2012-09-19, Nasze rozmowy
Z Jakubem Derechem Krzyckim, radnym klubu Nadzieja dla Gorzowa, rozmawia Jan Delijewski
- Gdzie się podział ten młody, ambitny polityk, który był nadzieją gorzowskiej lewicy?
- Próbuje znowu się odnaleźć w polityce. Przy czym jest to o tyle trudne, że jestem mocno zaangażowany w sprawy zawodowe, bo z tego żyję. Nie jestem bowiem już zawodowym politykiem, którym byłem podczas wielu lat swojego posłowania. Poza tym nie rajcuje mnie już szkiełko i brylowanie w mediach. Ten etap mam już za sobą. Wolę coś robić, niż o tym opowiadać.
- A gdzie się podziała gorzowska lewica?
- Lewica ma za sobą trudne lata, trudne momenty. Była oskarżana o wszystko, o całe zło tego kraju. Niewiele z tych oskarżeń się ostało, ale lewica jest porozbijana i trzeba czasu na to, żeby się pozbierała. Z drugiej strony nie sprawdziły się pomysły na odmłodzenie przywództwa, na władzę Olejniczaków czy Napieralskich, bo nie udźwignęli tego ciężaru. Potrzeba wiec czasu na odbudowę i to się stanie, bo lewica jest potrzebna. Nie inaczej jest w Gorzowie. Cierpliwości. Za dużo było tych zmian na siłę, za wszelką cenę, pod dyktando mediów. Niech to się dzieje w sposób naturalny, a nie wymuszony.
- A może lewica w dotychczasowym kształcie w naszym mieście nie jest już nikomu potrzebna? Jej miejsce na gorzowskiej scenie może zająć Jacek Bachalski i jego stowarzyszenie Tylko Gorzów, które ma jakieś pomysły, inicjuje jakieś działania, ma coś do powiedzenia.
- Życzę temu stowarzyszeniu jak najlepiej, ale nie sądzę, żeby było w stanie coś namieszać na gorzowskiej scenie politycznej. Trochę za dużo tam pewnego zadęcia i pozorowanej aktywności. Więcej jest krzykliwych haseł niż realnego programu. Trudno mi na przykład uwierzyć w realność hasła: zburzmy stary szpital, zbudujmy nowy. To pomysł całkowicie oderwany od rzeczywistości. Żyje medialnie, ale tylko medialnie i nikt go poważnie nie potraktuje. Są tam jednak także pomysły, które mają szansę spełnienia i oby było ich jak najwięcej.
- Był pan ostatnim dyrektorem szpitala przy Warszawskiej. Nie żal panu tego, co się z nim stało?
- Przepraszam, ale ostatnim był dyrektor Fras, który łączył gorzowskie szpitale. Źle się stało, że tego szpitala już nie ma, że cały ten majątek popadł w ruinę. Dla tego szpitala było miejsce w Gorzowie. Był szpitalem, który z wszystkich trzech miał najlepszą sytuację, wychodził na prostą, zaczynał się bilansować. Dzisiaj, gdybyśmy mieli więcej niż jeden szpital, to spokojnie moglibyśmy podchodzić do komercjalizacji drugiego, bo wciąż byłby szpital publiczny, który w imieniu państwa gwarantowałby nam bezpieczeństwo zdrowotne. A tak, mamy połączone trzy szpitale w jeden, który jest już za mały, mocno zadłużony i ma być przekształcony w spółkę, która w każdej chwili może upaść.
- To jak pan ocenia to wszystko co się dzieje w gorzowskim szpitalu i wokół niego?
- Bardzo skrajnie negatywnie i to od samego początku. Począwszy od pomysłu przekształcenia go w spółkę. To jest zły kierunek, gdyż przekształcenie mogłoby występować jako alternatywa dla szpitala publicznego, ale nie zamiast publicznego szpitala, który odpowiada za zdrowie i życie 160 tysięcy mieszkańców tej części województwa. A to co się tam dzieje obecnie jest jakby tylko konsekwencją realizacji tego pomysłu.
- Dyrektor Marek Twardowski pod wpływem powszechnej krytyki i żądań powinien zostać odwołany?
