więcej

więcej
Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Żużel »
Longiny, Toli, Zygmunta , 2 maja 2025

Szczawik, co bardzo chciał zostać żużlowcem

2017-04-06, Żużel

Tego kwietniowego dnia 1965 roku Antoni Jancarz wrócił do domu w dobrym nastroju. Nie czuł się za­nadto zmęczony, choć praca w odlewni Zakładów Mechanicznych „Gorzów” do lekkich nie należała. Był jednak przyzwyczajony do ciężkiej pracy.

medium_news_header_18049.jpg

W domu czekała już na niego rodzina. Żona, dzie­więtnastoletni syn i dwie młodsze córki. Bez pośpie­chu zjadł obiad i sięgnął po gazetę. Nim zaczął ją czytać spojrzał uważniej na syna, który nerwowo prze­bierał palcami. Spoważniał.

- Co ci Edek?

- Nic, tylko zapisałem się na żużel. Co ty na to?

- Wzbraniał ci nie będę, ale czy naprawdę dobrze się nad tym zastanowiłeś?

- Przecież wiesz dobrze, tato...

Wiedział. Obaj dobrze wiedzieli, że dzień ten prę­dzej czy później musiał nadejść. Zanim jednak Jancarz junior podjął taką decyzję a Jancarz senior ją zaakceptował, upłynęło sporo wody w płynącej nie­daleko Warcie. Ale czas dojrzewania, skrócony tro­chę przez przypadek, nie był czasem straconym. Wprost przeciwnie...

Edward Jancarz urodził się 20 sierpnia 1946 roku w Gorzowie. Po raz pierwszy styka się z żużlem mając sześć lat. Wtedy to ojciec, stający się powoli zago­rzałym kibicem fabrycznego klubu Zakładów Mechanicznych - Stali, zabiera go na zawody. Od tej pory wśród kibiców stadionu przy ulicy Śląskiej stale znaj­duje się Antoni Jancarz z synem, który z wypiekami na twarzy obserwuje mrożące krew w żyłach wyścigi. Nie jest to jeszcze wielki żużel - ot, trzecioligowe, a później drugoligowe potyczki na przystosowanych maszynach - ale im to w zupełności wystarcza. A bar­dzo częste upadki pobudzają tylko wyobraźnię.

Nic zatem dziwnego, że mając dziewięć lat Edek bez umiaru, na zwykłym rowerze własnoręcznie złożonym z uzbieranych części, ściga się z kolegami po podwórku. Najważniejszym elementem tych wyścigów jest umiejętność „żużlowego“ brania zakrętów. Nikt nie przeczuwa jeszcze, że kryje się za tym coś więcej niż zwykłe, sportowe upodobanie.

Na razie Edek postanawia zostać... kolarzem. Tak długo molestuje rodziców, że ci w końcu kupują mu używany rower wyścigowy. Mając jedenaście lat cał­kiem serio rozpoczyna kolarski trening. Trening polega na tym, że niemal każdego dnia zaraz po lekcjach wsiada na rower i przez kilka godzin ostro pedałuje po podgorzowskich szosach.

Po roku miłość do kolarstwa mija. Przyczynia się do tego otrzymany prezent w postaci silniczka spalinowego, który zamontowany do roweru czyni z niego maszynę doskonale nadającą się do żużlowych popisów. Znów „żużlowanie”, czyli naśladowanie wscho­dzących gwiazd gorzowskiego i polskiego żużla - Bronisława Rogala, Edmunda Migosia, Jerzego Padewskiego staje się codzienną zabawą...

W 1960 r. kończy szkołę podstawową i rozpoczyna naukę w szkole zawodowej. Nie należy do wyróżniających się uczniów, ale też radzi sobie niezgorzej. Jest zdolny, ale bardziej od nauki marzy mu się motocykl.

Wracając z jakiegoś meczu zbiera się na odwagę i mówi o swym pragnieniu ojcu.

Rodzinna narada, jaka jeszcze tego wieczoru od­bywa się w domu, skończyła się po myśli Edka. Zakup motocykla, nawet na raty, oznacza jednak dla rodziny i niego samego wiele wyrzeczeń.

Teraz dopiero zaczyna się „żużlowanie”. Okoliczne ugory i nieużytki, pagórki i nadwarciańskie wały są jego żużlowym torem przeszkód. Żużlowym przedszko­lem. Nie ma praktycznie dnia, żeby nie dosiadał WFM-ki i nie ujeżdżał jej po tych wertepach. Pozna­je motocykl, uczy się jazdy i pokonywania trudnych przeszkód. Zapoznaje też swe ciało z twardością grun­tu i ostrością kamieni.

