2022-06-22, Nasze rozmowy
Z Robertem Borowym, dziennikarzem, biografem polskiego żużla, redaktorem naczelnym Echo Gorzowa, rozmawia Renata Ochwat
- Jak się zaczęła twoja przygoda z żużlem?
- Nie pamiętam.
- Nie wierzę.
- Mój tata był działaczem w Stilonie i ciągał mnie na różne imprezy Stilonu właśnie, jak hokej, piłka nożna, waterpolo. Natomiast na żużel trafiłem przez przypadek. I tak mnie się to spodobało, że potem sam biegałem na mecze. Czasami tata poszedł ze mną, ale to tak sporadycznie. To była połowa lat 70. i zafascynował mnie ten sport, jak chyba co drugiego gorzowianina. Pamiętam, że raz namówiłem ojca na wyjazd na derby lubuskie do Zielonej Góry w 1978 roku. Po meczu były takie rozróby, że szybko wialiśmy naszym maluchem z parkingu przystadionowego.
- Siedziałeś w klatce kibicowskiej?
- Nie. Zresztą w latach 70., do połowy 80. XX wieku nie było czegoś takiego jak klatka kibicowska. W piłce były, bo też czasami jeździłem na mecze Stilonu w drugiej lidze. Natomiast w żużlu długo nie było ultrasów. To się zaczęło rodzić w drugiej połowie lat 80. I to właściwie na mecze z Falubazem. Na innych spotkaniach siedziało się wspólnie. Ja w tamtych latach dużo jeździłem po Polsce na mecze i siedziałem sobie z miejscowymi kibicami. Nigdy w łeb od nikogo nie dostałem. No i z tamtych czasów miałem i mam nadal sporo znajomych. Ludzie mnie pamiętają.
- Dlaczego?
- To były takie czasy, kiedy razem z nieżyjącym już Mirkiem Wieczorkiewiczem całkiem nieźle nam się żyło. Mirek robił zdjęcia, ja je sprzedawałem i były pieniądze na wyjazdy. Czasami na zagraniczne też.
- Czyli zaczynałeś w czasie, kiedy gorzowski żużel był na topie?
- Zgadza się, to były czasy złotej drużyny. Czasy kiedy złota gorzowska drużyna seryjnie zdobywała mistrzowskie tytuły. Pamiętam, że w pewnym momencie tak się kibicom to znudziło, że przestali przychodzić gremialnie na mecze.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Pamiętam jak dziś, w 1978 roku Stal zdobyła złoto, po raz szósty w historii i odbywało się to praktycznie przy pustych trybunach. Kibice przenieśli się na piłkę nożną, bo wówczas Stilon awansował do II ligi. I na stadion piłkarski trudno było się dostać. A na żużel już prawie nikt nie chodził. Ja chodziłem na żużel i na piłkę. Bo to było gorzowskie, nasze. Do dzisiaj nie rozumiem tych podziałów.
- Na żużlu zawsze była taka ekipa, która chodziła, siadała na trybunach, klęła, komentowała, ale zawsze była. Bo to była miłość i zabawa.
- Dzisiejszym żużlem jednak jest się coraz trudniej bawić. Za dużo jest regulaminów, za dużo jest różnych ograniczeń, a za mało jest rzeczywiście tej zabawy. Ale ci stali kibice ciągle chodzą, szczególnie na te imprezy mniej ważne.
- A kiedy pomyślałeś o tym, że można pisać o żużlu?
- W połowie lat 80. zamarzyłem o tym, żeby być dziennikarzem sportowym. To był dziwny czas, pełna komuna, cenzura. Zatem żeby zostać dziennikarzem, to trzeba było jakieś studia skończyć. No i trzeba było być w tym systemie. A mnie jakoś to nie interesowało. Ten system właśnie. Na szczęście kiedy upadł komunizm w 1990 roku, okazało się, że zaczęły powstawać gazety, w tym żużlowe. Zaczęto wówczas szukać tak zwanych korespondentów z terenu, to mnie już znano w tym światku. Właśnie przez to, że najeździłem się po różnych wydarzeniach żużlowych, po różnych meczach. Zaczęły się pojawiać propozycje współpracy. A ja chciałem, do tego znałem też śp. Krzysztofa Hołyńskiego (wybitnego dziennikarza sportowego i spikera meczów żużlowych – roch), to on mnie właśnie motywował do tego. Mirek Wieczorkiewicz, ale i Jasiu Delijewski też mieli w tym swój udział. Ten pierwszy czasami pisał, ale bardziej robił zdjęcia. Drugi zaś był profesjonalnym dziennikarzem, od którego można było się uczyć. I tak się to zaczęło.
