więcej

więcej
Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Żużel »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

To już 30 lat bez Edwarda Jancarza

2022-01-11, Żużel

Gdyby żył, miałby dziś blisko 76 lat i kto wie, czy dalej nie byłby blisko swojego ukochanego sportu i klubu. Dziś mija 30 rocznica śmierci legendarnego sportowca w historii gorzowskiego żużla.

Edward Jancarz (z prawej) na podium w Goeteborgu w 1968 roku. Z lewej stoi Barry Briggs, w środku Ivan Mauger
Edward Jancarz (z prawej) na podium w Goeteborgu w 1968 roku. Z lewej stoi Barry Briggs, w środku Ivan Mauger

Wielki Eddy karierę, jak na żużlowe warunki, rozpoczął bardzo późno, bo to szkółki żużlowej trafił w wieku 19 lat. Od razu jednak było widać, że posiada nieprzeciętny talent i wiele zawojuje na polskich i światowych torach. Tak też się stało.

Już w 1968 roku w Goteborgu wywalczył brązowy medal indywidualnych mistrzostw świata, ustępując jedynie Ivanowi Maugerowi i Barry'emu Briggsowi. Łącznie w finałach tych rozgrywek wystąpił 10 razy. Gorzowianin zachwycał również w innych międzynarodowych zawodach, jak np. mistrzostwach świata par, gdzie z siedmiu imprez przywiózł cztery medale (dwa srebrne i dwa brązowe). Trzykrotnie występował ze swoim wieloletnim przyjacielem, nieżyjącym już także Zenonem Plechem. Wywalczył ponadto siedem medali drużynowych mistrzostw świata, w tym jeden złoty (1969).

Edward Jancarz dla kibiców z Gorzowa jest prawdziwym symbolem przywiązania do klubowych barw. Dla Stali ścigał się przez 21 lat, czyli przez cały okres czynnej kariery zawodniczej. To jedyny reprezentant żółto-niebieskich, który sięgnął aż po siedem złotych krążków drużynowych mistrzostw Polski. Do tego dochodzi osiem srebrnych i jeden brązowy. Talent Jancarza docenili również na Wyspach Brytyjskich, gdzie zaczął jeździć w 1977 roku dla Wimbledonu. Tam też nadano mu pseudonim Eddy. Jego skóra z charakterystycznymi gwiazdami była znakiem rozpoznawczym na stadionach całego globu. W 1984 roku doszło do test-meczu reprezentacji Polski z Włochami. Młody zawodnik Valentino Furlanetto doprowadził do kontuzji gorzowskiego zawodnika, który już nigdy nie doszedł do siebie po tym wydarzeniu.

Jancarz żużlowy strój zawiesił na hak w 1986 roku, namaszczając na swojego następcę Piotra Śwista. Sam zajął się trenerką. Sześć lat później, 11 stycznia 1992 roku legenda polskiego speedway'a została zamordowana przez drugą żonę poprzez ugodzenie nożem.

W 1997 roku stadionowi żużlowemu przy ulicy Śląskiej nadano imię Edwarda Jancarza. W Gorzowie jest również ulica Jancarza, a w 2005 roku wdzięczni mieszkańcy wystawili swojemu idolowi pomnik, który okazał się pierwszym monumentem poświęconym żużlowcowi na świecie.

Poniżej prezentujemy fragment książki red. Jana Delijewskiego ,,Żużel nad Wartą 1947-1989'' opowiadający o pięknych chwilach z życia sportowego Edwarda Jancarza w Goeteborgu w 1968 roku, gdzie gorzowianin sięgnął po brązowy medal. 

(eg)
 

JANCARZ II WICEMISTRZEM ŚWIATA !

           7 września 1968 roku. Dochodzi północ. Na stadionie Ullevi w Goeteborgu gasną wszystkie światła. Nagle olbrzymi reflektor rzuca snop światła na podium ustawione na murawie boiska. Jest puste. Na razie.

            Spiker natężając głos ogłasza czterdziestotysięcznej widowni oficjalne wyniki zakończonych przed chwilą zawodów. Padają kolejne tytuły i kolejne nazwiska. Dobrze znane, choć nie wszystkie...

