2016-02-11, Żużel
- To jest diament, który po oszlifowaniu zostanie prawdziwym brylantem – tak o Bartku Zmarzliku mówiono już w 2010 roku, jeszcze przed zdaniem licencji żużlowej.
Dzisiaj, po zaledwie pięciu latach, jego lista sukcesów może przytłoczyć każdego. Wystarczy napisać, że ma on już na koncie 24 medale mistrzostw świata, Europy i Polski. Jeżeli będzie sięgał po następne krążki w tak szybkim tempie, to już za kilka lat zdystansuje… Edwarda Jancarza, mającego na koncie 40 medali.
- Nie przesadzajmy, do Edwarda Jancarza jest mi bardzo daleko, ale wszystko jest przede mną. Kiedyś w przyszłości chciałbym przynajmniej dorównać mu w liczbie trofeów – mówi cichym głosem.
Podstawy ku temu, że parę lat temu okrzyknięto Bartosza Zmarzlika wielkim talentem były. Zwłaszcza kiedy oglądało się go na mini-torach, gdzie wyróżniał się nienaganną techniką i mądrością na torze. Kiedy w wieku 15 lat zdał egzamin licencyjny i pojechał na finał młodzieżowych drużynowych mistrzostw Polski do Łodzi niewielu spodziewało się z jego strony tak szybkiego błysku talentu. Na tle bardziej utytułowanych rywali jeździł znakomicie, wygrał trzy wyścigi i raz był drugi, ale za kolegą klubowym Łukaszem Cyranem. Do tego uzyskał najlepszy czas zawodów. To głównie za jego sprawą gorzowianie po 11 latach ponownie wywalczyli miano najlepszej młodzieżowej drużyny. To nie był jednorazowy wyskok, gdyż urodzony w Szczecinie młokos sięgnął z kolegami po złoto w Lidze Juniorów, a indywidualnie w tych rozgrywkach wywalczył trzecie miejsce.
Na debiut ligowy musiał poczekać do ukończenia 16 lat, gdyż takie mamy przepisy. I kiedy 25 kwietnia 2011 roku wyjechał na tor przeciw mistrzom Polski z Leszna wielu kibiców obawiało się czy wytrzyma presję. Wytrzymał, zdobył pierwsze cztery punkty w karierze. Do końca sezonu w sumie wywalczył 51 punktów. Jak szybko wyliczyli statystycy, żaden polski żużlowiec w historii, w tym wieku, nie mógł poszczycić się tak wspaniałym dorobkiem w najwyższej klasie rozgrywek. A już jego postawa w meczu o brązowy medal z Unibaksem Toruń, kiedy zdobył pierwszy w karierze komplet punktów (14+1), zszokowała całe środowisko żużlowe w kraju. I nie tylko…
- Marzyłem, żeby zakończyć sezon dwucyfrową zdobyczą i udało się dzięki tacie, który wspaniałe przygotowuje mi sprzęt – cieszył się wtedy junior Stali.
Gdy rok później, w wieku zaledwie 17 lat stanął na podium Grand Prix w Gorzowie wszyscy oniemieli. I pytali się, skąd wziął się ten talent? Potem było indywidualne mistrzostw Europy juniorów. Następne sukcesy zaczęły sypać się niczym z rogu obfitości i Bartek każdorazowo zapewniał, że woda sodowa do głowy na pewno mu nie uderzy i że on ciągle musi się uczyć, uczyć i uczyć. - Moim idolem jest pan Tomasz Gollob – wszędzie dodawał.
Niestety, 1 września 2012 roku w trakcie finału drużynowych mistrzostw świata w Gnieźnie w jednym z wyścigów niefrasobliwa postawa Andrieja Kudriaszowa spowodowała, że gorzowianin doznał skomplikowanego złamania lewej nogi i musiał zakończyć sezon. Szybko przekonał się, że powroty po takich kontuzjach nie są wcale łatwe. W 2013 roku nasz junior jeździł dobrze, solidnie, zdobywał medale, był silnym punktem Stali, ale czegoś brakowało. Nie był już taki błyskotliwy, zdarzały mu się słabsze występy i pojawiło się pytanie, czy aby wypadek z Gniezna nie wyhamował rozwoju sportowego nastolatka?
Następny sezon pokazał, że wszystko co złe było za nim. Ponownie cieszył kibiców widowiskową i skuteczną jazdą, a jego wygrana w Grand Prix w Gorzowie czy fenomenalne występy na finiszu rozgrywek ligowych na długo pozostaną w pamięci fanów Stali. To on pociągnął zespół do drużynowego mistrzostwa Polski. Po 31 latach przerwy.
Przed rozpoczęciem tegorocznego sezonu Bartek nie wywierał na sobie żadnej presji. Zresztą on już taki jest, że chciałby wygrywać, ale nic za wszelką cenę.