- Co było początkiem?
- Trafiłem do takiej gazety Na wirażu, potem zacząłem pisać do Tygodnika Żużlowego i Kuriera Gorzowskiego. Ale równocześnie pan Mieczysław Miszkin, który zresztą też znał mego tatę, kiedyś go zagadnął w taki sposób – Twój chłopak kocha sport, jak chce, to może pisać w Stilonie Gorzowskim.
- I tak się to wszystko zaczęło?
- Tak się to wszystko zaczęło. Trzeba zauważyć, że pan Miszkin mi bardzo dużo wówczas pomógł. W ogóle miałem wtedy szczęścia do ludzi. Każdy chciał mi pomóc, także Jerzy Zysnarski, który zaprosił mnie do Ziemi Gorzowskiej i pozwolił mi komentować różne wydarzenia żużlowe w rubryce Taśma w górę. Był jeszcze Robert Gorbat, z którym dużo jeździłem na zawody i czasami pomagałem mu w pisaniu do Gazety Lubuskiej.
- Ale jest różnica pomiędzy pisaniem tekstów dziennikarskich, a budowaniem archiwum na podstawie którego pisze się książki. Bo przecież ty napisałeś kilka książek o czarnym sporcie.
- Oczywiście. Pierwsza książka, dwuczęściowa powstała we współpracy z trzema innymi osobami. To było dzieło czterech młodych i ambitnych ludzi. To połowa lat 90., kiedy nikt nie wiedział, co to jest Internet. Trzeba było wszystkiego szukać po gazetach, po programach meczowych, bibliotekach. I tak właśnie szukaliśmy. Zespół to Robert Noga, Krzysztof Błażejewski, Wiesław Dobruszek i ja. Podzieliliśmy się tematycznie, kto pracuje w jakim obszarze. Ja oczywiście wziąłem te lata największych sukcesów Stali Gorzów, czyli od lat 60. do 90. I tak powstały dwie książki – Liga Polska. Kiedy patrzę dziś na nie, to one są bardzo ubogie. Ale wówczas były przełomem na wydawniczym rynku. Podobnie jak wcześniejsze Życie na torze Jana Delijewskiego o Edwardzie Jancarzu.
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo jak się dziś na te książki patrzy, to one są bardzo skromne, ale ważne. W tamtych czasach, to była prawdziwa rewelacja. Bo generalnie coś się ukazało o żużlu.
- Przypadki przypadkami, ale przecież napisałeś biografię Jerzego Rembasa, napisałeś monografię Stali…
- To późniejsze lata, kiedy rynek całkowicie się otworzył. Każda książka ma swoją historię. Zawsze jako dziennikarz, ale też i jako kibic martwiłem się, że Stal Gorzów, klub o olbrzymim potencjale nie ma własnej monografii, książki, gdzie choćby wszystkie wyniki zostały zebrane w jednym miejscu. Jan Delijewski napisał jedną książkę – do 1989 roku. Pojawiła się motywacja, aby zachęcić władze klubu do wydania kolejnych książek. Trwało to wiele lat, ale ostatecznie się udało. Ja napisałem drugą część. I ta 2-cześciowa książka – Żużel nad Wartą się przyjęła. Stała się ważna dla pejzażu miasta. Wszystko bowiem znalazło się w jednym, dostępnym miejscu. I te książki tak się spodobały ówczesnemu prezesowi Stali, panu Ireneuszowi Maciejowi Zmorze, że zaproponował mi, aby na 70-lecie Stali zrobić monografię, ale z uwzględnieniem wszystkich sekcji.
- Stal to coś więcej niż żużel?
- Ależ oczywiście. Stal to mnóstwo sekcji, przynajmniej kiedyś. I jak ja sobie spisałem te sekcje, które mniej więcej pamiętałem, o których też się dowiedziałem, to byłem przerażony ogromem materiału.
- Czyli?
- Dochodziłem do takich mega informacji, znajdowałem takich ludzi, że nagle dowiedziałem się, iż Stal to symbol historii miasta. Była na przykład taka sekcja jak kajakarstwo. Żadnego medalu nikt nie zdobył, bo profesjonalnie nie trenowano, ale chyba pół Gorzowa wtedy po Warcie pływało. Organizowano wyścigi motorowodne. To była sekcja rekreacyjna, w której każdy musiał sobie zbudować kajak, wcześniej płacąc za drewno, które zakład sprowadzał. Kierownik tej sekcji pokazał mi instrukcję budowy kajaka. Jedna pochodziła sprzed wojny. Takich różnych sekcji było około 20. I w pewnym momencie okazało się, że ten żużel, pomimo że jest wiodący, jest znany, to nie wszystko. Reszta też była fascynująca.
