2019-08-28, Nasze rozmowy
Z Wiktorią Korniejenko, wolontariuszem stowarzyszenia „Ukraina zaczyna się ode mnie”, rozmawia Robert Borowy
- Od kiedy jest pani w Gorzowie i co panią skłoniło do przyjazdu do Polski?
- Decyzję o opuszczeniu Ukrainy podjęliśmy wspólnie z rodziną jak tylko rozpoczęła się wojna na wschodzie Ukrainy, gdzie mieszkaliśmy. Sytuacja w tej części kraju była bardzo napięta. My mieszkaliśmy w Zaporożu, zaledwie 200 kilometrów od Doniecka, gdzie toczyła się wojna. Początkowo chcieliśmy wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Wszystko było już przygotowane, sprzedaliśmy z mężem cały nasz dorobek życia, w pośpiechu, poniżej jego wartości, tylko po to, żeby uciec od sytuacji panującej w naszym kraju. Niestety, Amerykanie odmówili nam wiz, mimo że mieliśmy tam zabezpieczenie w postaci mieszkania i pracy.
- Dlatego wybór padł na Polskę, a w Polsce na Gorzów?
- To była życiowa loteria. Przyjeżdżając do Polski nikogo nie znaliśmy. Mąż zadzwonił do jednego kolegi, potem ten zadzwonił do innego i tak zaproszenie ostatecznie przyszło z Gorzowa. Muszę od razu przyznać, że w pierwszych dniach, tygodniach mogliśmy liczyć na dużą pomoc z różnych stron. Pomogli nam także Polacy, gorzowianie, którym zawsze bardzo dziękuję.
- Co było najtrudniejsze na samym początku?
- Nieznajomość języka. Dobrze, że córki świetnie mówią po angielsku. Od razu trafiły do szkoły, gdzie mogły rozmawiać w tym języku. Dzisiaj młodsza chodzi do liceum, starsza zdała właśnie maturę. Chcę ją tutaj pochwalić, ponieważ zdała ona maturę z języka polskiego na sto procent. Dlatego teraz mówię wszystkim Ukraińcom, że w dwa lata można się bardzo dobrze nauczyć języka polskiego.
- Jak Wam się żyło na Ukrainie?
- Bardzo dobrze. Nigdy z mężem nie pracowaliśmy u kogoś. Zawsze to my dawaliśmy pracę innym. Do wybuchu wojny powodziło nam się naprawdę dobrze, choć niczego nie mieliśmy za darmo. Pracowaliśmy bardzo ciężko. Mieliśmy duży dom, córki chodziły do prywatnej szkoły. Wybuch wojny wszystko zmienił w naszym życiu.
- Dlatego przyjeżdżając do Gorzowa spróbowała pani z mężem poprowadzić działalność gospodarczą?
- Tak. Ze sprzedaży naszego majątku na Ukrainie mieliśmy fundusze, które przeznaczyliśmy na inwestycje w biznes samochodowy. Ponieważ jednak nie znaliśmy języka, a przede wszystkim polskich przepisów, w rozkręceniu biznesu pomagał nam znajomy z Ukrainy. Jak się jednak okazało – zostaliśmy oszukani. Straciliśmy wszystko i musieliśmy zaczynać od zera.
- Długo szukała pani odpowiedniego zajęcia?
- Miałam problem ze znajomością języka polskiego, dlatego szukałam jakiejkolwiek pracy. Dopiero kiedy rozpoczęłam prace w hotelu jako pokojówka, gdzie miałam kontakt wyłącznie w języku polskim nauczyłam się języka na tyle, że szybo rozpoczęłam pracę w sklepie „Ukrainoczka”. Tam nawiązałam dużo kontaktów. Wtedy właśnie poznałam Darię Łukianową ze Stowarzyszenia „Kobieta Biznes Rozwój”, która pobudziła mnie do aktywnego życia i pomocy innym. Tak zostałam wolontariuszem w Stowarzyszeniu ”Ukraina zaczyna się ode mnie”. Niedawno dostałam propozycję z Agencji Pracy PROSUPPORT, aby wraz z zespołem kilkunastu osób robić to co lubię najbardziej – czyli pomagać innym. Obecnie pracujemy przy tworzeniu aplikacji stanowiącej przewodnik, dla osób znajdujących się w sytuacji, w której ja byłam. Dzięki tej aplikacji o nazwie TRULY.WORK, ludzie będą mogli znaleźć informacje i porady dotyczące pobytu w konkretnym miejscu, po to aby nie popełniali takich, jakie ja zrobiłam. Zaczynamy od informacji o Polsce i Niemczech w trzech językach, ale na pewno na tym nie poprzestaniemy.
- Większość Ukraińców przyjeżdża tylko na chwilę, czy jednak z myślą osiedlenia się na stałe w Polsce?
