2012-10-10, Nasze rozmowy
Z Jarosławem Porwichem, przewodniczącym NSZZ Solidarność Regionu Gorzowskiego, rozmawia Jan Delijewski
- Jaka siłę stanowi dzisiaj Solidarność w regionie gorzowskim?
- Jest nas 7 tysięcy członków w ponad 100 zakładach pracy. Mamy bardzo dobrze zorganizowane struktury, coraz bardziej kompetentnych działaczy, którzy przeszli różnorakie szkolenia pomocne w działalności związkowej. Mamy też dobre kontakty z innymi związkami, z administracją rządową i samorządową oraz politykami, którzy odgrywają ważną rolę w naszym regionie.
- Pana zdaniem jest to znacząc siła polityczna?
- Solidarność nie jest siłą polityczną, choć siłą rzeczy angażujemy się w działania, które w jakiejś mierze są działaniami politycznymi, ale przed tym nie można uciec. Tylko te podmioty, które angażują się w politykę mogą zmieniać rzeczywistość, a na tym nam zależy.
- Takim działaniem politycznym jest chyba zapowiedź ewentualnego referendum w sprawie odwołania radnych sejmiku?
- Zgoda delegatów jest jednak warunkowa. Jako zarząd mamy więc upoważnienie do realizacji tego zamierzenia, ale pod warunkiem, że będzie następowała dalsza degradacja służby zdrowia w naszym regionie. A ma ona miejsce, to jest bezsporny fakt. Dotyczy to głównie szpitala wojewódzkiego w Gorzowie oraz Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Międzyrzeczu.
- Nie wychodzicie jednak za bardzo ze związkowej roli?
- To nie jest przedsięwzięcie polityczne. Chcemy ewentualnie zaprotestować przeciwko brakowi stosownych działań ze strony radnych województwa, którzy nazbyt biernie przyglądają się temu co robi zarząd województwa z marszałek Elżbietą Polak na czele.
- Waszym zdaniem radni sejmiku w niewystarczający sposób reprezentują racje… No właśnie czyje?
- Przede wszystkim pacjentów, którym coraz mocniej ogranicza się dostęp do świadczeń medycznych, a po przekształceniu gorzowskiego szpitala w spółkę może być jeszcze gorzej. Chodzi nam także o pracowników – w szpitalu jest zatrudnionych 1800 pracowników i na ich losie, a także ich rodzin, bardzo nam zależy.
- W stanowisku przyjętym na walnym zgromadzeniu delegatów piszecie o „niekompetencji dyrekcji szpitala, arogancji i indolencji zarządu województwa”, także mówicie o „zastraszaniu i zwalnianiu związkowców walczących o godność pacjentów i prawa pracownicze”. Nie za mocne to słowa?
- Nie, absolutnie nie. Dotyczy to przecież nie tylko gorzowskiego szpitala, ale również w Międzyrzeczu. Złożyliśmy już kilka zawiadomień do prokuratury. Chodzi m.in. o łamanie praw pracowniczych, dyskryminowanie pracowników ze względu na przynależność związkową oraz inne sytuacje.
- Nie obawia się pan, ze wasza obrona gorzowskiego szpitala może jeszcze bardziej go pogrążyć?
- Oczekujemy jedynie na gwarancje, że sprawy szpitala pójdą w dobrym kierunku.
- To jaki jest ten dobry kierunek?
- To utrzymanie funkcjonowania tego szpitala na co najmniej takim samym poziomie, jak teraz, jeżeli chodzi o wielość i zakres świadczeń medycznych. Zapewnienie mu możliwości rozwoju oraz utrzymanie zatrudnienia na poziomie zbliżonym do obecnego.
- Ale powołanie spółki jest chyba już z raczej nieuchronne? Bez tego nie ma raczej mowy o znaczącym oddłużeniu.
- Dlaczego?! Wcale nie jesteśmy skazani na spółkę. Nie ma przecież żądnych gwarancji, że ten szpital po przekształceniu w spółkę zostanie oddłużony w wysokości 140 milionów, o których się mówi. Równie dobrze może to być 20-40 milionów, co nie rozwiąże problemu zadłużenia. Co wtedy?
- Radni sejmiku w najbliższych tygodniach będą musieli jednak zdecydować o przekształceniu. Będziecie przeciwko temu protestować?
- Najpierw projekt uchwały w tej sprawie musi m.in. trafić do nas na konsultacje. Będzie więc jeszcze czas na prezentowanie opinii i dalsze działania. Mamy jednak nadzieję, że nasze racje zostaną uwzględnione.
- Ale o tych racjach mówi się od dawna i raczej nie robią one większego wrażenia na marszałek Polak i jej urzędnikach.
- To będzie decyzja radnych wojewódzkich, którzy owszem podjęli już wstępną uchwałę za przekształceniem szpitala, ale to wcale nie oznacza, że ją podtrzymają. Tym bardziej, że nie jest nigdzie powiedziane, ze zarząd województwa, który forsuje taka koncepcję, będzie dalej funkcjonował w takim samym składzie osobowym. To samo dotyczy sejmiku. Dużo tutaj może się zmienić.
- Jak wyobraża pan sobie ewentualne referendum w sprawie odwołania radnych sejmiku?
- Żeby doprowadzić do referendum, trzeba zebrać podpisy pod wnioskiem pięciu procent uprawnionych do głosowania, czyli około 40 tysięcy. Mamy duże doświadczenia w takich działaniach i jeśli zajdzie potrzeba, spokojnie sobie z tym poradzimy. Tym bardziej, że wiele innych środowisk ma podobne zdanie odnośnie tego co się dzieje w szpitalu i wokół niego.
- Czuje się pan, jak szef regionu Solidarności, obrońcą ostatniego bastionu gorzowskiej niezależności i suwerenności ? Wszystkie instytucje i urzędy są już wojewódzkie i lubuskie, tylko Solidarność dzieli się jeszcze na zielonogórską i gorzowską.
- To ma głębokie podłoże, uwarunkowania historyczne. Z Zieloną Góra wiele nas różni. Opozycja demokratyczna, Solidarność zawsze miała tu mocna pozycję i tak pozostało. Łączenie na siłę nie ma więc sensu. Poza tym obejmujemy swoim zasięgiem tereny dawnego woj. gorzowskiego, czyli sięgamy znacznie dalej niż woj. lubuskie. Zresztą, nasz region nie jest wyjątkiem w skali kraju i nikt nie zamierza tego zmieniać.
- Chce pan zostać posłem?
- Nie, nie myślę o tym w ogóle. Chce być dobrym przewodniczącym Solidarności regionu gorzowskiego i dobrze mi w tej roli.
- Do końca życia będzie pan związkowcem?
- Z Solidarnością jestem mocno związany od wczesnych lat młodzieńczych i chcę być z nią związany tak długo, jak tylko się da.
- A jak pana kiedyś nie wybiorą?
- To wtedy będę się zastanawiał.
- Dziękuję za rozmowę.
Z Kariną Tymą, gorzowianką, siedmiokrotną mistrzynią Polski w squashu, kapitanem damskiej drużyny Drexel University w Filadelfii, rozmawia Maja Szanter