2013-03-13, Nasze rozmowy
Z Robertem Jałowym, radnym z klubu PiS, rozmawia Jan Delijewski
- Skąd u pana ciągoty do polityki?
- Prawdę mówiąc nie do końca czuję się politykiem przez duże P. Jestem człowiekiem zaangażowanym społecznie, jestem radnym i staram się aktywnie działać na rzecz swego środowiska, na rzecz miasta i jego mieszkańców – ale także partii.
- Jest pan członkiem partii, jest pan radnym, zabiera pan głos w publicznych sprawach, to jest więc pan chyba politykiem w pełnym tego słowa znaczeniu?
- No tak, choć moim zdaniem prawdziwa polityka zaczyna się na wyższym poziomie, na poziomie parlamentu i sprawach ogólnopaństwowych czy ogólnonarodowych.
- Dlaczego wybrał pan Prawo i Sprawiedliwość?
- Bo moje poglądy są konserwatywne, jestem patriotycznie nastawiony i program ten partii najbardziej mi odpowiada. Zwłaszcza w zakresie troski o drugiego człowieka.
- Jako opozycyjny radny może pan zrobić coś konkretnego dla miasta, mieszkańców?
- Oczywiście, że tak. Radni opozycyjni także mogą wpływać na rządzących, chociażby recenzując ich poczynania. Mogą również zgłaszać swoje projekty, z których czasem coś uda się przeforsować. To nie jest tak, że wszystko co zgłasza prezydent ma automatyczną większość w radzie, a to co proponuje PiS jest z góry odrzucane. Czasami udaje się zbudować większość dla wspólnych pomysłów, choć niestety zbyt rzadko. Tak było przecież ze śmieciami.
- Bliskie panu są kwestie socjalne, ale one z reguły kosztują. Miasto może być jeszcze bardziej miłosierne dla swoich mieszkańców?
- Na sprawę należy spojrzeć trochę inaczej. Kwestie socjalne może i są kosztowne, nie są jednak one oderwane od rzeczywistości. Na budżet trzeba więc patrzeć znacznie szerzej, nie tylko przez pryzmat przychodów i wydatków na materialne inwestycje, ale także przez pryzmat potrzeb socjalnych.
- Ale zawsze oznacza to obciążenie dla budżetu, niesie zagrożenie dla planów inwestycyjnych. Nie dostrzega pan tych obciążeń i zagrożeń?
- Nie widzę, gdyż mieszkańcy są najważniejszym dobrem i potencjałem tego miasta i trzeba w nich inwestować, a polityka prorodzinna, pomoc socjalna są częścią tej inwestycji. Chodzi przy tym o wyrównywanie szans, bo niektórzy bez tego dodatkowego wsparcia zewnętrznego nie poradzą sobie w życiu i wtedy dopiero mogą stać się prawdziwym obciążeniem. Inwestowanie w mieszkańców wszystkim się opłaca.
- To kogo ma na myśli prezydent Tadeusz Jędrzejczak, kiedy mówi o greckich ekonomistach w mieście?
- Nie wiem. To jego należy o to zapytać. To co ja, czy moi koledzy zgłaszają, jest gruntownie przemyślane i jak najbardziej przystaje do potrzeb, możliwości i realiów tego miasta.
- Sprawa śmieci zjednoczyła największe kluby w radzie, które przeforsowały nie tylko swoje stawki za wywóz odpadów komunalnych, ale i ulgi dla najmłodszych gorzowian. Jesteście tak pewni swego?
- Przeprowadziliśmy rzetelne wyliczenia, w oparciu o konkretne dane i nie znajdujemy w nich błędów. Tak, jesteśmy pewni swego. Stawki, nawet przy tych ulgach, są właściwe i pieniędzy powinno wystarczyć. Gdybyśmy mieli jakiekolwiek wątpliwości, nie upieralibyśmy się przy swoich propozycjach.
- Prawie rok temu złożył pan propozycję stworzenia miejskiej Karty Dużej Rodziny, czyli pakietu ulg i zniżek dla rodzin wielodzietnych. Teraz słyszymy, że być może uda się coś takiego wprowadzić w życie. Jest ona potrzebna?
- Jestem głęboko przekonany, że jest bardzo potrzebna i w końcu powstanie, aczkolwiek zmieniły się trochę uwarunkowania i potrzebna jest jeszcze pewna dyskusja nad jej ostatecznym kształtem. Na pewno będzie to ważny krok we właściwa stronę.
- Być może przeszkodą w jej wprowadzeniu będzie stan finansów miasta, bo przecież trzeba będzie za te ulgi i zniżki zapłacić, przynajmniej w części, z budżetowej kasy?
- Tu wcale nie są potrzebne duże pieniądze. Poza tym, jak już wcześniej mówiłem, miasto powinno inwestować w swoich mieszkańców, w tym w wielodzietne rodziny. Wsparcie dla nich, w formie ulg i zniżek w miejskich placówkach i zakładach, także prowadzących przez niezależnych od miasta przedsiębiorców, nie będzie aż tak kosztowna, jak się niektórym wydaje. Będzie jednak znaczącą pomocą do rodzin z trójką czy czwórką dzieci, której zwyczajnie nie stać na basen czy bilety do kina. Rodziny wielodzietne, jak dowodzą badania, należą do grupy najuboższych w kraju i bardzo potrzebują wszechstronnej pomocy. I na ogół to ubóstwo nie wynika z jakiekolwiek patologii, ale jest konsekwencją niskich zarobków rodziców, które trzeba dzielić na wiele osób.
- Na co miasto może jeszcze sobie pozwolić wobec swoich mieszkańców, a nie pozwala z różnych powodów?
- Na pewno powinno mocniej inwestować w edukację, pamiętając przy tym o zasadzie wyrównywania szans. Edukacja jest kluczem do indywidualnego i zbiorowego rozwoju, i tutaj nie można przesadnie oszczędzać, jako to się u nas dzieje.
- A kto lub co przez wiele lat nie pozwalało na powstanie akademii w Gorzowie?
- Przede wszystkim zbyt słabe było działanie ze strony władz miasta w tej dziedzinie. Zbyt niskie były nakłady na szkolnictwo wyższe z budżetu miasta. A i sama PWSZ nie jest tu chyba bez winy, bo przez lata za bardzo była zapatrzona sama w siebie i brakowało energicznych starań w tym zakresie. Słowa i deklaracje to jeszcze za mało, żeby powstała akademia. Niezbędne są konkretne przedsięwzięcia, które mogłyby znacznie przyspieszyć jej powołanie. Jakoś jednak trudno o rzeczowe, skonkretyzowane porozumienie w tej sprawie między władzami uczelni i miasta. I to powinno to się zmienić.
- Dziękuję za rozmowę.
Z Kariną Tymą, gorzowianką, siedmiokrotną mistrzynią Polski w squashu, kapitanem damskiej drużyny Drexel University w Filadelfii, rozmawia Maja Szanter