2020-09-02, Nasze rozmowy
Z Waldemarem Rusakiewiczem, przewodniczącym Regionu Gorzowskiego NSZZ Solidarność, rozmawia Robert Borowy
- Pamięta pan dzień, w którym doszło do podpisania porozumień sierpniowych w 1980 roku?
- Byłem bardzo młodym człowiekiem, szedłem akurat do szkoły średniej, ale doskonale pamiętam powstanie solidarnościowego ruchu. Byłem w pełni świadomy, jakie są oczekiwania związkowe, co niosły w sobie postulaty, które znalazły się w porozumieniu. Sam akt podpisania dokumentu był charakterystyczny, chyba do dzisiaj mamy świeżo w pamięci tę atmosferę panującą w sali BHP w Stoczni Gdańskiej, choć fizycznie niewielu mogło uczestniczyć w tym historycznym wydarzeniu. To było coś niesamowitego, radosnego. W pamięci z tamtego okresu mam również liczne strajki, za pomocą których społeczeństwo chciało wywalczyć dla siebie godność i normalne warunki do życia.
- Co pan sobie wtedy pomyślał, jako młody człowiek wchodzący dopiero w dorosłe życie?
- Mój starszy brat Marek już rok wcześniej zaczął działać w opozycji i naturalnym było, że przy jego boku szybko przesiąkłem nadzieją, że tylko poprzez takie działania można coś zmienić na lepsze. Przypomnę, że był to okres pogarszających się warunków gospodarczych w kraju, w sklepach zaczynało wszystkiego brakować, w rodzinach była coraz większa bieda.
- Jak Gorzów to odebrał, jak reagowali ludzie?
- Wokół mnie chyba wszyscy żyli nadzieją, że teraz już będzie tylko lepiej. Widziałem to po moich rodzicach, sąsiadach i innych znajomych. Nawet po kolegach, którzy byli moimi rówieśnikami, a jednak większość interesowała się tymi zmianami.
- Wierzył pan, że ówczesna władza dotrzyma słowa i to co podpisała zrealizuje?
- Tamtej władzy nikt tak naprawdę nie wierzył, skoro od zakończenia drugiej wojny cały czas oszukiwała społeczeństwo, a przede wszystkim uzależniła nas od Związku Radzieckiego. Niemniej każdy, kto się przeciwstawił władzy miał nadzieję, że chociaż trochę się zmieni na korzyść. Zwłaszcza, że przecież 10 milionów Polaków zapisało się do Solidarności. Byłoby więcej, gdyby dzieci i młodzież też mogła składać deklaracje. Takie prawo mieli tylko pracujący. Poza tym, o czym warto za każdym razem przypominać, bardzo duży wpływ na naszą sytuację miał papież Jan Paweł II. Szczególnie jego przyjazd do Polski w 1979 roku i wypowiedzenie słów ,,Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!’’. Każdy może mieć własną ocenę historii, ale moim zdaniem to był impuls do powołania Solidarności. Podobną ocenę wyraził też niedawno obecny przewodniczący naszego związku Piotr Duda.
- Jak to się stało, że Gorzów był jednym z silniejszych ośrodków Solidarności?
- Byliśmy miastem przemysłowym, a inicjatorami ruchu solidarnościowego byli głównie robotnicy. W Gorzowie ta aktywność była budowana w kilku zakładach i 13 września 1980 roku na portierni w Elektrociepłowni powstał Międzyzakładowy Komitet Założycielski Solidarności z udziałem przedstawicieli największych gorzowskich zakładów. Pierwszym przewodniczącym został Tadeusz Kołodziejski. Dzisiaj stoi tam pomnik upamiętniający tamto wydarzenie, bo był to moment budowy Solidarności w Gorzowie. Kiedy sięgniemy po dane historyczne dowiemy się, że w regionie gorzowskim było wtedy 100 tysięcy członków związku. I na bazie tego narodził się silny ośrodek opozycyjny po wprowadzeniu stanu wojennego. Porównując go do liczebności miasta byliśmy w gronie najbardziej aktywnych ośrodków w kraju.
- Nadzieje szybko upadły, dokładnie 13 grudnia 1981 roku. Bardzo często potem pojawiało się pytanie, czy warto było ryzykować, skoro i tak było wiadomo, że komuniści nie oddadzą władzy?
- Oczywiście, że warto było. To, że żyjemy obecnie w wolnym kraju, to efekt tamtego zrywu. Owszem, droga do wolności trwała jeszcze wiele lat, mnóstwo osób działało w opozycji, wielu zapłaciło najwyższą cenę za dążenie do wolności. Nie miałem jednak nigdy wątpliwości, że bez 1980 roku nie byłoby 1989 roku i kolejnych lat. Bez walki w podziemiu byłby zapewne problem z ponownym uaktywnieniem społeczeństwa. Sytuacja ekonomiczna kraju była coraz gorsza, co zapewne ułatwiło podjęcie rozmów, ale bez silnej opozycji nie miałby kto przejąć władzy od komunistów. Trwało to etapami, poprzez częściowo wolne wybory, ale cel został osiągnięty.
