2017-02-01, Żużel
Jednym z zapomnianych żużlowców Stali, którzy budowali potencjał tej drużyny w pierwszych latach jazdy w ekstraklasie, był Władysław Opala. Stało się tak może dlatego, że startował krótko, ale na przeszkodzie w jego dłuższej karierze stanęły kłopoty zdrowotne.
Władysław Opala urodził się w trakcie wojny. Dokładnie 4 marca 1941 roku w wielkopolskiej osadzie Wąsówko, kilka kilometrów od Nowego Tomyśla. Już po wojnie chodził tam do szkoły podstawowej i zawodowej. Został ślusarzem. Kiedy zastanawiał się, co dalej robić, z niespodziewaną propozycją przyjazdu do Gorzowa wyszła starsza siostra Marta. Ona po wyjściu za mąż już zdążyła zaaklimatyzować się w naszym mieście.
- Ucieszyłem się, zwłaszcza że szwagier Tadeusz miał motocykl a mnie ciągnęło do jazdy. Kilka razy przejechałem się i to on zachęcił mnie, żebym zgłosił się do szkółki żużlowej – wspomina Władysław Opala.
W Gorzowie znalazł się jesienią 1958 roku i od razu zatrudnił się narzędziowni w Ursusie. Wiosną następnego roku był już na stadionie. Długo jednak musiał czekać na licencję. Trzy lata. Jak opowiada, początki szkolenia polegały na tym, że tacy jak on byli od zapychania i czyszczenia motocykli. W nagrodę mógł czasami przejechać się kilka okrążeń, ale tak na poważnie trenować zaczął dopiero w 1961 roku. W następnym zdał egzamin na licencję i dostał wezwanie do wojska do Krosna Odrzańskiego. Zdołał jeszcze pojechać w dwóch wyjazdowych meczach w Rybniku i we Wrocławiu w miejsce kontuzjowanego Andrzeja Pogorzelskiego. Nie był na tyle jeszcze dojrzałym i znanym zawodnikiem, żeby można było załatwić mu przeniesienie do gorzowskiej jednostki. Na dwa lata mógł więc zapomnieć o żużlu, ale nie o motocyklach.
- Ze względu na teren przygraniczny w jednostce mieliśmy takie czujki żołnierskie, które jeździły na zwiady na motocyklach – opowiada. – Mieliśmy również taki sztucznie zrobiony tor motocrossowy na poligonie i kto przeszedł jazdę próbną mógł zgłosić się do klubu wojskowego. Ja radziłem sobie nieźle i przeniesiono mnie do jednostki w Ostrowie – wyjaśnia.
W Śląskim Okręgu Wojskowym powstały dwa wojskowe ośrodki motocrossowe. Jeden we Wrocławiu, drugi w Ostrowie. Władysław Opala jeździł na Junaku 350 ccm. Wystartował nawet w mistrzostwach Wojska Polskiego i w swojej klasie uplasował się w czołowej dziesiątce. Motocross nigdy go jednak nie pasjonował. Zdecydowanie wolał żużel.
Po odsłużeniu należnych dwóch lat ponownie zawitał na gorzowski stadion. Było to jesienią 1964 roku. Za późno, żeby ponownie wsiąść na motocykl żużlowy. Jak tylko przyszła wiosna z dużym zapałem przystąpił do nadrabiania straconego czasu.
- Dobrze miałem opanowaną jazdę w terenie i po górkach. Kręcenie kółek ślizgiem kontrolowanym było czymś innym i trochę potrzebowałem czasu, żeby osiągnąć poziom pozwalający mi na normalne ściganie się w meczach – zauważa.
W lidze zaczął jeździć od drugiej rundy. Szału nie było. W pięciu spotkaniach pojechał w zaledwie 12 wyścigach i z bonusami zdobył osiem punktów. Mógł jednak cieszyć się wraz z kolegami ze srebrnego medalu drużynowych mistrzostw Polski. Do tego doszło kilka startów towarzyskich. Jak na tak naprawdę debiutancki sezon, nie miał powodów do narzekań. Poczuł już smak rywalizacji, pierwszych porażek i sukcesów.
Kolejny rok był zdecydowanie lepszy. Władysław Opala wystąpił w 13 meczach. Nie pojechał tylko w lubuskich derbach w Zielonej Górze. Startując w 43 biegach uzyskał średnią 1,37 punktu na wyścig, stając się silnym punktem drugiej linii. Szczególnie dobrze szło mu na gorzowskim torze, ale i czasami na wyjeździe potrafił błysnąć. To jego świetna postawa w Bydgoszczy zadecydowała o minimalnej wygranej Stali, która w konsekwencji przyniosła kolejny srebrny medal w lidze.
- Pamiętam ten mecz ze względu na pokonanie wtedy Mieczysława Połukarda – opowiada pan Władysław. – Połukard to była w tym czasie wielka firma, bożyszcze bydgoszczan. Ja najczęściej startowałem w parze z Edmundem Migosiem. ,,Mundek’’ był niezwykle przyjacielskim człowiekiem i wspaniałym sportowcem. Na torze zawsze starał się pomagać partnerom, dlatego bardzo lubiłem z nim jeździć. On był moim idolem – przyznaje.