            Najpierw na najwyższy stopień podium wskakuje reprezentant Nowej Zelandii Ivan Mauger. Mistrz świata. Otrzymuje laurowy wieniec i całusa od pięknej Szwedki wybranej w plebiscycie „Miss Speedway”. Po chwili z prawej strony Maugera pojawia się jego rodak Barry Briggs. Pierwszy wicemistrz świata. Wita ich gorąca owacja kilkudziesięcioosobowej grupy kibiców brytyjskich i grzecznościowe oklaski gospodarzy.

            I wreszcie na wolne miejsce na podium wchodzi nieśmiało ubłocony zawodnik z biało-czerwonym plastronem na piersiach. Edward Jancarz! Polska! Drugi wicemistrz świata!

            Wtedy stadion Ullevi zagrzmiał brawami. O wiele potężniejszymi i znacznie dłuższymi niż poprzednie. Co tam Mauger, co tam Briggs... Oni już przecież stawali na podium... Jancarz, to dopiero sensacja... Debiutant znalazł się na podium... Przecież Ove Fundin, pięciokrotny mistrz świata, bożyszcze miejscowych kibiców, w swym pierwszym finale IMŚ zajął ostatnie miejsce... Bili więc szczere brawa nieznanemu zawodnikowi z Polski...

            A on stał wpatrując się w ciemne trybuny i nie mogąc powstrzymać łez wycierał je ukradkiem razem z żużlowym pyłem... Nie zdążył się nawet umyć.

            Nikt się tego nie spodziewał. Nie liczyli przede wszystkim ci, którzy w ostatniej chwili postawili na niego, wystawiając go w eliminacjach IMŚ. Przecież jeszcze niedawno się leczył, powoli wracał do zdrowia i formy po kontuzji...

            Zwycięstwa w turniejach o Srebrny Kask oraz świetna postawa u progu sezonu sprawiły, że Edward Jancarz został powołany do składu kadry narodowej i znalazł się w gronie zawodników wytypowanych do udziału w IMŚ. Stało się tak także dlatego, że ze względu na słabą formę wycofano z kadry Podleckiego i Migosia. Utalentowany, ale niedoświadczony zawodnik z Gorzowa dostał więc swoją szansę... Szansę zdobycia cennych doświadczeń, które miały procentować w przyszłości... Tak przynajmniej uzasadniali ten wybór działacze żużlowej centrali. I tym sposobem Jancarz znalazł się w dwunastce zawodników z biało-czerwonym plastronem, którzy ubiegali się o awans do finału w Goeteborgu.

            Wystartował razem z Padewskim, Woryną, Majem, Wyglendą, Pociejkowiczem, Trzeszkowskim, Gluecklichem, Pytką, Jaroszewiczem i Waloszkiem. Polacy w rundzie eliminacyjnej rozstawieni byli w czterech grupach. Najbardziej doświadczony Joachim Maj i najmniej obeznany ze światowymi torami debiutant, Edward Jancarz pojechali do jugosłowiańskiej miejscowości Svetozarevo.

            - Przed startem miałem wrażenie jakbym pierwszy raz w życiu wsiadał na motocykl – wspominał po latach. – Za wszelką cenę chciałem dobrze się zaprezentować, przejść do następnej rundy. Jednocześnie potwornie się bałem, że mi nie wyjdzie i z opinią nieudacznika wrócę do domu. Byłem dziwnie sparaliżowany i tak naprawdę przełamałem się dopiero po pierwszym biegu. Uwierzyłem, że mogę powalczyć, że mogę nawet wygrywać. Dużo pomógł mi Maj, który cierpliwie i życzliwie do mnie mówił, tłumaczył, zachęcał, podpowiadał.

            W Svetozarevie Jancarz raz wygrał i cztery razy mijał linię mety jako drugi. Dało mu to czwarte miejsce w turnieju z 11 punktami. Wygrał Kurylenko (15 pkt.) przed Majem (14 pkt.) i Czerkanowem (12 pkt.). Tygodnik „Motor” pisał po tych zawodach:

            „Na specjalne uznanie zasługuje postawa naszego debiutanta w mistrzostwach świata, Edwarda Jancarza. Już kilka razy zwracaliśmy uwagę kibiców na tego młodego zawodnika. Nie chcielibyśmy wyciągać zbyt pochopnych wniosków, ale wydaje się nam, że rośnie talent, jakiego już dawno nie mieliśmy okazji oglądać na naszych torach. Jasne, że do światowej czołówki czeka tego jeźdźca długa droga wypełniona pracą, gromadzeniem doświadczeń, ale warto, aby działacze roztoczyli specjalną opiekę nad tym żużlowcem.”

