2016-07-11, Żużel
Żużlowe Grand Prix dotarło do półmetka europejskiej części. Za nami jest pięć turniejów, po których można powiedzieć, że tegoroczna edycja walki o indywidualne mistrzostwo świata jest najciekawsza od wielu lat.
Tego należało się jednak spodziewać. O jakości zawsze decydują uczestnicy. Skoro w poprzednich latach często mieliśmy wśród startujących zawodników słabych trudno było liczyć na ekscytujące ściganie. W tym sezonie stawka jest bardziej wyrównana. Zgodnie z przewidywaniami wartością dodaną są występy młodych gniewnych z Polski – Bartosza Zmarzlika i Piotra Pawlickiego. Ich awans z rybnickiego Grand Prix Challenge musiał ucieszyć wszystkich, którzy pasjonują się turniejami Grand Prix. Do tego doszła wysoka forma Jasona Doley’a czy Antonio Lindbaecka, którzy wyraźnie podniosły poziom walki w czołówce. Ale nasza ocenę ograniczmy jednak do polskich żużlowców z wyszczególnieniem gorzowskiego debiutanta.
Aktualny indywidualny mistrz świata juniorów Bartosz Zmarzlik jest na razie jedną z najjaśniejszych postaci cyklu. Jego bardzo widowiskowa jazda (mocno doceniania zwłaszcza w angielskich stacjach telewizyjnych) i młodzieńcza fantazja dodała dużego kolorytu mistrzostwom. Gorzowianin szybko również się uczy, wyciąga wnioski i trochę niespodziewanie już chyba na dobre usadowił się w czołówce cyklu. Pamiętajmy, że jest to pierwszy polski młodzieżowiec startujący w Grand Prix jako stały uczestnik i od początku trzyma się bliżej czołowi niż końcowych miejsc. Co ciekawe, nigdy wcześniej nie jeździł na torach, na których na razie przyszło mu się ścigać. Wyjątkiem mogłaby być Warszawa, ale w zeszłym roku pojechał tylko w jednym wyścigu, a i ubiegłoroczny tor był inny niż teraz. Oczywiście w takiej sytuacji wszyscy debiutowali, lecz pamiętajmy, że poza dwoma młodymi Polakami wszyscy mieli już niejedną sposobność startowania na jednodniowych obiektach.
Bartek ekspresowo wyciąga też wnioski z błędów. W Krsko, Warszawie, Horsens czy nawet w Pradze płacił frycowe. Gdyby podsumować ilość popełnionych przez niego błędów, a co za tym poszło straconych punktów, zapewne nazbierałoby się tego sporo. W Cardiff zaliczył jednak perfekcyjne zawody. Mając fatalne pola startowe w każdym biegu wyciągnął maksimum co mógł. Nawet w ostatnim w rundzie zasadniczej, gdzie dał się wyprzedzić Danielowi Kingowi. Pamiętajmy jednak, że gorzowianin bronił się przed atakami Mateja Zagara i Grega Hancocka, a nie mógł w jednej chwili utrzymać tylu srok za ogon. W pófinale i finale nasz junior pojechał na 120 procent. Pojawiły się głosy, że jego atak na Jasona Doley’a był zdecydowanie za ostry, ale takie jest właśnie Grand Prix. Czasami dochodzi do kontaktu, bardzo twardej walki, o czym Zmarzlik przekonał się w Pradze, kiedy został w półfinale przewrócony przez Taia Woffindena. Przypomnijmy, że w Cardiff w swoim inauguracyjnym biegu też dwukrotnie został poturbowany przez rywali w pierwszym łuku. Na pewno wyścig z Doley’em to kolejne ważne doświadczenie dla Zmarzlika i po przeanalizowaniu raz jeszcze tego startu wyciągnie on wnioski na przyszłość. Na pewno w jego dynamice jazdy czasami czerwone światełko powinno zapalać się wcześniej.
Obecnie Bartosz Zmarzlik plasuje się na szóstej pozycji ze stratą zaledwie trzech punktów do trzeciego w klasyfikacji Jasona Doyle’a. Czy oznacza to, że już należy myśleć o walce dającej medal? Absolutnie nie. Najważniejszym zadaniem dla gorzowianina jest zapewnienie sobie miejsca w czołowej ósemce, zważywszy że odpadł on z eliminacji. Oczywiście, uciekając rywalom znajdującym się w środkowej strefie klasyfikacji nie mamy nic przeciwko temu, żeby nasz junior był blisko strefy medalowej. W tej chwili Zmarzlik ma 13 punktów przewagi nad dziewiątym Peterem Kildemandem. Zakładając, że w sierpniu pojedzie on na dwóch lubianych przez siebie torach miejmy nadzieję, że uda się na tyle powiększyć tę przewagę, że w kolejnych tygodniach już nie będzie trzeba nerwowo spoglądać dla siebie, a bardziej szukać kontaktu z najlepszymi.
Jeżeli chodzi o pozostałych biało-czerwonych to Piotr Pawlicki w każdym turnieju potwierdza ogromne możliwości. Ten chłopak ma wielki potencjał i jak odstawi emocje na bok szybko dołączy do światowej czołówki. W tej czołówce jest Maciej Janowski. Wrocławianin jeździ mądrze, dla niektórych może i bezbarwnie, ale procentuje u niego doświadczenie. Jeździ trochę jak jego mentor Greg Hancock. Oby jeszcze zaczął odnosić sukcesy jak Amerykanin.
Kto zostanie mistrzem świata? Zakładając, że w tym sezonie kontuzje ominą wszystkich najlepszych największe szanse ma Tai Woffinden. Ten chłopak jest pod każdym kątem perfekcyjnie przygotowany do zdobywania seryjnie tytułu mistrza globu. I ma ten błysk, którego brakuje wspomnianemu Hancockowi. Choć stawianie dzisiaj tylko na tę dwójkę jest w mojej ocenie przedwczesne. Grupa pościgowa jest spora, a różnice punktowe naprawdę niewielkie.
Kolejne turnieje Grand Prix przenoszą się na tory bardziej znane Polakom. W Malilli wszyscy nasi reprezentanci wielokrotnie startowali. W Szwecji zawody odbędą się 13 sierpnia. Dwa tygodnie później mamy Gorzów. Ciekawie zapewne będzie 10 września w Teterow, gdzie Grand Prix odbędzie się pierwszy raz i nie wszyscy mieli okazję tam jeździć. Dalej mamy Sztokholm 24 września i tor bliźniaczo podobny do tego co mieliśmy w Warszawie i Cardiff. Na zakończenie europejskiej części jest Toruń (1.10) a finał odbędzie się 22.10 w Melbourne. I zapewne dopiero tam poznamy medalistów oraz szczęśliwców, którzy zapewnią sobie pozostanie w cyklu na 2017 rok.
Robert Borowy
W kolejnym meczu U24 Ekstraligi żużlowcy gorzowskiej Stali spotkają się ze swoimi rówieśnikami z Falubazu Zielona Góra.