2019-08-07, Żużel
Nie wszyscy żużlowcy w ponad 70-letniej historii Stali Gorzów odgrywali pierwsze skrzypce. To naturalne, bo mistrzami mogli być tylko nieliczni, ale wszyscy zasługują na wielki szacunek.
Do grona tych, którzy zapisali się w historii klubu, ale wielkimi mistrzami nie byli należał Roman Jóźwiak, którego właśnie pożegnaliśmy na zawsze. Jako młody chłopak chciał zostać żużlowcem i został w 1969 roku. W roku, w którym gorzowianie pierwszy raz w historii zostali drużynowymi mistrzami Polski. To były czasy, w których przebicie się do pierwszego składu graniczyło niemal z cudem. Roman Jóźwiak dał radę uczynić to rok później. Zadebiutował w meczu z Wybrzeżem Gdańsk. Nie był to najlepszy debiut, gdyż raz upadł i raz dojechał do mety na końcu stawki. Początek jednak zrobił, marzenie zostania prawdziwym żużlowcem spełnił. W tymże roku pojechał jeszcze u siebie w jednym biegu z ROW-em Rybnik oraz na wyjeździe w Lesznie i tam wywalczył premierowy punkt.
W następnym sezonie było nieco lepiej. Jóźwiak jeździł częściej, ale z punktowaniem nie było łatwo. W sumie w siedmiu meczach zebrał pięć oczek, lecz był to nadal bardzo młody chłopak, zaledwie 18-letni.
- W tamtych czasach nie było biegów młodzieżowych, jak teraz. Od razu trzeba było walczyć z najlepszymi w kraju i o te punkty było naprawdę ciężko – niedawno opowiadał w rozmowie z nami.
W 1971 roku cieszył się z pierwszego medalu. Srebrnego. Niestety, był to też czas licznych kontuzji. Chęci nie zawsze szły bowiem w parze z umiejętnościami. A i żużel w tamtych latach był niebezpieczny, o bandach dmuchanych nikt nie myślał. Już w następnym roku lekarze powiedzieli mu wprost, żeby jak najszybciej zakończył ściganie, bo może się to źle skończyć dla jego zdrowia.
- Ja jednak się uparłem i postanowiłem dalej jeździć – mówił dla naszego portalu przed czterema laty. - Rok później, czyli w 1973 roku w Częstochowie miałem upadek, w wyniku którego poważnych obrażeń doznała moja ręka i groził mi nawet jej bezwład. Nie chciałem się jeszcze poddać, ale uczyniłem to definitywnie w następnym roku, mając zaledwie 21 lat. Był to czas, kiedy w naszej drużynie były już gwiazdy najwyższych lotów, a ja nie należałem do najbardziej uzdolnionych zawodników i trudno było mi walczyć o miejsce w składzie. Nie chciałem natomiast wyjeżdżać do innego miasta – tłumaczył.
Zanim definitywnie odstawił motocykl do warsztatu został razem z zespołem mistrzem Polski. Zapytany, czy czuł z tego dumę, z najwyższą skromnością wyjaśnił, że jego wkład w ten złoty medal był skromny.
- Łatwo można sprawdzić, że mój wkład w sięgnięcie przez Stal złotego medalu w 1973 roku nie był duży, gdyż ze względu na wspomnianą kontuzję ręki pojechałem tylko w 14 wyścigach, w których zdobyłem zaledwie kilka punktów. Ale w klubie doceniono również moją postawę i wraz z całym zespołem w nagrodę pojechałem na wycieczkę do Soczi. Dlatego mam satysfakcję, że zapisałem się w historii nadwarciańskiego żużla – zaznaczył i przypomniał, że w ostatnim roku startów w 1974 roku odebrał też srebrny medal.
Po zakończeniu kariery Roman Jóźwiak pozostał wiernym kibicem żużla. Jak mówił, mieszkając blisko stadionu grzechem byłoby nie zaglądanie na niego podczas fajnych imprez.
- Przy czym od razu przyznaję, że to już nie jest ten sport co kiedyś. Oczywiście, czasy się zmieniają, to i żużel musi się zmieniać. Mnie najbardziej martwi brak własnych wychowanków. I nie dotyczy to tylko Stali Gorzów, ale większości klubów. Dlatego doceniam zespoły, które starają się zachować jakąś proporcję. Tylko drużyny mające w swoich składach 50-60 procent wychowanków mogą mówić dumnie, że reprezentują własne miasto. Swoi zawodnicy inaczej podchodzą do jazdy, inaczej też są odbierani przez kibiców. A najemnicy? Przyjadą, odjadą mecz, zainkasują pieniądze i tyle ich widać. Dzisiaj pozostały głównie klubowe herby – szczerze wypowiadał się też na temat dzisiejszych realiów panujących w tym sporcie.
Roman Jóźwiak do ostatnich dni był bardzo aktywnym członkiem ,,złotej Stali’’, która od wielu lat trzyma się razem, uczestniczy w ważnych wydarzeniach sportowych, ale i miejskich. Pomimo, że przed dwoma laty przeszedł ciężką operację wycięcia jednego płuca. Można było go dojrzeć choćby podczas tradycyjnego Orszaku Trzech Króli, gdzie razem z Ryszardem Dziatkowiakiem i Jerzym Rembasem stanowili poczet sztandarowy.
Robert Borowy
Fot. archiwum, Mirosław Wieczorkiewicz i Robert Borowy
Już 21. czerwca na stadionie GBS Gorzów im. Edwarda Jancarza rozegrana zostanie kolejna runda cyklu Grand Prix.