            Długa droga... Kto mógł przypuszczać, że ten chłopak z Gorzowa, który pierwsze lekcje pobierał na nadwarciańskich wertepach, ale też wychowanek Kazimierza Wiśniewskiego i podopieczny Edmunda Migosia, tak szybko dojrzeje w drodze do Goeteborga i wręcz zabłyśnie na stadionie Ullevi?

            Kolejna eliminacja strefy kontynentalnej odbyła się dwa tygodnie później w Rybniku. Tutaj Jancarz w mocnej stawce doświadczonych rywali z trudem ciułał punkty i po dodatkowym biegu z Niemcem Uhlenbrockiem zdobył awans do finału kontynentalnego w Ufie (ZSRR). Dla wielu obserwatorów miał to być szczyt, a raczej kres jego aktualnych możliwości.

            Przerwę w bojach o finał światowy IMŚ wykorzystał do intensywnej pracy nad sobą i przy sprzęcie. W rozgrywkach krajowych i na treningach uparcie ćwiczył taktyczne i techniczne elementy walki, które po naukach w Svetozarevie i Rybnika uważał za swoje największe słabości. Przede wszystkim poszukiwał najbardziej optymalnych dla siebie sposobów wyprzedzania rywali po przegraniu startu, choć start i tak był jego mocną stroną. Teoretycznie niby wszystko wiedział, ale w czasie wyścigu nie ma przecież czasu na teoretyzowanie, przypominanie sobie czegokolwiek i sprawdzanie metodą prób i błędów. Podczas jazdy reakcje muszą być szybsze od motocykli rywali. Tylko wtedy można wygrać z każdym, powtarzał często sobie i innym.

            Finał kontynentalny w Ufie odbył się miesiąc po zawodach w Rybniku. Na starcie stanęło czterech zawodników radzieckich, dwóch czechosłowackich i dziesięciu żużlowców polskich. Stawką był awans do finału europejskiego, który był ostatnią przeszkodą na drodze do Goeteborga. Twardy i mało przyczepny tor w Ufie preferował zawodników, którzy już wcześniej poznali jego wady i zalety. Polscy rutyniarze mieli dać sobie radę. Gorzej rokowano debiutantom. Katowicki „Sport” tak oceniał ich szanse:

            „Na uwagę zasłużyli dwaj nasi debiutanci w tegorocznych eliminacjach do mistrzostw świata. Są to Jerzy Padewski i Edward Jancarz. Jeśli opanują debiutancką tremę, która w Rybniku bardziej im przeszkadzała niż rywale i pojadą w Ufie z tym samym zapałem i ofiarnością, mogą liczyć na dalsze sukcesy. Z uwagi jednak, iż z Ufy do finału europejskiego we Wrocławiu kwalifikuje się 8 żużlowców a udział w tym turnieju bierze aż 10 Polaków, być może Jancarz i Padewski będą musieli spełnić zadanie taktyczne, ułatwiające walkę o awans swym bardziej doświadczonym i rutynowanym kolegom. Obaj ci zawodnicy potrafią z całą pewnością zrealizować takie plany.”

            Być może... Na szczęście rywalizacja w Ufie przebiegała według zupełnie innego scenariusza. Na szczęście dla Jancarza. I na tym polega urok prawdziwego sportu.

            W pierwszym wyścigu Jancarz był drugi. W drugim i trzecim zajął trzecie miejsce. Czwarty i piąty kończył na czele stawki zawodników. W sumie zdobył 10 punktów, które zapewniły mu czwartą lokatę w turnieju. Mógł być nawet pierwszy, ale defekt motocykla nie pozwolił mu utrzymać prowadzenia w jednym z biegów.