Na początek lat sześćdziesiątych przypada bujny rozwój sportu żużlowego w naszym kraju. Polacy zaczynają się liczyć na arenie międzynarodowej. W 1960 roku już czterech polskich zawodników bierze udział w finale światowym IMŚ rozgrywanym na Wembley. Stefan Kwoczała jest 7, Henryk Żyto - 13, Marian Kaiser - 15, a Mieczysław Połukard występuje jako rezerwowy.

Jego ukochana Stal uzyskuje wreszcie w 1961 roku upragniony awans do pierwszej ligi. W Gorzowie szał radości. U Edka przejawia się ona w postaci o wiele dłuższych niż poprzednio kontaktów z motocyklem. Podgląda też swych idoli na treningu.

Nie jest osamotniony w swej motocyklowo-żużlowej pasji. Kolega z sąsiedztwa, Marian Owczarski, również nabywa WFM-kę. Razem ścigają się na tere­nach położonych w pobliżu Warty. Rywalizują, ale i pomagają sobie nawzajem przy naprawach, zgłę­biając tajniki silnika.

Myśl o zostaniu żużlowcem coraz częściej krąży mu po głowie. Przed nikim jej nie zdradza. Zawsze był skryty, małomówny. Teraz jeszcze bardziej zamyka się w sobie i tylko błysk w oczach przy każdej wzmian­ce o żużlu, świadczy o tym, że w środku coś kiełkuje…

Tymczasem kończy szkołę, która daje mu zawód ślusarza i podejmuje pracę w Gorzowskich Zakła­dach Przemysłu Maszynowego Rolnictwa, gdzie mon­tuje mini-ciągniki „Dzik". Wrodzone predyspozycje do mechaniki oraz pewna praktyka ułatwiają mu szybkie wciągnięcie się do zawodu.

Ma 17 lat, jest rok 1963. Przyjaźń z Marianem kwit­nie na dobre. Dalej ścigają się, sprzeczają i zachwycają wyścigami na czarnym torze. Któregoś dnia Ma­rian zjawia się na umówione spotkanie z nowym motocyklem. Z dumą pokazuje swoją Jawę 175 i ob­jaśnia jej zalety. Daje się Edkowi przejechać. Jest znacznie silniejsza i szybsza od WFM-ki. Edek długo się nie zastanawia. Za zgodą rodziców odkłada część pieniędzy z każdej wypłaty i po kilku miesiącach również staje się posiadaczem motoru tej samej marki. Używanego, ale zawsze lepszego.

Próby nad Wartą wypadają pomyślnie. Obaj z daw­nym zapałem ćwiczą się więc w rajdowo-crossowym rzemiośle. Wynajdują nawet kawałek terenu nadającego się do jazdy w stylu żużlowym. Idzie im to coraz sprawniej. Nieraz świadkami ich wyczynów są przygodni gapie, którzy z niedowierzaniem i... politowaniem kręcą głowami.

1964 rok obfituje w liczne sukcesy gorzowskiego żużla. Stal zostaje wicemistrzem Polski, Andrzej Pogorzelski zdobywa tytuł II wicemistrza kraju i zajmuje drugą lokatę w rywalizacji o „Złoty Kask". W Gorzo­wie kibice rozprawiają tylko o żużlu. Kiedy więc wczesną wiosną 1965 roku Stal ogłasza nabór do żużlowej szkółki, zjawiają się tłumy młodych ludzi pragnących zostać Pogorzelskim. Jest wśród nich Marian Owczar­ski. Edek wciąż się waha. zastanawia.

Gdy tak siedzi medytując w domu, wpada Marian.

- Właśnie się zapisałem - woła od progu. - Będę żużlowcem, a ty? Idź też się zapisz. Wiesz ilu jest chętnych?

Następnego dnia nazwisko Edwarda Jancarza zna­lazło się na liście kandydatów do szkółki żużlowej. Pomyślnie przechodzi badania lekarskie i zjawia się w klubie na zebraniu informacyjnym. Nie dostrzega tam jednak Mariana. Zdziwiony odwiedza go wieczo­rem w domu.

- Dlaczego nie przyszedłeś do klubu?

- Głupia sprawa, lekarze mnie odrzucili. Coś tam z sercem... — odpowiedział łamiącym się głosem, wbijając wzrok w podłogę.

Więcej na ten temat nie rozmawiali. Edkowi żal się zrobiło serdecznego przyjaciela; do tego stopnia, że postanawia być wobec niego lojalny. Zawsze ra­zem, a teraz? Nie zgłasza się więc na zajęcia w szkół­ce Tylko ukradkiem z trybun, od czasu do czasu, podgląda treningi „stalowców”.

