2017-03-20, Gospodarka
Pracownia Grażyny Ogrodnik nie daje rady z zamówieniami. Inaczej ma szewc oraz właściciele magla.
Rzemieślnicy jednym głosem mówią, że usługi to ciężki kawałek chleba. Nie tylko w Gorzowie.
Niektóre zawody mają się dobrze, inne nieco słabiej, a jeszcze innym grozi wyginięcie, bo kurczy się klientela. – Praca w usługach to ciężka robota, i bywa niewdzięczna, ale jakoś na życie zarobić trzeba – mówią gorzowscy rzemieślnicy, właściciele małych punktów bez których czasami ciężko jest żyć.
Z Coco Chanel na ścianie
W malutkiej pracowni Grażyny Ogrodnik jest nieustanny ruch. Jakaś pani przymierza sukienkę, ktoś odbiera już uszytą kreację. Inna klientka właśnie wchodzi i ma nadzieję, że pracownia szybko skróci jej wyjściowe spodnie. – Zwyczajnie nie dajemy rady z zamówieniami – mówią Grażyna ogrodnik – mistrz krawiecki i jej pracownica Barbara Neuman – czeladnik krawiecki. Na ladzie i na półkach leżą stosy ubrań, które trzeba albo naprawić, albo przeszyć, albo coś nowego stworzyć. Obie krawcowe pracują przy profesjonalnych maszynach do szycia zastawionych szpulami z nićmi. Ze ściany patrzy na nie zagadkowo uśmiechnięta Coco Chanel. – A to ja jestem jej wielką fanką ujawnia pani Grażyna.
Obie krawcowe tłumaczą, że mają nawał pracy, bo umieją wszystko, co powinny profesjonalne krawcowe. – Szyjemy suknie, suknie ślubne, garsonki, kożuchy, nawet ubrania robocze, jakby było trzeba. No jednym słowem wszystko, co potrzebuje maszyny – mówią.
Na pytanie, czy krawiectwo to zawód z przyszłością, jednym głosem mówią, że tak, ale jakoś rąk chętnych do tej pracy za bardzo nie ma, choć przecież w Gorzowie jest Zespół Szkół Odzieżowych. – Już dwa lata szukam chętnej uczennicy, ale nic z tego nie wychodzi, bo co kto przyjdzie, dwa tygodnie popracuje i ucieka. A w rzemiośle trzeba chcieć pracować – mówi Grażyna Ogrodnik. Jej malutka pracownia, punkt krawiecki, jak sama mówi, mieści się przy ul. Chrobrego, tuż obok popularnego sklepu z materiałami „Bławatek”.
Szewców coraz mniej
Na nadmiar klientów nie narzeka natomiast znany w mieście szewc Janusz Mielec, który ma zakład w piwnicy kamienicy przy ul. Chrobrego. – No kto to widział, żeby szewc w środku dnia nie przy kopycie czy przy maszynie siedział, a przy telewizorze – mówi rzemieślnik. I tłumaczy, że jego profesja ma się ku upadkowi. – Kiedyś nas w całym mieście było ponad 40 rzemieślników szewców, a teraz na palcach jednej ręki da się zakłady policzyć – mówi gorzko.
I tłumaczy, że za taką sytuację odpowiadają dwa czynniki. – Po pierwsze rynek zalały tanie buty produkowane w Chinach. Przecież jak ktoś kupi buty za 30 zł, to ich do szewca raczej na naprawę nie przyniesie. Bo to się zwyczajnie nie opłaca, a po drugie jak naprawiać buty z plastiku. Drugą przyczyną upadku profesji jest to, że nie ma następców. Nie ma chętnych do pracy w tym zawodzie – mówi.
On sam profesji nauczył się od brata. – Spodobało mi się i tak w zawodzie zostałem. Teraz nikt nie chce się uczyć tego zawodu, ludzie nie mają przekonania do niego, bo to jednak praca, która wymaga precyzji i konkretnych umiejętności – mówi Janusz Mielec.
Znany gorzowski szewc wieszczy czarny scenariusz dla swojego zawodu w mieście. – Mam wrażenie, że za niedługi czas to albo buty się będzie wyrzucać, albo szukać szewca gdzieś w Poznaniu lub w Zielonej Górze – mówi. I ma na myśli buty ze skóry, na które trzeba wyłożyć kilkaset złotych i które właśnie do już nielicznych szewców trafiają do naprawy. Ale dodaje też, że ma stałe klientki. – To takie starsze panie, które mają właśnie takie porządne skórzane buty, o które dbają jak o skarby. Ale z takich klejnotów nie da się wyżyć, bo i na rachunki trzeba zarobić, na dzierżawę, no i coś zjeść trzeba też – mówi pan Janusz.
Chyba ostatni w mieście
Magiel U Rysia mieści się od ponad 30 lat na parterze kamienicy u zbiegu ulic Armii Polskiej i 30 Stycznia. Od początku pracują tu pan Ryszard i jego żona Danuta Wyszyńscy. Kiedyś bardzo wielu gorzowian oddawało swoje pranie do magla. Bo jak twierdzą przedwojenne podręczniki wzorowego utrzymania domu, najlepsza bielizna pościelowa, stołowa i ręczniki są z magla. Kiedyś maglowało się różne rzeczy na ręcznych urządzeniach, które zresztą można w tym maglu zobaczyć. Dziś pani Danuta do maglowania bielizny używa mechanicznego urządzenia. – Coraz mniej ludzie przywożą rzeczy do magla, ale jednak cały czas jakoś idzie – mówi Danuta Wyszyńska. I od razu zaznacza, że praca w usługach, w rzemiośle to najgorsza, jaka może być. – Proszę zobaczyć, ludzie zalegają z odbiorem prania po dwa-trzy tygodnie. A tu zarobić trzeba na rachunki, na dzierżawę – opowiada.
No i mówi, że z okolicznych domów nikt nic do jej zakładu nie przynosi, a to, co ma do zrobienia, trafia do niej z innych osiedli oraz spoza miasta. – Bo jednak są ludzie, którzy lubią spać w wymaglowanej pościeli – zaznacza.
Na razie nie szuka następców, bo ma nadzieję, że w zakładzie zastąpi ją syn. – Na szczęście, że są następcy – mówi. Ale skoro w mieście został tylko jeden lub jeden z niewielu magli, znaczy, że i na te usługi popyt maleje. Ale jak zaznacza Danuta Wyszyńska, jakoś od kilku lat ta tendencja malejąca się zatrzymała i poziom zapotrzebowania na tę usługę się ustabilizował.
Dość dodać, że usługi maglowania świadczą w mieście także sieciowe pralnie, jakie można znaleźć w Tesco czy w Galerii Askana.
Renata Ochwat
Do 30 kwietnia trzeba złożyć zeznanie podatkowe PIT za 2024 rok. Rozliczający się podatnicy mogą skorzystać ze wsparcia Infolinii Krajowej Administracji Skarbowej.