- Historii już nie zmienimy, ale wciąż niektórzy pytają, czy można było szybciej zdemokratyzować kraj i uwolnić gospodarkę od komunistycznych planów?
- Wszystko było w rękach władzy, która widząc ten ruch w pewnej chwili przestraszyła się, że może utracić nie tylko władzę, ale przede wszystkim przywileje. Początkowo pojawiły się głównie żądania ekonomiczne, ale z czasem społeczeństwo zaczęło domagać się wolności. Ludzie byli zmęczeni samą pracą, bo niewiele mieli przyjemności dla siebie. Najczęściej nie było ich stać nawet na wczasy raz w roku. W pewnej chwili władza uznała, że to wszystko za daleko idzie i wprowadziła stan wojenny, a potem rozpoczęła represje.
- Co dla aktywnych członków podziemnej Solidarności było najtrudniejsze w okresie od stanu wojennego do wolnych wyborów?
- Muszę tutaj dokonać podziału na tych starszych, co mieli rodziny i za nie odpowiadali oraz młodzież taką, jak ja. Nam było łatwiej, bo jednak nie mieliśmy na utrzymaniu rodziny, szczególnie dzieci. Z drugiej strony każdy czuł strach. To nie jest tak, że szliśmy na akcję i nie baliśmy się wpadki. Malując coś na murze, wpinając się radiostacją do sieci zwracaliśmy uwagę, żeby nie zostać zatrzymanym. Czy jak coś drukowaliśmy, to zachowywaliśmy maksymalnie środki bezpieczeństwa a adrenalina osiągała najwyższy poziom. W Gorzowie mnóstwo młodych opozycjonistów zostało zatrzymanych, aresztowanych, było bitych.
- Jak to było z podziemnym wydawnictwem ,,Iskra’’, które ukazało się tylko w jednym numerze?
- Działalność opozycyjną rozpocząłem w Młodzieżowym Ruchu Oporu. W listopadzie 1982 roku wydrukowaliśmy gazetkę i ja zająłem się kolportażem wśród uczniów ,,Elektryka’’, do którego chodziłem. Niestety, paru kolegów czekając na przystanku przy Łaźni na autobus otwarcie zaczęło ją publicznie czytać. Szybko zostali zatrzymani i powiedzieli, skąd ją mają i tak władza dotarła do mnie i mojego brata.
- I co było dalej?
- Wracałem z treningu, bo w tym czasie grałem w piłkę ręczną i wchodząc do mieszkania zobaczyłem kilku smutnych panów. Po chwili wiedziałem już, że byli to funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Niestety, ale mieliśmy z bratem w domu trochę ulotek, znaleźli też notatki, gdzie mieliśmy rozpisane akcje. Zostaliśmy zabrani, potem okazało się, że paru jeszcze kolegów również zamknęli. Było to moje pierwsze zetknięcie się z SB, a że akurat skończyłem 17 lat mogłem być już zatrzymany, bo młodszych odsyłali do izby dziecka. Najpierw były liczne przesłuchania, potem chwilę siedziałem na ,,dołkach’’ przy Kosynierów Gdyńskich, a później jeszcze wywieźli mnie do aresztu do Zielonej Góry. Pamiętam jak w kajdankach byłem prowadzony do prokuratury. Takich rzeczy się nie zapomina, bo był to dla mnie szok.
- Nie zrezygnował pan, mimo tak solidnej ,,nauczki’’?
- W sumie trwało to 15 dni, zostałem wypuszczony przed świętami Bożego Narodzenia, a już w styczniu następnego roku założyłem z kolegami Ruch Młodzieży Niezależnej. Była to praktycznie reaktywacja Młodzieżowego Ruchu Oporu. Było to kilka dni po rozprawie przed zielonogórskim sądem garnizonowym. Nie odgrywałem wtedy żadnego bohatera, bo ze strachem się nie wygrywa. Niemniej, kiedy wróciłem z tego pierwszego aresztu zostałem bardzo ciepło przyjęty przez otoczenie. Rodzinę, znajomych, sąsiadów, a przede wszystkim w szkole. To mnie bardzo podbudowało, nikt nie namawiał mnie do zaniechania dalszej działalności opozycyjnej.
- Czy z perspektywy czasu mógłby pan wskazać konkretne działania, które były bardzo ryzykowne i jak staraliście się zabezpieczać przez namierzeniem przez milicję?
- Wszystko było ryzykowne, bo nikt z nas nie wiedział, z której strony może nadejść niebezpieczeństwo. Uczyliśmy się konspiracji z materiałów i opowiadań naszych dziadków walczących w podziemiu w trakcie wojny z Niemcami. Było kilka zdarzeń, do których dzisiaj wracam z uśmiechem. Pamiętam, jak kiedyś na Woskowej wpinaliśmy się w transformator, montowaliśmy antenę, żeby nadać audycję radiową. I każdy miał swoje zadanie do spełnienia. Ja byłem odpowiedzialny za akumulator, który dźwigałem. O ile doniesienie go na miejsce nie stanowiło problemu, o tyle uciekanie z nim po nadaniu audycji nie było już takie proste.