- Nie wróżę dobrze człowiekowi, który wzbudza zbyt wiele negatywnych emocji, skupia na sobie uwagę wszystkich stron i konfliktuje się ze wszystkimi. W tej sytuacji trudno mi sobie wyobrazić, że praca w szpitalu przebiega normalnie, gdyż zapewne wszyscy pracownicy to przeżywają – żyją w niepewności a przy tym ciągle zastanawiają się pod presją którego pacjenta mogą przyjąć na leczenie, a którego odesłać do domu, bo kończy się kontrakt. To nie jest normalna sytuacja. Poza tym, tych kilka spektakularnych decyzji dyrektora Twardowskiego świadczy o tym, że mamy do czynienia z człowiekiem bezkompromisowym, konfliktowym i źle to wróży jemu i szpitalowi. Coraz bardziej więc postrzegam go jako realizatora złowrogiej Gorzowowi koncepcji przekształcenia szpitala w spółkę, która będzie ograniczała działalność, a nie rozwijała, chociażby w zakresie onkologii, o której jeszcze niedawno się mówiło.
- Czy rada miasta, za przykładem radnych z klubu z PO powinna w tej sprawie zająć jednoznaczne stanowisko?
- Zapewne na forum rady wrócimy do tej sprawy, ale nie miejmy złudzeń, ze to coś da. Takie są realia, to nie my rządzimy tym szpitalem.
- To co będzie z tym szpitalem?
- Moim zdaniem do tego przekształcenia nie dojdzie, bo się okaże, że na tej wędce nic nie wisi, czyli nie ma pieniędzy na tak znaczące oddłużenie, o którym się mówi. Wtedy przekształcenie straci sens, bo start spółki z garbem długu nie będzie wchodził w grę. Nikt przecież nie będzie tworzył spółki, która zaraz będzie musiała upaść.
- W różnych dyskusjach ciągle wraca sprawa tego zadłużenia. Skąd się ono wzięło w takiej wysokości?
- Przede wszystkim z bezmyślnego połączenia trzech zadłużonych już szpitali, przy jednoczesnym niedoszacowaniu potrzeb i kosztów jego funkcjonowania. I nie zadbano przy tym o zwiększenie kontraktu, który umożliwiałby jego zbilansowanie. Zadłużenie musiało więc rosnąć, bo koszty były wyższe od przychodów. I z tym problemem musieli borykać się kolejni dyrektorzy. Teraz jedynym dla mnie wyjściem jest staranie się o pieniądze centralne na jego oddłużenie, ale bez przekształcanie w spółkę prawa handlowego, która w każdej chwili może zwyczajnie zbankrutować. Szpital to nie jest przecież zwyczajna firma czy placówka, zwłaszcza ten w Gorzowie. Nasze życie i zdrowie ma taką samą wartość jak pacjentów Centrum Zdrowia Dziecka, a tam nad problemem zadłużenia pochylają się z troską wszyscy politycy z ministrem na czele i nikt jakoś nie proponuje przekształcenie w spółkę.
- Czy ten pomysł przekształcenia szpitala w spółkę i forma jego realizacji wpisuje się szerszy plan degradowania Gorzowa, jak twierdzi wielu gorzowskich polityków?
- Nie jest to chyba błędna ocena sytuacji. Świadczą o tym różne działania w różnych dziedzinach i na różnych płaszczyznach, chociażby w zakresie inwestycji, których na południu jest znacznie, znacznie więcej niż u nas. Albo w służbie zdrowia – szpital gorzowski tonie w długach nie z winy gorzowian i chce się go komercjalizować, a w tym samym czasie w Zielone Górze myśli się budowie lądowiska dla śmigłowców przy szpitalu, o utworzeniu wydziału lekarskiego na uniwersytecie i klinice uniwersyteckiej. Do tego dochodzi cwanie oddłużony i przekształcony szpital w Nowej Soli i przejęty właśnie przez samorząd województwa 105 szpital wojskowy w Żarach. No, a absurdalne wielomilionowe dopłaty do lotów z Babimostu dopełniają obrazu całości.
- Można coś jeszcze zrobić, żeby Gorzów nie tracił na randze i znaczeniu wobec Zielonej Góry?
- Nasz podstawowy błąd przy tworzeniu województwa polegał na tym, że zbyt łatwo odpuściliśmy Barlinek i Myślibórz. Z nimi byłby inny układ sił w regionie. W obecnym układzie przewaga jest po stronie Zielonej Góry, bo tam jest większość i ta większość kieruje się bliższym sobie interesem. Nam nie pozostaje nic innego jak głośno tupać i walczyć o swoje, o równe traktowanie. I liczyć na to, że nastąpi czas opamiętania i uczciwej refleksji. Inaczej dojdzie do przesilenia, które może oznaczać kres tego województwa
- Dziękuję za rozmowę.
Z Kariną Tymą, gorzowianką, siedmiokrotną mistrzynią Polski w squashu, kapitanem damskiej drużyny Drexel University w Filadelfii, rozmawia Maja Szanter