszłości, red. nacz. Dariusz A. Rymar, Gorzów Wlkp. 2017, 634  s.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x