- Do wszystkich startów będę podchodził na zasadzie pokazania maksimum możliwości, chcę wszędzie jeździć na sto procent, a co z tego wyjdzie, zobaczymy. Oczywiście, że bardzo chciałbym zdobyć kilka kolejnych trofeów, marzą mi się sukcesy w mistrzostwach świata juniorów, lecz staram się o tym nie myśleć na zasadzie, że coś muszę zrobić za wszelką cenę. W takich sytuacjach niepotrzebne napięcie może tylko zadziałać odwrotnie niż tego byśmy chcieli – mówił u progu sezonu i słowa dotrzymał. To był jego wielki rok. Zaczął może trochę pechowo, gdyż w finale Złotego Kasku w Lublinie po defekcie motocykla w pierwszym wyścigu trochę się pogubił i zajął odległe miejsce. Stracił tym samym szansę pojechania w eliminacjach do Grand Prix, ale – jak czas pokazał – w sporcie trzeba zawsze walczyć do końca. Dzięki świetnym kolejnym miesiącom dostał ,,dziką kartę’’ i pojechał w Grand Prix Challenge w Rybniku, gdzie świętował wielki sukces. Wygrał i awansował do przyszłorocznej edycji indywidualnych mistrzostw świata. Tydzień później w Pardubicach sięgnął po wymarzone indywidualne mistrzostwo świata juniorów. Kilka lat przymierzał się do tego sukcesu aż wreszcie to zrobił.
- Jeszcze do mnie nie dociera, że wygrałem, ale jestem mega szczęśliwy. Kiedy już było pewne, że jestem mistrzem świata, gdzieś tam zakręciła się w moim oku łezka, bo spełniłem jedno z moich najskrytszych marzeń – mówi tuż po zejściu z podium.
W ostatnim dniu października w australijskiej Mildurze Bartek zrobił kolejny ważny krok. Wraz z kolegami z młodzieżowej reprezentacji Polski zdobył swój trzeci złoty medal w drużynowych mistrzostwach świata juniorów. Dorównał tym samym w historii tych rozgrywek Karolowi Ząbikowi i Maciejowi Janowskiemu. A ponieważ ma na swoim koncie jeszcze srebro, został samodzielnym liderem indywidualnej klasyfikacji tych rozgrywek. I co ważne, gorzowski junior już zaistniał w seniorskiej rywalizacji. Pojechał w Drużynowym Pucharze Świata i choć sam występ w finale w Vojens nie wyszedł mu najlepiej, to jednak sięgnął z kolegami po brązowy medal.
Do tego doszły liczne sukcesy na krajowych torach. O błysk szprychy przegrał indywidualne mistrzostwo Polski seniorów z Maciejem Janowskim. O włos był również od zdobycia złota w parach. W obu przypadkach skończyło się na srebrnych medalach. Były jednak też złote. W tym to szczególne złoto. W finale młodzieżowych indywidualnych mistrzostw Polski w Lesznie. Było to jego czwarte podejście. Wcześniej zdobył srebrny i dwa brązowe medale. I jeszcze doszła wisienka na torcie, czyli złoto w młodzieżowych parach. U siebie, w Gorzowie.
- Przed zawodami nie miałem w kolekcji żadnego medalu w tych rozgrywkach, a mój brat Paweł pięć lat temu był mistrzem w młodzieżowych parach i chciałem mu dorównać – zwrócił uwagę, kiedy celebrował swój 15 w karierze medal mistrzostw Polski, w tym szósty złoty.
Bartosz Zmarzlik jest bardzo lubiany przez kibiców. I odwrotnie. - Kibice są dla mnie najważniejsi. To oni przychodzą na stadion, dopingują nas, trzymają kciuki. Dlatego czasami trzeba w jakiś sposób im to wynagrodzić. Pójść do nich, porozmawiać, rozdać autografy i porobić z nimi zdjęcia – mówi.
Jest lubiany przez całe środowisko żużlowe, w tym dziennikarzy. Zawsze jest uśmiechnięty, skromny i chętny do rozmów. I prawie zawsze stara się powiedzieć jak… najmniej. Uważa, że wszystko co ma do powiedzenia widać po jego jeździe na torze. Ale kiedy mu coś nie wyjdzie, nie chowa się za parawanem, nie ucieka, tylko spokojnie wyjaśnia. I często bije się w piersi, uważając że w pierwszej kolejności wina jest po jego stronie.
- Ja ciągle się uczę i poznaję ten sport – mówi na każdym kroku. I chyba coś w tym jest, bo to wciąż tylko… junior. Wiele potrafi, dużo umie, ale dalej nabiera doświadczenia. Rok 2016 będzie dla niego ostatnim sezonem, w którym pojedzie jako młodzieżowiec. Ma więc jeszcze czas na kolejne laury. Zresztą, czas Bartosza Zmarzlika dopiero nadchodzi.
Robert Borowy
W czeskich Pardubicach rozegrano 76. edycję Zlatej Přilby, najstarszego i najbardziej widowiskowego turnieju żużlowego na świecie.