- A Jerzy Rembas?
- A Jerzy Rembas był moim ulubionym zawodnikiem w najlepszych latach Stali. Nie Edward Jancarz, nie Zenon Plech, a właśnie Jerzy Rembas. Może dlatego, że był z boku, a przy tym świetny. Jak kończył karierę i poznałem go osobiście, okazał się być otwarty, przyjazny. To nie to co dzisiejsze gwiazdy. Wiele z nich jest zwyczajnie zadufanych w sobie. A z Rembasem na zakończenie kariery przeprowadziłem bardzo dużo rozmów. Część z nich poszła w Tygodniku Żużlowym pod tytułem Z Bogdańca na Wembley. Mnie zafascynowała jego pamięć, bo okazało się, że pamięta wszystko, najdrobniejsze szczegóły własnej kariery. Widać było, że on żył tą karierą. Może dlatego, że pochodził z podgorzowskiej wioski, a nagle trafił do wielkiego świata, choćby na Wembley. W tamtych czasach nie było szans, aby wydać jakąkolwiek książkę. A ja mu obiecałem, że kiedyś wydamy. Minęło 30 lat i książka się ukazała.
- Aż przyszedł czas na opowieść o derbach lubuskich.
- Rzecz najnowsza, ale aż dziesięć lat czekała na wydanie. Przecież to wręcz niewiarygodne, abyśmy nie wiedzieli, jakie historie łączą się z derbami? Podkreślam, nie mówię o derbach Ziemi Lubuskiej, bo ta ziemia to jakiś dziwny twór. Mówię o derbach lubuskich. Miałem bardzo prosty pomysł. Wydawało mi się, że skoro wyjdę z propozycją opisania derbów lubuskich, to wszyscy złożą ręce do oklasków. Boże, jak się pomyliłem. Obietnice płynęły z różnych stron, albo nie płynęły, bo niektórzy nawet nie odpowiedzieli na moją propozycję. Wspominam o tym, żeby pokazać, iż opisywanie historii to takie hobby z torem przeszkód. Mijał czas, ale widać tak miało być. A nie chciałem tego wydawać w formie ubogiej, dlatego szukałem dofinansowania i znalazłem.
- W formie ubogiej, czyli jakiej?
- Czyli takiej, gdzie są tylko wyniki i krótkie przypomnienie przebiegu spotkania. To byłaby sucha, uboga książka. Materiał jest zaś tak ciekawy, tak barwny, że zwyczajnie żal byłoby go nie opublikować. Wiadomo, że te ,,boki’’, jak się mówi o takich dodatkowych tekstach, są zawsze najciekawsze. To są wspominki zawodników, działaczy, kibiców. One są barwne, ciekawe. I byłem zaskoczony, że jest taki słaby odzew różnych instytucji, które mogły wspomóc wydanie. Na szczęście pomógł prezydent Gorzowa i lokalni sponsorzy. Mam nadzieję, że ludzie będą zadowoleni. Pierwsza część już jest, druga ukaże się za kilka tygodni.
- Na pewno. No i ostatnie pytanie. Plany pisarskie na przyszłość?
- Są, ale nie chcę za bardzo o nich mówić.
- Co jest zrozumiałe. Zatem powodzenia i dzięki za rozmowę.
Robert Borowy ma w dorobku następujące pozycje książkowe:
K. Błażejewski, R. Borowy, W. Dobruszek, R. Noga: Liga Polski cz. I: 1948-1975
K. Błażejewski, R. Borowy, W. Dobruszek, R. Noga: Liga Polski cz. II: 1976-1996
R. Borowy: Żużel nad Wartą 1990-2014
R. Borowy: Siedem dekad Stali 1947-2017
R. Borowy: Asy Żużlowych Torów – Jerzy Rembas
R. Borowy: Nie ma jak derby (3) – Żużlowe Derby Lubuskie
R. Borowy: Nie ma jak derby (4) – Żużlowe Derby Lubuskie (II)
Z Jerzym Korolewiczem, prezesem Zachodniej Izby Przemysłowo-Handlowej w Gorzowie, rozmawia Robert Borowy