- Polskie miasta są zbliżone wyglądem do ukraińskich. Przyroda tutaj jest taka sama, klimat bardzo podobny, ludzie są tacy sami, ja i moi rodacy czujemy się tutaj naprawdę dobrze. Dlatego zdecydowana większość chętnie tu zostanie na stałe, jeżeli zdoła ułożyć sobie życie, znajdzie stabilną i satysfakcjonującą pracę. Jeżeli widać różnicę, to jedynie w zwykłej ludzkiej kulturze. Ale my się szybko uczymy, musimy tylko dostać szansę.
- Co skłania Ukraińców do masowego przyjazdu do Polski?
- Brak perspektyw we własnym kraju. Prowadząc działalność gospodarczą, płacąc uczciwie podatki nigdy nie dostałam od państwa żadnej pomocy, zaś poziom korupcji często zniechęcał do pracy na swoim.
- To jedyny powód?
- Oczywiście nie. Decydujący wpływ na emigrację mają jednak wojna i bieda. Już wcześniej wielu Ukraińców przyjeżdżało do Polski, a gdy dobrze zarobili, zachęcali innych do wyjazdów. Trzeba zrozumieć wszystkich, bo mnóstwo ludzi przyjeżdża po to, żeby zarobić na lepsze życie.
- Miałem przyjemność być w tym roku krótko na Ukrainie i mocno zaskoczyły mnie ceny w sklepach. Wiele artykułów było w cenach zbliżonych do polskich, a pensje są przecież wielokrotnie niższe. Jak można sobie poradzić w takiej sytuacji?
- Moja mama, która mieszka na Ukrainie zapytała mnie, jak można przeliczyć ceny produktów z ukraińskich na polskie. Wyjaśniłam jej, że ona ma 2,5 tysiąca hrywien i ja też mam 2,5 tysiąca, ale złotych. Idziesz do sklepu i płacisz za mleko 20 hrywien, ja płacę 2 złote, ty płacisz 100 hrywien za mięso, ja płacę 10 złotych. I taka jest różnica. Złapała się za głowę!
- Dla Ukraińców rejon Polski zachodniej, znajdujący się przy granicy z Niemcami, czymś się wyróżnia na tle innych?
- Nie wiem. Wiem za to, że już zdążyłam się zakochać w Gorzowie. Dla mnie to wspaniałe miejsce do życia. Przede wszystkim dlatego, że mam tutaj wielu przyjaciół. Inna sprawa, że jeszcze wielu polskich miast nie widziałam.
- Ukraińcy czują się gorzej traktowani czy wykorzystywani przez pracodawców?
- Pewnie niektórzy tak. Jednak ja uważam, że ma to związek z brakiem znajomości języka i posiadanymi umiejętnościami. Problemem mogą być również kwestie kultury osobistej. Jeżeli ktoś ma problem z nawiązaniem kontaktu, a do tego nie ma wysokich kwalifikacji, to nie może liczyć na dobrze płatną pracę. Ja z dyskryminacją się nie spotkałam, a też swego czasu pracowałam na stanowisku niewymagającym doświadczenia i języka. To było dla mnie motywacją, żeby szybko się uczyć i poprawić swoją sytuację.
- Czasami dochodzi jednak do nieporozumień, a nawet do konfliktów. Niektórzy używają mocnych słów, mówiąc nawet o pogromie. Z czego to wynika?
- Trudno powiedzieć jednoznacznie. Zapewne każde chuligańskie zdarzenie wyniknęło z czegoś konkretnego i nie chciałabym tutaj kogoś obwiniać lub usprawiedliwiać. Myślę, że konflikty biorą się głównie z nadmiernie wypitego alkoholu albo zwykłych nieporozumień. Kiedyś usłyszałam od jednego mojego rodaka, że usiadł z piwem na ławce w parku i nic złego nie zrobił, a skończyło się bijatyką z Polakami. Tłumaczę mu i pozostałym, że w Polsce nie wolno pić piwa w miejscach publicznych, a jedynie w wyznaczonych. I jak nie będą dostosowywać się do przepisów, to będą problemy, bo komuś może się to nie spodobać. Albo głośne rozmowy wieczorami pod oknami. Ukraińcy lubią głośno rozmawiać, ale jesteśmy w Polsce i musimy szanować prawo tutejszych mieszkańców do ciszy. To są drobne rzeczy, lecz one przyczyniają się potem do powstawania agresji. Rozmawiam w tej sprawie z naszą panią konsul Swietłaną Krisą, która często przyjeżdża do nas z ambasady w Warszawie i naprawdę sporo pomaga społeczności ukraińskiej w Gorzowie. Razem doszłyśmy do wniosku, że warto zorganizować spotkania wyjaśniające pewne zasady życia w Polsce. Pierwsze takie spotkanie odbyło się w czerwcu, drugie jest planowane we wrześniu. Zaprosimy na nie przedstawiciela policji i Urzędu Miasta żeby o tym porozmawiać.
- Są nieporozumienia, ale i też dobra współpraca. Jakie jest podejście gorzowian do Ukraińców?
