2020-06-22, Żużel
Żużlowcy Moje Bermudy Stali Gorzów rozpoczęli opóźniony sezon ligowy od dwóch porażek i sytuacja zespołu już na starcie rozgrywek stała się nie do pozazdroszczenia.
Przed sezonem nadzieje w Gorzowie na powrót stalowców do strefy medalowej były bardzo duże. Nowy prezes Marek Grzyb ogłosił nawet, że w przypadku zdobycia mistrzowskiego tytułu zabierze całą drużynę na wyprawę motocyklową na słynną amerykańską autostradę Route 66, ale w tej chwili raczej nikt nie myśli jeszcze o bukowaniu biletów za ocean i to nie tylko z powodu koronawirusa.
Powiedzmy otwarcie – Stal rozpoczęła rozgrywki w kiepskim stylu, od dwóch łatwych porażek. Można oczywiście oszukiwać się i mówić, że z mistrzem Polski gorzowianie walczyli do ostatniego wyścigu, ale to tylko teoria, bo tak naprawdę od pierwszego biegu dominacja leszczynian nie podlegała dyskusji. Ale, okey, przegrać z mistrzem kraju na inaugurację wstydem nie było pod warunkiem wyciągnięcia właściwych wniosków na kolejny mecz. A kolejny mecz stalowcy odjechali w Lublinie, również z mocno poranionym po wrocławskim laniu Motorem. Szanse na zwycięstwo były, ale chodziło przede wszystkim o zobaczenie drużyny w pełnym tego słowa znaczeniu, a nie pojedynczych zawodników walczących w pojedynczych biegach.
Początek w Lublinie był dla gorzowian udany, choć po trzech wyścigach przegrywali 7:11. Widać jednak było u nich determinację oraz sporą poprawę w momentach startowych. Czyli w tym, czego zabrakło w meczu z Fogo Unią. Kiedy w czwartym biegu świetnie pojechali Rafał Karczmarz i Anders Thomsen wydawało się, że dziewięciokrotni mistrzowie Polski już złapali to ,,coś’’. To, co w żużlu decyduje o zwycięstwach lub porażkach.
Niestety, radość trwała krótko. Od piątego do jedenastego wyścigu oglądaliśmy siedmiu pogubionych ludzi, którzy nie wiedzieli, po co zjawili się na stadionie w Lublinie. A i trener Stanisław Chomski za bardzo nie wiedział, jak przeciąć fatalną serię ciosów zadawanych przez miejscowych z prędkością karabinu maszynowego. Nie było żadnej próby przerwania niekorzystnego obrotu sprawy.
Kiedy Motor prowadził 43:23 i wiadomo było, że już dopisał sobie dwa duże punkty do ligowej tabeli w Stali coś drgnęło. Tylko, że nie wiadomo, czy coś drgnęło, czy gospodarze poluzowali. A nawet, jeżeli założymy, że nie poluzowali, to niezła końcówka (od 12 do 15 biegu), wygrana przez stalowców 14:10, to efekt głównie skutecznej jazdy dwóch zawodników – Bartosza Zmarzlika, który w tym okresie zdobył osiem punktów oraz Andersa Thomsena, zdobywcy pięciu punktów. Czyli pozostali zawodnicy, może poza ambitnym jeszcze Rafałem Karczmarzem, opuścili stadion pozbawieni nawet niewielkiej wiedzy, co było przyczyną ich kiepskiej jazdy. Krzysztof Kasprzak dobrze zaczął, ale trzy ostatnie wyścigi miał słabe. Szczególnie dziwny był dziewiąty, w którym cały czas prowadził, by w końcówce dać się wyprzedzić parze gospodarzy. O Szymonie Woźniaku można powiedzieć, że to co znalazł pod koniec meczu w Gorzowie zdążył zgubić w drodze do Lublina. Martwi do tego słaba dyspozycja Mateusza Bartkowiaka.
Teraz gorzowianie będą ponownie przez tydzień trenować we własnym sosie, będą patrzyć jeden na drugiego i pytać o ustawienia, nie będąc wcale pewnym, że ktoś odnalazł optymalny punkt, bo nikt go w tej chwili w zespole nie zna. A w niedzielę udadzą się do Rybnika. Na stadion, gdzie każdy miał przyjechać po pewne punkty, ale w przypadku gorzowian to nie jest wcale takie pewne. Bo problemem nie są żadne ustawienia. To jest tanie szukanie usprawiedliwienia. Owszem, czasami zdarzają się potknięcia, błędy, ale w przypadku gorzowskich żużlowców na razie mamy do czynienia z sytuacją odwrotną. W ich przypadku czasami zdarzy się coś wygrać. Widać to choćby po statystyce, która w żużlu jest ważnym punktem odniesienia.
Na 30 odjechanych dotychczas biegów w dwóch meczach stalowcy drużynowo wygrali tylko osiem, a ponieśli aż szesnaście porażek. Kiepsko wygląda to też ze zwycięstwami indywidualnymi. Na 30 biegów tylko 11 razy mijali linię mety jako pierwsi, a aż dziewiętnaście razy czynili to ich rywale. I najgorszy wynik w tym zestawieniu. Na 30 startów po stronie Stali mamy zapisanych 18 zer, nie licząc dwóch taśm. Ciekawe jest też inne zestawienie. Tylko Zmarzlik i Thomsen zdołali dotychczas zaliczyć przynajmniej trzy z rzędu udane biegi na trzy lub dwa punkty. Mistrz świata w meczu z Unią miał w pewnej chwili serię 2,3,2 a w Lublinie nawet 2,2,3,3. Natomiast Duńczyk z Unią zaczął zawody serią 2,3,3. Pozostali (nie licząc Bartkowiaka) zdołali dobrze pojechać tylko w dwóch biegach pod rząd. Kasprzak mecze z Unią i Motorem zaczynał od wyników 2,3. Potem już było tylko gorzej. Woźniak skończył mecz z Unią dwoma zwycięstwami, a Karczmarz zaczął spotkanie w Lublinie od wyniku 2,3. To pokazuje brak stabilności, niekoniecznie zagubienia sprzętowego.
Jazda Stali na razie przypomina grę w toto-lotka, przy czym nasi trafiają dwójki, czasami trójki. I jeżeli czekają na piątki lub szóstki to długo mogą czekać, bo wiadomo, jak to jest z tym trafianiem w grach liczbowych. Bardziej przydałby się szybki reset. Może warto odstawić motocykle, wybrać się na wspólny wypad na ryby, a potem podejść do meczu z Rybnikiem z czystymi głowami. Lepiej myśleć pozytywnie i skupić się na sobie, a nie wszystko zwalać na sprzęt i ustawienia. Bo skoro nie wiadomo czego się szuka, to trudno to znaleźć…
Robert Borowy
W piątej kolejce PGE Ekstraligi żużlowcy Gezet Stali Gorzów wybrali się na trudny teren do Wrocławia.