2016-04-01, Tanio ze smakiem
Szyldzik jest niepozorny i trudno go dostrzec. Ale jak już się trafi do Raj India, to można poczuć coś na kształt kulinarnego zawrotu głowy.
Lokalik jest niepozorny, mieści się w kamienicy przy ul. Łużyckiej. Wcześniej była tu naleśnikarnia, potem jakaś inna knajpka. Teraz jest indyjski Raj India. Pracują w niej ludzie z Azji, może Hindusi, może Pakistańczycy, nie dociekałam.
W stylu Bollywood
Już od samego wejścia widać, że trafiliśmy w miejsce orientalne. Świadczą o tym plakaty powieszone na ścianach, które w treści odnoszą się do kultury subkontynentu indyjskiego. Poza tym w pomieszczeniu unosi się charakterystyczny zapach kadzidełek. Subtelny, ale jest. Uprzejmy kelner, który mówi słabo po polsku, prowadzi na pięterko. Bo tu jest sala. Kilka stolików, przy których jednorazowo może zasiąść do 40 osób, przykrytych jest serwetkami. Na każdym leży karta dań i to jest już sam w sobie rarytas. Bo zestaw dań przyprawia o zawrót głowy. Dobrze, że niektóre pokazano na zdjęciach, więc można sobie wyobrazić, co to może być. Indyjskie przysmaki zaczynają się od 12 zł, bo tyle kosztują pierożki. Tyle samo zapłacimy za zupę krem z pomidorów. Ale zupa z krewetek kosztuje już 18 zł. Tyle samo trzeba wyłożyć za sałatkę panneer – to coś dla wegetarian, bo bez mięsa.
Cudo z ryżu, mięsa i przypraw
Podczas gdy goście studiują kartę dań, miły pan kelner włącza telewizję i czy kto chce, czy nie chce, musi się raczyć klipami z Bollywood. Na szczęście można poprosić o ściszenie i już jest lepiej. Ja się decyduję na Bryjani, które kosztuje mnie 20 zł. Czekam na jedzenie 15 minut. I dostaję na talerzu spory kopczyk ryżu wymieszanego z kawałkami kurczaka oraz czymś jeszcze, czego nie umiem nazwać, a co się okazuje być orientalnymi przyprawami. Pierwszy kęs i zachwyt. Bardzo dobre, egzotyczne w smaku, inne niż zwykle jedzenie wprawia mnie w dobry nastrój. Choć nie przepadam za eksperymentami, to jedzenie mi odpowiada. Ale uwaga, w daniu są takie dziwne kawałeczki czegoś, co pan kelner nazwał korą. Pod żadnym pozorem nie należy tego rozgryzać, bo efekt smakowy jest taki, że prawie się leci do pobliskiej Warty, aby ugasić pragnienie. Musiałam zainwestować jeszcze 3,50 zł, bo pożar w ustach był nieznośny. Poza tym wszystko inne gra. No i do dania dołączony jest sos jogurtowy, który nieco łagodzi smak.
Reasumując, danie jest na tyle obfite, że trzeba być rzeczywiście głodnym, aby je zjeść. Orientalny smak tylko potęguje przyjemność jedzenia. Knajpka przypomina orientalne klimaty, kelnerzy są mili i uprzejmi. Warto się wybrać.
Renata Ochwat
Sałatki, kanapki ale i obiady serwuje Cafe Costa przy ul. Wybickiego.