- Mogę mówić za siebie. Ja czuję się w mieście bezpiecznie, spotykam głównie bardzo przyjaźnie nastawionych ludzi, kulturalnych, gotowych do udzielania pomocy. Moje córki również to potwierdzą. Owszem, czasami dochodzi do nieprzyjemnych sytuacji, ale w każdym społeczeństwie zdarzają się konflikty. Są to sytuacje sporadyczne.
- Niemcy od nowego roku otwierają rynek dla pracowników z Ukrainy. Czy pani zdaniem dużo rodaków tam wyjedzie, pozostawiając pracę w Polsce?
- Czas pokażę, ale jak znam życie, to na początku wyjedzie dużo ludzi, sporo szybko zostanie oszukanych i jeszcze szybciej powróci do tego, co mieli. Niestety, ale tak też bywa w Polsce. Zdarza się, że wraz ze współpracownikami z naszej agencji jeździmy i zabieramy z dworców osoby pozostawione same sobie, bez środków do życia. Są to osoby oszukane przez „pośredników”. Nie wiemy, jakie warunki zaproponuje nam niemiecki rynek pracy. I nie chodzi tylko o samą pracę i zarobki, lecz długofalową perspektywę rozwoju. Przykładowo ja przez dwa lata pobytu w Polsce mogłam skorzystać z wielu programów nauczania. Uczęszczam na dwa kierunki do szkoły policealnej „Atut”, korzystając z bezpłatnego kształcenia. Wszystko po to, żeby dostosować umiejętności do potrzeb rynku pracy.
- W Gorzowie i regionie jest około 20 tysięcy Ukraińców. Jak większość wyjeździe, to rynek pracy może się załamać?
- Nie, aż tyle osób nie wyjeździe, a i zapewne zaraz znajdą się następni. Nie martwiłabym się otwarciem niemieckiego rynku. Tym bardziej, że już na przykład nasza agencja korzysta z pracowników innych narodowości niż ukraińska.
- Czym właściwie zajmuje się Stowarzyszenie „Ukraina zaczyna się ode mnie”?
- Stowarzyszenie tak naprawdę raczkuje i zobaczymy, jak ułoży się jego przyszłość. Powstało ono przed niespełna rokiem i założył je pastor kościoła baptystów mieszkający na co dzień w Niemczech. W czerwcu Stowarzyszenie wzięło udział w obchodach Wojewódzkiego Dnia Kultury i Integracji Polski-Ukraińskiej „Wschodnia Strona Regionu”, który został zorganizowany przez Lubuski Ośrodek Wsparcia Ekonomii Społecznej z bardzo dużym wsparciem pani Katarzyny Miczał. Zainteresowanie tym wydarzeniem przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Najważniejsze, że było bardzo duże zainteresowanie mieszkańców Gorzowa i okolic. Przyznaję, że bardzo bym chciała, żeby takie wydarzenia częściej się odbywały. Pomysłów zresztą mam więcej.
- Jakie jeszcze?
- Wśród Ukraińców mieszkających w Gorzowie jest wielu, którzy chcieliby uczyć innych, na przykład języków. Nie tylko polskiego i na odwrót ukraińskiego, ale również angielskiego. Z czasem można ten zakres zwiększyć w zależności od tego, czy znajdą się nauczyciele wolontariusze. Już dzisiaj przy ładnej pogodzie z inicjatywy wolontariuszek, Anny Płotnikowej uczącej języka angielskiego i Iryny Frydryk od języka polskiego, odbywają się zajęcia na świeżym powietrzu. Zresztą coraz więcej przychodzi do mnie ludzi, którzy mówią wprost, że chcą działać, pomagać. I to zarówno Ukraińcy jak i Polacy.
- Czego brakuje do większej aktywności?
- Wszystkiego po trochu, ale najważniejsze, że będziemy mieli lokal, który stanie się takim centrum działania, gdyż naszym marzeniem jest rozwinąć warsztaty rękodzieł.
- 24 sierpnia z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy zorganizowaliście w Słubicach festyn i wystawę. Czego ona dotyczyła?
- Wszystko odbyło się z inicjatywy Stowarzyszenia „Ukraina zaczyna się ode mnie”, przy dużym wsparciu Agencji Pracy PROSUPPORT, Urzędu Miasta w Słubicach, LOWES oraz konsula Swietłany Krisy. Impreza nosiła nazwę ,,Dzieci bez granic’’. Najważniejszym jej punktem była wystawa obrazów namalowanych przez dzieci z autyzmem. Obrazy zostały zlicytowane a zebrane pieniądze przekazane chorym dzieciom, które odwiedziły nas przyjeżdżając z Ukrainy. Chcieliśmy im pomóc, a jednocześnie wspólnie spędzić tak ważny dla wielu Ukraińców dzień.
- Dziękuję za rozmowę.
Z Kariną Tymą, gorzowianką, siedmiokrotną mistrzynią Polski w squashu, kapitanem damskiej drużyny Drexel University w Filadelfii, rozmawia Maja Szanter