2025-08-07, Żużel
Ryszard Dziatkowiak to jedyny już obecnie żyjący gorzowski pierwszy drużynowy mistrz Polski z 1969 roku.
Pochodzi z Sulęcina, urodził się 7 sierpnia 1947 roku. Dzisiaj obchodzi 78. urodziny i z tej okazji od całej społeczności nie tylko sportowej Gorzowa należą mu się serdeczne życzenia.
Ryszard Dziatkowiak karierę rozpoczął w 1966 roku. Przez kolegów nazywany ,,Dziadkiem’’.
Debiut ligowy zaliczył jako 20-latek. 2 kwietnia 1967 roku pojechał w Tarnowie w tamtejszymi ,,Jaskółkami’’. Zdobył pierwsze w karierze ligowe dwa punkty. Łatwo nie było, bo w kolejnych trzech meczach nie powiększył swojego dorobku.
Kolejne trzy spotkania w wykonaniu Dziatkowiaka były zupełnie nieudane. W meczach tych nie zdobył żadnego punktu. Najlepszy w sezonie występ zaliczył w spotkaniu z Włókniarzem Częstochowa na gorzowskim torze, gdzie wywalczył pięć punktów. Natomiast w rewanżowym spotkaniu z Unią Tarnów w Gorzowie wygrał swój pierwszy ligowy bieg.
Z każdym kolejnym sezonie było już coraz lepiej. Od 1969 roku Dziatkowiak stał się bardzo solidnym, dobrze punktującym zawodnikiem w lidze. I właśnie w 1969 roku wywalczył ze Stalą jedyne w swojej karierze drużynowe mistrzostwo Polski. Był to jednocześnie pierwszy tytuł w historii klubu.
- Mistrzowski tytuł w 1969 roku zapewniliśmy sobie zwycięstwem w Gdańsku w przedostatnim meczu, który był zaległy – wspomina Ryszard Dziatkowiak. – Ale mi bardziej w pamięci utkwił ostatni nasz wyjazd do Rzeszowa pięć dni później. To też było zaległe spotkanie. Byliśmy już mistrzami, gospodarze zaś pogodzeni ze spadkiem. Jeździło nam się wtedy znakomicie. Czuliśmy jak po tej wygranej w Gdańsku zeszło z nas całe napięcie. Wszystko nam wychodziło. Tor był ciężki, bo mocno popadało przed meczem, ale kompletnie nam to nie przeszkadzało. Wygraliśmy aż 52:25, przywożąc dwanaście ,,trójek’’ na trzynaście możliwych – opowiada.
Ostatecznie w trakcie swojej sześcioletniej kariery wystąpił w 77 spotkaniach ligowych i zdobył 362 punkty. W tym czasie wywalczył z kolegami trzy medale. Obok złotego w 1969 roku były też srebrne w 1968 i 1971 roku.
Zajął ponadto czwarte miejsce w finale MIMP w Lublinie w 1969 roku oraz dwukrotnie był trzeci w finałach Srebrnego Kasku w 1968-69. W tym pierwszym roku niewiele zabrakło, a nie stanąłby na podium w tych rozgrywkach w okolicznościach nad wyraz zaskakujących. Przypomina, że były to czasy, w których jak ktoś nie miał samochodu, na indywidualne zawody jeździł pociągiem, zabierając ze sobą motocykl. Procedury były takie, że sprzęt był nadawany na wagon bagażowy. Po przyjeździe na miejsce organizatorzy zawodów zawozili motocykl na stadion.
- Pewnego dnia jechałem do Łodzi na jeden z finałowych turniejów – opowiada. – W Krzyżu miałem przesiadkę. Po dojechaniu na miejsce okazało się, że nie ma motocykla. Po sprawdzeniu dokumentów wyszło, że w Krzyżu przeładowali go do innego pociągu i znalazł się w Warszawie. Natychmiast obiecali, że go ściągną i wieczorem będzie z powrotem. Tyle, że ja miałem zawody po południu. Z opresji wyratował mnie Edward Kupczyński, doświadczony już wówczas żużlowiec Gwardii Łódź. Wyciągnął z warsztatu jeden ze swoich motocykli. Jechało mi się świetnie, zająłem trzecie miejsce, a po przyjściu na dworzec ujrzałem swój sprzęt, którego w sumie nie musiałem nawet odpalić – podkreśla.
Ryszard Dziatkowiak był uczestnikiem pierwszego gorzowskiego finału IMP w 1970 roku, w którym to wielki sukces odniósł Edmung Migoś, o czym niedawno przypominaliśmy. Dwa lata później startował w eliminacjach indywidualnych mistrzostw świata, w których dotarł do półfinału kontynentalnego.
Niestety, 12 września 1972 roku na treningu doznał poważnej kontuzji kręgosłupa. Z tego powodu musiał przedwcześnie zakończyć karierę. Potem przez wiele lat pracował jako kierowca. Do dzisiaj jest wiernym kibicem gorzowskiego klubu. Dla niego solą rywalizacji są mecze ligowe, a już najważniejsze są Żużlowe Derby Lubuskie. Jako zawodnik uczestniczył tylko w dwóch takich spotkaniach w 1972 roku, ponieważ we wcześniejszych latach Stal jeździła w ekstraklasie, a Zgrzeblarki Zielona Góra w drugiej lidze.
- Pojechałem w pierwszym meczu przegranym przez Stal w historii derbów – przypomina. – Było to w 1972 roku. Przegraliśmy w Zielonej Górze jednym punktem 38:39. – Już w tamtych latach dla nas mecze z Zgrzeblarkami były wyjątkowe, czuło się napięcie i każdy z nas chciał pokazać się z jak najlepszej strony. Naszym atutem w tym czasie była młodość, choć Andrzej Pogorzelski czy Wojtek Jurasz byli już po ,,trzydziestce’’, ale Zenek Plech, Mietek Woźniak czy Boguś Nowak dopiero tak naprawdę stawiali pierwsze kroki. Ja z Edkiem Jancarzem byliśmy tylko troszkę starsi. Koledzy z południa mieli w swoich szeregach za to kilku bardzo doświadczonych zawodników, dlatego trudno z nimi się walczyło. Szczególnie na ich torze. Potem przez kolejne dziesięciolecia oglądałem i oglądam do dzisiaj derby, ale już z wysokości trybun lub przed ekranem telewizora – podkreśla.
Robert Borowy
W ostatnim meczu fazy zasadniczej żużlowcy Gezet Stali Gorzów podejmowali ostatni zespół w tabeli – InnPro ROW Rybnik.