Na szczęście młodzieńczy odruch solidarności, pięk­ny i szlachetny, po głębszym zastanowieniu okazuje się bezsensowny. Żeby dojść do takiego wniosku Edek potrzebuje kilku tygodni.

Na początku lipca na powrót usiłuje dostać się do szkółki. Zdaniem działaczy i szkoleniowców jest zbyt późno. Radzą zgłosić się w przyszłym roku. Teraz nie ma szans, aby nadrobił zaległości. Ale on nie rezygnuje, nie chce czekać do następnej wiosny. Ucieka się do pomocy ojca i znajomych, którzy przekonują trenera Kazimierza Wiśniewskiego. Zostaje przy­jęty warunkowo. Zostanie jeśli udowodni, że coś po­trafi i będzie w stanie w krótkim czasie nadgonić dystans dzielący go od kolegów, którzy mają za sobą kilkumiesięczne szkolenie.

Kiedy zgłasza się na pierwszy trening Kazimierz Wiśniewski nie kryje poirytowania.

- Co z ciebie za persona? Szczawik jesteś i tyle. Lepiej idź do domu. A jak nie chcesz, to w szatni leży skóra i buty, przebierz się. Zobaczymy, co z cie­bie za żużlowiec.

Skórzany kombinezon i buty okazuję się dla niego nieco za wielkie. Z trudem przywdziewa ów rynsztunek i zjawia się przed srogim obliczem pana Kazia, jak popularnie mówiono o szkoleniowcu.

- Jechałeś kiedyś na motorze? Tak. To dobrze. Pamiętaj synku przede wszystkim o tym, że twoja Jawa to nie motocykl żużlowy. Patrz, to jest FIS, pięćsetka. Ma blisko 50 koni. Nie ma przy nim rozrusznika, skrzyni biegów, tłumika, hamulców. Hamuje się po­przez przymknięcie gazu, bo ma wysokie sprężanie. Gdzie gaz, gdzie sprzęgło, wiesz? Dobra. No to za­pychaj. Tylko ostrożnie, bez wariactwa. Spokojnie zrób parę kółek po torze.

Ktoś pomógł popchnąć motocykl, wskoczył na sio­dełko i puścił sprzęgło. Silnik zaskoczył. Wyjechał na tor. Tyle razy oglądał zawodników, że bez trudu przy­pomina sobie, jak się należy zachować na prostej, na wirażu. Ba, ale co innego patrzeć na innych, co innego samemu to zrobić.

Trener Wiśniewski przygląda mu się najwyraźniej znudzony.

- Jak wchodzisz w wiraż, bardziej wysuń nogę i przesuń się z siodełka bliżej baku. I próbuj wcześ­niej odkręcać gaz przy wyjściu z łuku - krzyczy do ucha Edkowi po dwóch okrążeniach. O, tak właśnie, zda się mówić kiwając następnie potakująco głową.

Po sześciu „kółkach" zjeżdża z toru. Tyle trwa zazwyczaj pierwsza lekcja. Ale co to?

- Nie rozbieraj się - dysponuje trener zmienionym głosem - odpocznij chwilę. Zaraz pojedziesz jeszcze raz.

Kazimierz Wiśniewski nie wierzy własnym oczom. Ten szczawik zachowuje się jakby miał za sobą długi trening na torze!

Kiedy Edek szczęśliwy jechał do domu, Wiśniewski poszukiwał Edmunda Migosia prowadzącego pierwszy zespół Stali.

- Słuchaj, mam bombowego chłopaka - mówił, gdy znalazł wreszcie Migosia. - Mówię ci, siedział po raz pierwszy na FIS-ie, ale jechał o niebo lepiej od tych, którzy kręcą już kilka miesięcy. Czuje motocykl, umie myśleć, podejmować decyzje... Ma talent! Z niego może być żużlowiec, jakich mało.

- Chyba przesadzasz, ale przyjdę popatrzeć.

Drugi trening Jancarza bacznie obserwuje Migoś. Po jego zakończeniu z uśmiechem na twarzy podcho­dzi do Edka i klepie go po ramieniu.

- Z ciebie będą ludzie - stwierdza. - Zgłoś się później do mnie. Będziesz trenował również z pierw­szym zespołem.

Od tego dnia Edek Jancarz zalicza obowiązkowo podwójną dawkę treningową. Jedną u Wiśniewskiego, drugą u Migosia.

Ma 19 lat...

Jan Delijewski

Fragment książki „Życie na torze”, która ukazała się nakładem KAW w 1986 r.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x