2016-02-11, Żużel
Nie był reprezentantem Polski, nie zdobywał medali, nie jeździł nawet ze Stalą Gorzów w ekstraklasie. Jednak jego wkład w powstanie i rozwój gorzowskiego żużla jest nieoceniony.
Już w przyszłym roku gorzowska Stal będzie obchodziła jubileusz 70-lecia swojej działalności. Wizytówką klubu z Zawarcia jest oczywiście żużel, który króluje w klubie od 1950 roku. Mnóstwo ludzi na przestrzeni blisko siedmiu dekad przyczyniło się do rozkwitu tej sekcji, ale niewielu zapewne wie, jak duży wkład w najpierw powstanie, potem uratowanie ,,czarnego sportu’’ w Stali wniósł pochodzący z Kujaw Zachodnich Kazimierz Wiśniewski. Kiedy zaraz po zakończeniu drugiej wojny przyjechał do Gorzowa nigdy nie przypuszczał, że zainteresuje się jazdą motocyklem po owalnym torze.
Kazimierz Wiśniewski urodził się 19 lutego 1925 roku w Jaksicach. W czasie wojny pracował na wsi w posiadłości zarządzanej przez okupantów, gdzie zajmował się różnymi pracami mechanicznymi. Po wojnie przybył z bratem do Gorzowa i tutaj rozpoczął pracę jako kierowca w Zakładzie Energetycznym. Miał dostęp do magazynów, gdzie przechowywano poniemieckie motocykle.
- Kiedyś poznałem Tadeusza Stercla, który już jeździł na żużlu i zaczął przychodzić do mnie, by poszukać brakujących mu części - mówił mi pan Kazimierz kilka miesięcy przed śmiercią w 1996 roku. - Któregoś dnia, było to pod koniec lata 1949 roku, Tadek zaproponował mi, żebym wystąpił w trójmeczu Poznańskiej Ligi Okręgowej. Na zachętę pożyczył mi własny motocykl. Spróbowałem, spodobało mi się i następnie w pracy złożyłem z tych poniemieckich rupieci własną maszynę – dodał.
I tak krótką w sumie karierę sportową zaczął w Gwardii, lecz w wyniku centralnych decyzji klub musiał pozbyć się cywilnych działaczy, nie pracujących etatowo w resorcie spraw wewnętrznych. Nie pogodzili się z tym... zawodnicy.
– Tadziu Stercel, Tadek Gomoliński, Marian Kaiser i ja poszliśmy do ówczesnego dyrektora Ursusa z propozycją założenia nowej sekcji przy zakładzie. On się zgodził i natychmiast przeszliśmy pod skrzydła nowego klubu – przypomniał.
Z kolei w latach 1953-54 Wiśniewski razem ze Sterclem i Stanisławem Rurarzem, znowu w wyniku odgórnych decyzji związanych z resortowymi podziałami i przydziałami, musiał startować w Świętochłowicach, choć w imprezach towarzyskich reprezentowali również barwy gorzowskiej Stali. Pod koniec 1954 roku w kraju nastąpiła jednak decentralizacja zrzeszeń sportowych. Dwaj pierwsi długo się nie zastanawiali i powrócili do domu. Rurarz pozostał na Górnym Śląsku. W Gorzowie natomiast żużel praktycznie zanikał, przede wszystkim z powodu braku sprzętu. Nie było większych nadziei na odbudowanie tego, co tak naprawdę dopiero zakiełkowało. Wiśniewski nie chciał się poddać. Z miejsca zachęcił kolegów z zakładu do budowy własnego... silnika.
- W Świętochłowicach tulejowaliśmy cylindry, wykorzystując tuleje z niemieckich starych samochodów – kontynuował w rozmowie ze mną pan Kazimierz. – Nie zawsze to się sprawdzało. Było dużo zatarć. Jeden z takich cylindrów przywiozłem jednak do Gorzowa i po czasie w zakładzie udało nam się zrobić odpowiednią formę, a następnie odlać jeden egzemplarz. Usatysfakcjonowani powodzeniem zaczęliśmy robić kartery. Brakowało nam magnet. Postanowiliśmy więc zainstalować przerywacze i akumulatory. Ale ten wariant nie do końca się sprawdzał i wpadłem na pomysł, by zamiast akumulatorów instalować płaskie baterie. Marian Kaiser, będący w Warszawie przywiózł nam inne części, w tym sprzęgła – tłumaczył.