Dobry sezon zaowocował występem w reprezentacji Polski w meczu ze Szwecją na gorzowskim torze. Cieszył się bardzo z możliwości ścigania z ówczesnymi gwiazdami ,,Trzech Koron’’. Wystąpił w czterech biegach, w których zdobył trzy punkty. Był ponadto uczestnikiem pierwszej edycji finałów Srebrnego Kasku, w którym uczestniczyli młodzieżowcy do 25 lat.
W trakcie przygotowań zimowych do kolejnego sezonu trochę nieoczekiwanie, ale dostał powołanie na zgrupowanie szerokiej kadry Polski.
- Powoli się rozkręcałem i widocznie ktoś coś tam pozytywnego u mnie zauważył i pojechałem z największymi polskimi gwiazdami, jako obiecujący żużlowiec młodszego pokolenia – mówi dalej. – Moim atutem były dobre starty, a nauczyłem się ich jeszcze na płytach betonowych, które kiedyś były stosowane na torach. Bywało, że częściej robiłem na startach popularną świecę, ale to wynikało właśnie z dobrego refleksu i czasami przód motocykla mi uciekał – wyjaśnia.
Zgrupowanie zorganizowano w Centralnym Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Warszawie. W trakcie obozu wszyscy przeszli szczegółowe badania i otrzymali zgodę na dalsze starty. – Na tym obozie miałem okazję poznać Janusza Sidłę, który w tym czasie przebywał z kadrą lekkoatletów. Było to zgrupowanie głównie kondycyjne. Dużo biegaliśmy, ćwiczyliśmy, nabieraliśmy wytrzymałości – tłumaczy.
Dzień po powrocie do Gorzowa pan Władysław poszedł na wieczorną przebieżkę i nagle złapał silną zadyszkę. Nazajutrz rano obudził go ból w klatce piersiowej. Szybko trafił do szpitala, ale nic w trakcie badań nie stwierdzono. Niestety, potem dosłownie co 12 godzin ataki zaczęły się powtarzać. Dopiero przy trzecim stwierdzono, że ma problemy z sercem. W wypisie z gorzowskiego szpitala napisano o podejrzeniu zawału tylnej ściany mięśnia sercowego.
Następnie pan Władysław pojechał znowu do Warszawy i w tym samym ośrodku ponownie przeszedł raz jeszcze badania. Nie było już wątpliwości, że ma problemy z sercem. Dyrektor przychodni od razu zapowiedział, że nie otrzyma zgody na dalszą jazdę, ponieważ żużel to nie tylko spory wysiłek, ale przede wszystkim silny stres związany z niebezpieczeństwem.
I tak jego krótka kariera zakończyła się nim na dobre zaczęła. Władysław Opala bardzo chciał pozostać przy żużlu. Razem z prowadzącą sekretariat klubowy Jolantą Werbanowską zaczęli organizować szkółkę żużlową dla najmłodszych.
– Ja zajmowałem się głównie przygotowywaniem motocykli i prowadzeniem samych zajęć, a pani Jola wszystkimi sprawami organizacyjnymi - mówi dalej. – Nawet zaczęło się to jakoś kręcić i otrzymałem od działaczy propozycję zrobienia odpowiedniego kursu trenerskiego. Akurat zmieniłem stan cywilny. Żona nie chciała mieszkać w Gorzowie i w 1968 roku wyjechaliśmy do Opalenicy. I tak skończyła się moja przygoda ze Stalą i żużlem…
Po przeprowadzce pan Władysław najpierw pracował jako tokarz, potem zmienił profesję i zajmował się produkcją różnych elementów z tworzywa sztucznego na wtryskarkach. Jak mówi, bardzo lubił to drugie zajęcie. Dzisiaj prowadzi stateczne życie emeryta, choć dalej pracuje. Ma w domu mały warsztacik i wykonuje różne drobne usługi dla ludności. – Mam tokarkę, frezarkę i jak ktoś potrzebuje coś dorobić, przerobić wie, gdzie przyjść – śmieje się.
W Gorzowie pojawia się sporadycznie, ale czasami zagląda na stadion im. Edwarda Jancarza. – Piękny jest teraz stadion – mówi. - Od czasu odstawienia przeze mnie żużlowego motocykla mija właśnie pół wieku. I do dzisiaj tym żyję. Dla mnie była to przygoda życia – podkreśla.
Częściej jeździ na imprezy żużlowe do Leszna, gdzie ma znacznie bliżej. Oczywiście na bieżąco stara się oglądać mecze gorzowskich żużlowców w telewizji. Z przyjemnością jeździ na wypoczynek w góry lub nad morze, choć musi cały czas dbać o serce. Jak mówi, już trzy razy przeszedł kardiowersję i lekarze nie są skłonni czynić tego więcej, bo zabiegi te nie są zdrowe dla serca.
– Najważniejsze to nie męczyć się, dlatego ważny jest spokojny styl życia i unikanie nałogów. Do tego jestem wychowany na zdrowej żywności, bo ojciec miał gospodarstwo rolne i dbał o nas. Może dzięki temu ten mój organizm nie jest aż tak zatruty jak wiele innych – kończy 76-letni Władysław Opala.
W niedzielę, 4 maja na stadionie GBS Gorzów im. Edwarda Jancarza czekają nas 105. Żużlowe Derby Lubuskie. To już 65 lat, jak Stal Gorzów walczy z Falubazem Zielona Góra o palmę pierwszeństwa w zachodniej Polsce.