            Zwyciężył Kurylenko (12 pkt.) przed Waloszkiem (10 pkt.) i Smirnowem (10 pkt.). Pechowo jeżdził Padewski, który zajmując 9 miejsce z 8 punktami uzyskał miano rezerwowego w finale europejskim.

            Pod wielkim tytułem „Edward Jancarz rewelacją w Ufie” „Sport” tak komentował ten występ polskich zawodników:

            ,,Z 10 Polaków startujących w finale kontynentalnym indywidualnych mistrzostw świata na żużlu, do dalszych rozgrywek zakwalifikowali się: Paweł Waloszek, Edward Jancarz, Konstanty Pociejkowicz, Jerzy Trzeszkowski, Antoni Woryna, a Jerzy Padewski będzie rezerwowym. Razem z piątką biało-czerwonych w finale europejskim (25 sierpnia we Wrocławiu) wystąpi trzech reprezentantów ZSRR: Gienadij Kurylenko, Władimir Smirnow i Igor Plechanow (...)

            W naszej ekipie prym wiódł Waloszek. Świetnie dysponowany świętochłowiczanin pokonał wszystkich zagranicznych przeciwników, ale nie wygrał turnieju, gdyż w wewnętrznych pojedynkach bardziej troszczył się o lokaty kolegów. Największą rewelacją był jednak Edward Jancarz z Gorzowa. Potwierdził on w Ufie wysokie umiejętności, imponując odwagą i skutecznością. Bardzo bojowo jeździł także Trzeszkowski, natomiast Woryna tym razem nie błyszczał. Pociejkowicz zapewnił sobie awans dopiero w barażowym wyścigu z Padewskim i Plechanowem. Roztrzygnięcie padło bardzo szybko. Olbrzymiego napięcia nie wytrzymał nerwowo Padewski, który wywrócił się już na pierwszym wirażu, ułatwiając zadanie rywalom. Warto dodać, że z powodu upadku gorzowianin nie ukończył również poprzedniego wyścigu.”

            To jeszcze nie był koniec pechowej serii Padewskiego. 25 sierpnia 1968 roku na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu 16 żużlowców stawiło się do walki o 10 miejsc premiowanych awansem do finału światowego. Ósemkę z Ufy uzupełniało czterech Anglików, dwóch Norwegów i mistrzowska dwójka Nowozelandczyków – Barry Briggs i Ivan Mauger. Do XI biegu zawody przebiegały pod dyktando Polaków. Jancarz dwukrotnie wygrał. Z podobnym skutkiem startowali Waloszek i Woryna. Niewiele im ustępował Trzeszkowski. Jedynie kontuzjowanego Pociejkowicza zastapił po pierwszym wyścigu Padewski, który jednak spisywał się bardzo dobrze.

            XII wyścig. Jancarz startuje po raz trzeci. Razem z nim na tor wyjechali Norweg Harrfeldt oraz Anglicy Hedge i Betts. Oto przebieg tego biegu według relacji „Trybuny Robotniczej”:

            „Zanosiło się na kolejne zwycięstwo Jancarza, który prowadził od startu. Ale Harrfeldt nie rezygnował. Raz po raz atakował Jancarza, Polak odpierał ataki. Do mety pozostał już ostatni wiraż i kawałek prostej. Harrfeldta poniosła brawura. Zaatakował zbyt ostro, nie potrafił opanować maszyny, sczepił się z Jancarzem i obaj runęli na tor. To był straszny widok. Kawałki maszyn poleciały na widownię. Na domiar złego jadący z tyłu również się na nich przewrócił. On pierwszy wstał, za nim trudem przy pomocy mechaników, którzy wybiegli z parkingu, podniósł się Jancarz, ale Harrefeldt okazało się, że jest poważnie kontuzjowany. Odwieziono go do szpitala ze złamanym podudziem.”