- Największe aresztowania dopadły was w 1985 roku.
- Zgadza się, mnie i mojego brata także to dotknęło w lutym, a jedną z naszych koleżanek zamknęli za kolportaż ulotek w Krzywańcu. Najpierw zatrzymany został Marek, po kilku dniach dostałem wezwanie, poszedłem z ojcem, tata wrócił do domu sam. Wtedy pół roku przesiedzieliśmy, a na rozprawie sądowej, jako jedni z nielicznych w skali kraju zostaliśmy uniewinnieni. Siedząc jednak tak naprawdę w więzieniu w Zielonej Górze, bo ich popularne ,,dołki’’ były wtedy w remoncie, trafiliśmy na oddział ze skazanymi, gdzie w celi sześcioosobowej było nas dwunastu.
- I wtedy przeżył pan dramat?
- Nie tylko ja, ale wszyscy, z którymi siedziałem w celi. Nie mieliśmy gniazdek i chcąc zrobić sobie herbatę brało się dwie żyletki, zapałkę, a z opakowań po paście do zębów robiło się taką antenkę, którą podłączaliśmy do prądu w miejscu lampy. Urządzenie to zwane powszechnie buzałą było wtedy doskonale znane i zastępowało grzałkę. Niestety, któregoś dnia 23-letni Bronek z Nowej Soli, który siedział z nami podczas ,,buzowania’’ zrobił błąd, dotknął grzałką łóżka metalowego i od razu padł martwy. To był dla nas wszystkich bardzo trudny moment.
- Jaka będzie Polska, jaki będzie Gorzów na 50-lecie istnienia Solidarności?
- Tempo rozwoju technicznego świata jest tak szybkie, że trudno przewidzieć co będzie za dziesięć lat. Dochodzimy do takiego momentu, że przestrzeń informatyczna wypiera człowieka z wielu obszarów działalności. Pamiętam, jak ponad 20 lat temu rozmawiałem z ówczesnym przewodniczącym regionu gorzowskiego Bronisławem Żurawieckim i on już wtedy przewidywał, że technika będzie wypierać człowieka, ale nie przypuszczałem, że będzie to następowało w tak szybkim tempie. Pomyślałem sobie wtedy, że Bronek musiał naczytać się Lema, że takie fajne rzeczy opowiadał, ale dzisiaj już mam podobne zdanie. Spójrzmy teraz choćby na zwykły telefon. Ile funkcji posiada, do ilu zadań jest przez nas wykorzystywany. Do tego całe nasze życie strasznie przyspieszyło, ale myślę, że Polska i Gorzów za dziesięć lat będą miejscami jeszcze bardziej nowoczesnymi. Coraz lepiej wygląda gospodarka naszego kraju, notujemy szybki rozwój, choć teraz na przeszkodzie stanęła nam pandemia, ale mam nadzieję, że od przyszłego roku powrócimy na właściwe tory. Technika zaś zadecyduje, w jakim kierunku pójdziemy w tym rozwoju.
- Jakie zadania przez sobą powinien postawić związek na najbliższą dekadę?
- Dla związku jednym z ważniejszych celów jest budowa ponadzakładowych układów zbiorowych pracy. W tej chwili takie układy, które są przez nas nazywane konstytucjami pracowniczymi, funkcjonują w zakładach. Wszystko idzie do przodu, dlatego chcielibyśmy wypracować takie akty dla poszczególnych branż. One są ważne dla obu stron, czyli pracodawców i pracowników, ale przede wszystkim pozwalają na oferowanie pracownikom lepszych warunków niż wynikają z kodeksu pracy. Taki układ byłby korzystny choćby dla handlu, bo można byłoby wpisać do niego pewne uregulowania i dotyczyłyby one całości, a nie wybranych jednostek handlowych. Druga ważna sprawa, nad którą cały czas pracujemy, to emerytury stażowe. Jako związek domagamy się, żeby na emeryturę można było przechodzić po wypracowaniu określonej liczby lat, a nie dopiero po uzyskaniu ustawowego wieku. W przypadku kobiet mówimy o 35 latach składkowych, u mężczyzn 40 latach. Oczywiście, byłaby to jedynie wola, nie obowiązek. Chodzi jednak o to, że w niektórych zawodach po 40 latach pracy człowiek jest tak wyczerpany, że nie ma już siły dalej pracować i powinien mieć możliwość pójścia na emeryturę.
- Dziękuję za rozmowę.
Z Kariną Tymą, gorzowianką, siedmiokrotną mistrzynią Polski w squashu, kapitanem damskiej drużyny Drexel University w Filadelfii, rozmawia Maja Szanter