2021-02-23, Żużel
Do inauguracji sezonu ligowego w PGE Ekstralidze pozostało niespełna sześć tygodni, o ile oczywiście nie nastąpi przesunięcie z powodu pogody lub pandemii.
Żeby chociaż w niewielkim stopniu złagodzić jeszcze ten czas oczekiwania proponujemy spojrzeć za siebie i przypomnieć dotychczasowe dziewięć tytułów drużynowego mistrza Polski, które stały się udziałem gorzowskich żużlowców. Nasz przegląd zaczynamy od 1969 roku i wspomnień nieżyjącego już Andrzeja Pogorzelskiego (zmarł 16 października 2020), którego na początku w zeszłego roku poprosiliśmy o krótką ocenę tamtego wydarzenia.
Po awansie w 1962 roku stalowcy czterokrotnie byli o krok od wywalczenia złotego medalu, ale każdorazowo kończyło się na tytule wicemistrza kraju. Było to w latach 1964-66 i 1968.
– Rzeczywiście, cztery razy byliśmy tuż za zespołem z Rybnika, zdobywaliśmy wicemistrzostwo kraju, ale ciągle czegoś nam brakowało do postawienia kropki nad ,,i’’ – przyznał Andrzej Pogorzelski, ale nie był w stanie nawet po ponad 50 latach wskazać jednej przyczyny takiej sytuacji. W jego ocenie, zdobywający seryjnie mistrzostwo, rybniczanie posiadali bardziej wyrównany skład i chyba dlatego tak zdominowali tamte czasy. W sumie ekipa Górnika, potem ROW-u aż siedmiokrotnie z rzędu sięgała po najwyższy laur. Przyszedł jednak czas na zmianę na tronie.
Sezon ligowy w 1969 roku dla gorzowian nie zaczął się najlepiej, bo w inauguracyjnej kolejce Stal szczęśliwie zremisowała 37:37 z beniaminkiem ze Świętochłowic. Gospodarze mieli zresztą pretensje do sędziego i złożyli nawet protest. Główna Komisja Żużlowa dwukrotnie zajmowała się sprawą. Nie dopatrzyła się jednak winy arbitra i utrzymała wynik w mocy.
Stratę jednego punktu potraktowano w Gorzowie jako porażkę. Ze względu na przedłużającą się przebudowę toru i zmianę bandy z drewnianej na siatkę, zawodnicy Stali nie mogli jednak trenować. Czasami udało im się wyjechać do Gniezna, ale nie mogło to zastąpić zajęć na własnym obiekcie i przystąpili do sezonu kiepsko przygotowani. Inna sprawa, jak pokazały następne kolejki ligowe, świętochłowiczanie nieoczekiwanie stali się jednym z faworytów w walce o mistrzostwo kraju. Drużyna dowodzona przez takich zawodników jak Paweł Waloszek, Jan Mucha i Józef Jarmuła ostatecznie wywalczyła srebrny medal.
Po trzech kolejkach Stal miała tylko trzy punkty. Wśród kibiców zapanowała nerwowa atmosfera. Zaczęto wątpić, czy uda się powalczyć o mistrzostwo. Od czwartej kolejki było dużo lepiej. Po 11 kolejkach prowadził Śląsk z przewagą jednego punktu nad ROW-em i trzech nad Stalą. W 12. serii spotkań nadkomplet publiczności zgromadzonej w Gorzowie obejrzał fantastyczny mecz gospodarzy z rybniczanami. Zwycięstwo 43:34 pozwoliło na zbliżenie się do świętochłowiczan na dystans jednego punktu. W ostatnią niedzielę września nad Wartę przyjechał Śląsk i Stal zwyciężyła 45:31, choć po trzech biegach przegrywała 6:12. W tym momencie stało się jasne, że do wywalczenia złotego medalu potrzebny jest przynajmniej jeden punkt w jednym z dwóch pozostałych wyjazdowych meczów z Wybrzeżem Gdańsk lub ze Stalą Rzeszów. Do Gdańska wybrało się około tysiąca gorzowskich kibiców. Zawodnicy Wybrzeża niepewni jeszcze pierwszoligowego bytu zażarcie rywalizowali o każdy punkt. Ostatnie biegi goście rozegrali znakomicie i zwyciężyli 43:35.
- Bardzo chcieliśmy przełamać dobrą passę rybniczan – opowiadał nam dalej Andrzej Pogorzelski. - Czy myśleliśmy w 1969 roku o tym, że ich pokonamy? Myślę, że powoli dojrzewaliśmy do tego dopiero w trakcie sezonu. Byliśmy bardzo zgraną paczką fajnych młodych ludzi, chcących coś osiągnąć. Potrafiliśmy się mocno mobilizować, napędzać siebie. Bardzo sobie pomagaliśmy, przecież nikt w tych czasach nie posiadał trzech czy czterech motocykli a jednego, jak to zawsze mówiłem, osiołka. Jak był jakiś kłopot, to brało się sprzęt od kolegi. Ja najczęściej pożyczałem motocykl do Jurka Padewskiego. I ta zażyłość sportowa zaniosła nas do tego sukcesu – podkreślił.
W końcowej tabeli gorzowianie o trzy punkty wyprzedzili Śląsk Świętochłowice i cztery ROW Rybnik.
Na ten sukces zapracowała spora grupa ludzi. Nie tylko działacze, mechanicy, ale – co warto wspomnieć – również ci, będący na co dzień w cieniu innych. Jak choćby trener Kazimierz Wiśniewski, kierownik klubu Stanisław Szweda czy lekarze Włodzimierz Karpiński i Henryk Gola, dbający o zdrowie zawodników jak nikt inny. W gronie cieszących się byli także ludzie pomagający organizować imprezy w Gorzowie. Choćby Stanisław Lisowski, Leszek Maciński, Kazimierz Kapuściński, Roman Bukartyk, Leon Jarkowski, Aleksander Ilnicki. Klub zawsze mógł liczyć na stałą pomoc zakładu, którego dyrektorem naczelnym w tym czasie był Stanisław Jaskuła.
Radość w mieście była duża. Jak opowiadał dalej Andrzej Pogorzelski trudno było pójść do sklepu, gdyż co chwilę podchodzili do niego kibice, gratulowali i pytali o wrażenia, często zapraszali do restauracji.
- Dzisiaj odbywają się wielkie fety z okazji osiągnięcia dużego sukcesu, wtedy ograniczaliśmy się do skromniejszych spotkań – kontynuował swoje wspomnienia. – Pamiętam, że takie spotkanie podsumowujące nasze mistrzostwo zostało zorganizowane w dawnej Casablance, słynnej w tym okresie gorzowskiej restauracji. Dla mnie to było wielkie wydarzenie, bo w bogatej w sumie karierze tylko raz zostałem drużynowym mistrzem Polski, a aż trzykrotnie byłem drużynowym mistrzem świata. Pokazuje to, jak ciężko było w tym okresie wywalczyć ten upragniony złoty medal. Dlatego uważam, że był to nasz wielki wtedy sukces – podsumował.
Robert Borowy
Już 21. czerwca na stadionie GBS Gorzów im. Edwarda Jancarza rozegrana zostanie kolejna runda cyklu Grand Prix.