            Słaniający się nogach Jancarz trafił w ręce lekarzy. Po długich badaniach i naradach wyrazili zgodę na dalsze starty, choć był mocno poobijany i obolały. W powtórzonym biegu gorzowianin walcząc z rywalami i bólem zajął drugą lokatę. Przed nim były jeszcze dwa wyścigi. W najbliższym jechali sami Polacy, którzy wcześniej ustalili kolejność na mecie, by punkty zdobyli najbardziej potrzebujący, a tym samym jak najwięcej polskich zawodników wywalczyło awans. Andrzej Martynkin w książce „Czarny sport” tak opisywał przebieg tego wyścigu z udziałem Jancarza:

            „Spokojnie jedzie na trzeciej pozycji. Pierwszy – jak było umówione – Trzeszkowski. Za nim Woryna. Na końcu Waloszek. Powinno być odwrotnie. Woryna wygrał wszystkie biegi i według założeń powinien przyjechać jako ostatni. Ale co to? Antek niebezpiecznie zbliża się do prowadzącego Jurka. Atakuje! Dlaczego? Za ostro! Pada. Jancarz nie ma żadnej możliwości skrętu. Wpada na motocykl Woryny, leci ponad kierownicą swojego. Robi parę przewrotów i uderza w bandę. Winien jest Woryna. Niepotrzebnie pchał się do przodu.”

            I na tym Jancarz zakończył swój udział w turnieju. Lekarze tym razem byli kategoryczni. Miał 8 punktów i ostatecznie zajął 8 miejsce, dające mu jednak awans do Goeteborga.

            - Tak pechowego startu – mówił później – jeszcze nie miałem. Dwa karambole i upadki w jednych zawodach, to trochę za dużo. A przecież miałem szansę na dobry wynik, mogłem być na podium. Potłuczony jednak jestem okropnie, wszystko mnie boli, ale do finału światowego trzeba będzie się wyleczyć i odzyskać dobrą formę.

            Poza Jancarzem awansowali: Waloszek – zajął pierwsze miejsce (13 pkt.), Woryna był drugi (11 pkt.) i Trzeszkowski jako trzeci (11 pkt.).

            W cieniu tej walki przeżywał swój dramat Padewski. W czterech startach zyskał 9 punktów, które dawały mu piątą lokatę i kwalifikacje do finału. Niestety, zgodnie z regulaminem był zawodnikiem startującym poza konkursem. Regulamin mistrzostw wyraźnie stanowił, że rezerwowy jest pełnoprawnym uczestnikiem zawodów tylko wówczas, gdy bierze w nich udział od samego początku. Doskonale wiedziało o tym kierownictwo polskiej ekipy, które pozwoliło jednak wystartować kontuzjowanemu Pociejkowiczowi, który sam też był głuchy na wszelkie argumenty i perswazje, gdyż za wszelką cenę chciał się pokazać przed własną publicznością. Pokazał się więc na torze, ale szybko spasował i Padewski mógł jechać... lecz jedynie poza konkursem.

            - Przecież na treningach wygrywałem ze wszystkimi – mówił rozgoryczony gorzowianin. - Kostek zjawił się na zgrupowaniu w ostatnim dniu. Narzekał na kontuzję barku odniesioną podczas ostatniego rzutu Złotego Kasku. Na treningach był lekarz, widział jak zawodnik Sparty przegrywał wszystkie biegi, jak bardzo przeszkadzała mu kontuzja, na którą zresztą narzekał. Dlaczego zdecydował się na start? Dla mnie była to wielka szansa...

            Stało się. Do Goeteborga Padewski pojechał łudząc się jeszcze, że władze światowego żużla pozwolą mu na start, o co zabiegało kierownictwo polskiej ekipy. Wziął nawet udział w treningach, po których niektóre szwedzkie gazety typowały go nawet do miejsca na podium. Nic z tego nie wyszło. Miejsce Padewskiego zajął Anglik Ashby, który we Wrocławiu wywalczył ledwie 6 punktów.

            Zdecydowanymi faworytami finału byli Szwedzi Ove Fundin i Anders Michanek. Wygrali Nowozelandczycy Ivan Mauger przed Barry Briggsem. Prawdziwa furorę zrobił jednak Edward Jancarz, który z 11 punktami – po dodatkowym biegu z Giennadijem Kurylenko – wywalczył tytuł drugiego wicemistrza świata.

