2016-10-03, Żużel
Rozmowa z Bartoszem Zmarzlikiem, żużlowcem Stali Gorzów po turnieju Grand Prix w Toruniu
- Przyjmij gratulację za kolejne w tym sezonie podium w Grand Prix. Jakie są Twoje wrażenia po toruńskich zawodach?
- Trzecie miejsce przed zawodami wziąłbym w ciemno, ale jak to zawsze bywa, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Muszę jednak przyznać, że po dwóch pierwszych biegach nie kryłem zdenerwowania. Czułem, że motocykl mam szybki, ale popełniałem jakieś dziwne błędy. Wziąłem ten sam motocykl i podobne ustawienia, jakie stosowałem dwa tygodnie wcześniej na meczu ligowym. W kolejnych wyścigach za bardzo nie grzebaliśmy w sprzęcie, szybkość nadal była odpowiednia, ale jechałem już lepiej i były tego efekty. Miejsce na podium jest dobrym wynikiem i z tego się cieszę. To są naprawdę dużo cięższe zawody niż liga, bo w każdym biegu jadą najlepsi z najlepszych. Poza tym dla mnie każdy kolejny turniej to następna odrobiona lekcja. Szczególnie trudne są półfinały i finały. W tej fazie każdy ma doregulowany sprzęt i naprawdę bardzo drobne sprawy decydują, kto wygra, a kto przyjedzie ostatni. Wystarczy minimalnie spóźniony start i już praktycznie nie nadrobi się tego na dystansie.
- To był rzeczywiście szalony w Twoim wykonaniu turniej. Co tak naprawdę pomyślałeś sobie po tych dwóch nie najlepszych wyścigach?
- Zacząłem zastanawiać się, jak rozegrać ten pierwszy łuk. Można było wygrać start i przyjechać do mety na ostatniej pozycji. Ten pierwszy łuk w Toruniu w ogóle jest specyficzny, bardzo trudny do optymalnego pokonania. Na szczęście poradziłem sobie, choć w czwartym moim wyścigu miałem problemy.
- W finale sprawiałeś wrażenie, że skupiłeś się na obronie trzeciej pozycji, bo dosyć długo nie ryzykowałeś ataku po bardziej przyczepnej, zewnętrznej części toru?
- Czułem, jak Matej Zagar ciągle czyhał na moje odejście od krawężnika. Jechał, mówiąc slangiem, ,,za i pod, za i pod’’. Potem już zacząłem gonić, motocykl był naprawdę dobrze dostrojony, wjechałem w linię, którą obrał Niels Kristian Iversen i prawie dogoniłem Grega Hancocka. Ale zabrakło i trzeba z tym się pogodzić oraz cieszyć się z tego co się wywalczyło. Kolejne 13 punktów dopisuję do dorobku, zaś Nielsowi i Gregowi oczywiście gratuluję.
- Najważniejsze, że strata do miejsca medalowego jest już niewielka.
- Jaka?
- Trzy punkty, żeby przeskoczyć Taia Woffindena, dwa żeby się zrównać. Szansa na medal jest więc spora, ale zapewne przez te trzy tygodnie czekające nas do turnieju w Melbourne nie będziesz myślał o tym medalu?
- Dokładnie, co ma być, to będzie. Przez cały sezon moje marzenia były skierowane do zajęcia miejsca w czołowej ósemce. Ten cel zrealizowałem a teraz mam prośbę: trzymajcie wszyscy za mnie kciuki, a ja powalczę. Zobaczymy co z tego wyjdzie…
- Masz szansę zostać drugim w historii Grand Prix juniorem, który sięgnie po medal. Czy przywiązujesz do tego wagę?
- Absolutnie nie zwracam na to uwagi. Często jestem o to pytany, ale zawsze powtarzam, że dla mnie najważniejsze jest jazda, a nie spekulowanie.
- Jak czujesz się startując przy polskiej publiczności, takiej jaka wcześniej była w Warszawie, potem w Gorzowie, teraz w Toruniu?
- Świetnie i korzystając z okazji bardzo dziękuję wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki i mnie dopingowali. Taki doping naprawdę pomaga, bo jak go czuję, pozwala mi to się dodatkowo zmotywować.
- Dziękuję za rozmowę.
Robert Borowy
W niedzielę, 4 maja na stadionie GBS Gorzów im. Edwarda Jancarza czekają nas 105. Żużlowe Derby Lubuskie. To już 65 lat, jak Stal Gorzów walczy z Falubazem Zielona Góra o palmę pierwszeństwa w zachodniej Polsce.