Po raz pierwszy silnik udało się uruchomić 19 marca 1955 roku, dzięki czemu można było zgłosić drużynę do II ligi. Wzięto się szybko za budowę następnych silników oraz całych motocykli. Koła budowano z blachy do felg i wstawiano własne szprychy. Co ciekawe, szerokość przednich była taka sama jak tylnych. Pierwszy test motocykl przeszedł na turnieju w Wągrowcu. Wiśniewski pojechał razem ze Sterclem. Mieli do dyspozycji jedną maszynę. Startowali na zmianę, a gdy okazało się, że Wiśniewski ma szansę wygrać, jego kolega zrezygnował z dalszej jazdy. Egzamin wypadł znakomicie, bowiem gorzowianin zajął drugie miejsce, przegrywając przez defekt sprzęgła.
Pozostała jeszcze sprawa nadania nazwy. W tym względzie panowała jednomyślność. Oto najpierw na miejscowym, a później na innych torach pojawiły się motocykle ze skromnym znaczkiem „ZMG’’. Oczywiście był to skrót od nazwy zakładu opiekuńczego, który były Zakłady Mechaniczne „Gorzów” I tak dzięki motocyklowi firma zyskała na lata nowy znak firmowy. Współautorem tego znaku był zaś K. Wiśniewski.
W Gorzowie zaświeciło słońce dla żużla. Nikt zbytnio nie przejmował się kłopotami towarzyszącymi podczas składania sprzętu. Jakoś to będzie, wmawiano sobie. Każdy chciał jechać w lidze. Do Warszawy udała się trzyosobowa delegacja klubowa, z K. Wiśniewskim w składzie. To on przekonał dygnitarzy, dlaczego warto postawić na Stal, mającą własne motocykle. Władze zgodziły się dokooptować gorzowski zespół do centralnych rozgrywek. Początki były jednak trudne. Ciągłe kłopoty z motocyklami sprawiły, że Stal była czerwoną latarnią.
- Męczyliśmy się okrutnie, zwłaszcza z korbowodami, które robiliśmy... ze śmigieł lotniczych. Będąc już w drugiej lidze trochę pomagały nam władze, które zaopatrywały w części wszystkie ligowe zespoły - dodał.
W następnym roku z powodu ciężkiej kontuzji ręki Kazimierz Wiśniewski musiał zakończyć starty. Było to w lipcu podczas spotkania z Gwardią Poznań. Jechał pierwszy i w pewnym momencie postawiło mu maszynę. Nie chcąc całym impetem wpaść w bandę puścił motocykl, ale jadący za nim Bronisław Rogal nie zdążył go ominąć. Wiśniewski miał pękniętą czaszkę i skomplikowane złamanie ręki. Niestety, złe leczenie sprawiło, że do końca życia miał częściowo niesprawną rękę.
W Zakładach Mechanicznych Gorzów pracował do końca 1985 roku, do chwili przejścia na emeryturę. Był m.in. mechanikiem brygady remontowej i mistrzem. Dorobił się wielkiego szacunku. Wszyscy mówili na niego złota rączka, bo był specem wielkiej klasy. Wszystko potrafił zrobić.
Bogdan Sobecki, wieloletni kierownik Stali w latach 70., również były pracownik Ursusa, przypomina, że Wiśniewskiego poznał w latach 60-tych.
– Ciągle żył wspomnieniami startów na torze. Tak się zakochał w tym sporcie. Natomiast jako człowiek był ciągle uśmiechnięty, uczynny, życzliwy i lubiący młodzież – podkreśla.
Pan Kazimierz po zakończeniu kariery był kierownikiem drużyny, kierownikiem parku maszyn, a z czasem został trenerem. I to świetnym. To on nadawał pierwszy szlif wielkim gwiazdom gorzowskiego żużla, którymi byli m.in. Wojciech Jurasz, Edmund Migoś, Jerzy Padewski, Ryszard Dziatkowiak czy wreszcie Edward Jancarz. Zmarł 2 września 1996 roku. Dokładnie w 57. rocznicę bohaterskiej śmierci swojego ojca Antoniego, który był powstańcem wielkopolskim, a zginął w drugim dniu wojny z Niemcami...
Robert Borowy
W czeskich Pardubicach rozegrano 76. edycję Zlatej Přilby, najstarszego i najbardziej widowiskowego turnieju żużlowego na świecie.