            W pierwszym wyścigu spóźnił się na starcie. Czekał na sygnał świetlny, którego się nie doczekał. Był trzeci. Przegrał z Maugerem i Briggsem. Następny już wygrał, pokonując m.in. Fundina. I znów był trzeci. Po trzech startach miał 5 punktów i nic jeszcze nie zapowiadało pięknego zakończenia. W kolejnej gonitwie, ku zaskoczeniu tysięcy kibiców, pokonał koalicję Szwedów dopisując do swego dorobku 3 punkty. Programowe starty zakończył jeszcze jednym efektownym zwycięstwem. Po podliczeniu szybko się okazało, że o brązowy medal w barażowym biegu będzie jechał z Kurylenko. I pojechał... Skutecznie!

            Następnego dnia nie tylko szwedzka prasa sportowa informowała o sensacyjnej postawie Polaka, który przebojem wdarł się do światowej czołówki. „Goeteborgs Posten” pod wielkim tytułem „Polska sensacja na Ullevi” napisał, że Jancarz był znakomity i nikt nie przypuszczał, że Polak będzie równorzędnym partnerem dla najlepszych. Komplementom nie było końca. Także na łamach prasy krajowej. „Sport” pisał:

            „Kto tego oczekiwał? Liczono na Waloszka – on miał być kartą atutową w talii biało-czerwonych na Ullevi w roztrzygającej partii ze Szwedami i doskonałymi Nowozelandczykami. Po cichu wiązano nadzieje z Woryną, co prawda jeszcze niezupełnie wyleczonym z kontuzji, ale dostatecznie doświadczonym i silnym, by można było mu zaufać. Ale Jancarz? Który fachowiec realnie oceniający możliwości polskiego debiutanta mógł dawać realne szanse dotrzymania kroku tej klasy tuzom co szczwany lis Fundin, niezłomny Barry Briggs lub wielki król toru Ivan Mauger?

            A tymczasem? W piątek wieczorem, w najpiękniejszym chyba dniu Edwarda Jancarza, krótko przed północą, 21-letni Polak stanął na podium mistrzostw świata w otoczeniu Ivana Maugera i Barry Briggsa jako trzeci żużlowiec świata i drugi wicemistrz. Zawrotna kariera! Olbrzymie zaskoczenie. Polak stał się bohaterem dnia i w tej roli otrzymał olbrzymią owację ze strony doskonale znających się na żużlu 40 tysięcy Szwedów.

            Edward Jancarz jechał z biegu na bieg lepiej. Po pechowym dla Polaków pierwszym wyścigu (...), nie spodziewano się, że Polaka stać na włączenie się do stawki najlepszych żużlowców świata. Tymczasem ambitny żużlowiec Stali Gorzów absolutnie nie załamał się niepowodzeniem. Walczył jak lew o punkty, kończąc finał z identyczną co Kurylenko ilością punktów. Musiało dojść do barażu. Pojedynek był popisem Jancarza. Zawodnik radziecki nie miał nic do powiedzenia. Po fantastycznej jeździe młody Polak zameldował się pierwszy na mecie goeteborgskiego toru i wkrótce potem zajął miejsce na podium.”

            - Macie wspaniałych żużlowców – stwierdził wielki i wielce przegrany tym razem Ove Fundin. – Jancarz był kapitalny. Serdecznie mu gratuluję. Ma wszelkie szanse włączyć się na stałe do czołówki światowej.

            - Skąd się u was znalazł tak świetny zawodnik? Przecież to talent jakiego dawno nie było – dodawał z przekonaniem Ivan Mauger.

            Sam zaś Jancarz, niezmiernie szczęśliwy mówił: ,,W najśmielszych marzeniach nie przewidywałem tak wielkiego sukcesu. Liczyłem na zajęcie miejsca w środku stawki, ale się okazało, że nawet na obcym torze i z najlepszymi na świecie mogę walczyć jak równy z równym. Mogłem zająć lepsze miejsce, gdyby nie niezbyt prawidłowa manipulacja z sygnałami świetlnymi. Zagapiłem się i musiałem uznać wyższość Nowozelandczyków.’’

            Za to wyższość debiutanta z Gorzowa musiało uznać kilkunastu innych żużlowców światowej czołówki, w tym Waloszek (piąty z 10 punktami), Woryna (jedenasty z 5 punktami) i Trzeszkowski (czternasty z 3 punktami)...

Jan Delijewski

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x