2023-01-25, Nasze rozmowy
Z Karoliną Pajtel, uczennicą Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej im. Olgi Sławskiej-Lipczyńskiej w Poznaniu, rozmawia Renata Ochwat
- Jak to się stało, że zaczęłaś się uczyć w Ogólnokształcącej Szkole Baletowej w Poznaniu, skoro na stałe mieszkasz w Górkach Noteckich?
- Najpierw trzeba przejść egzamin, na którym trzeba pokazać swoje umiejętności, ale też czy ma się odpowiednie predyspozycje, czy jest się rozciągniętym. I jak już się okaże, że ma się wszystkie predyspozycje, to dyrekcja szkoły decyduje, czy zostaje się przyjętym. Ja się dostałam.
- A gdzie mieszkasz?
- Ponieważ nie jestem z Poznania, mieszkam w bursie. I od razu powiem, że to nie jest łatwe. Ale dzięki temu się usamodzielniłam. Bardzo szybko to się stało.
- Karolinka, ale jak ty w ogóle trafiłaś do szkoły baletowej? Wiedziałaś od zawsze, że chcesz być baletnicą?
- Na początku, jak miałam pięć-sześć lat to mój tata chciał mnie wysłać do baletu. Ale ja za bardzo nie chciałam, bo uważałam, że to nie dla mnie. Ale trafiłam do zespołu tańca i potem, po kilku latach pojechałam z moją grupą do Poznania na warsztaty, właśnie do szkoły baletowej. I tam nauczyciele zauważyli mój potencjał – wiele różnych rzeczy się na to składa. Spróbowałam, dostałam się do szkoły i zwyczajnie zakochałam się w balecie.
- Ile lat już się uczysz?
- Trzy lata w szkole baletowej, a mam 13 lat. Tak więc od trzech lat mieszkam w bursie i uczę się w Poznaniu. Ale tańczę od siedmiu. Zaczynałam w Strzelcach Krajeńskich w zespole Paradoks.
- Jak wygląda twój dzień?
- Zazwyczaj wstaję około 6.30. Muszę się przygotować do szkoły, zjeść śniadanie. No i o 8.00 zaczynam lekcje. I najczęściej mamy lekcje do 17.00. Jest to długo i dość wyczerpująco, ale jakoś daję radę.
- Jak wygląda podział między przedmiotami ogólnymi a baletowymi?
- Bardzo różnie. Lekcje są mieszane. Zazwyczaj na początku mamy lekcje ogólnokształcące, jak matematyka, polski i inne. Potem mamy dwie godziny tańca klasycznego, tańca współczesnego lub ludowego.
- A który ty najbardziej lubisz?
- Najbardziej lubię taniec klasyczny. Czuję się w tym najlepiej, mogę w nim najbardziej siebie wyrazić.
- A jak rodzice przyjęli informację, że dziecko idzie do Poznania, całkiem nieduże zresztą dziecko?
- Mój tata był ze mnie dumny, że podjęłam taką decyzję. I nie miał nic przeciwko. Natomiast mojej mamie było smutno. No bo jednak nastąpiła rozłąka. Ale z czasem wszystko się ułożyło i teraz rodzice są dobrze nastawieni do mojego wyboru.
- Jak przyjechałaś do Poznania i był pierwszy dzień w bursie, to był płacz w poduszkę?
- Nie, nie. Starałam się cieszyć z szansy. Ale po tygodniu zaczęłam tęsknić za rodziną. Poznałam tam nowe koleżanki, zobaczyłam nowych ludzi, którzy okazali się fantastyczni i już nie było źle.
- Jak często wracasz do domu?
- Wracam na weekendy. Przyjeżdżam w piątek po południu i już w niedzielę, też po południu wracam do Poznania.
- A jak wyglądają twoje wakacje?
- Bez względu gdzie jestem, cały czas ćwiczę, żeby nie stracić formy, muszę się rozciągać. Tańczę, wiadomo, bo to moja pasja i bez tego bym nie przeżyła. Ale znajduję czas na jakieś rozrywki. Jeżdżę na basen albo czasem na jakiś obóz.
- Jako baletnica musisz dbać o kondycję.
- Tak, to podstawa. Trzeba też dobrze się odżywiać, żeby mieć siłę, a nie być głodnym. No i cały czas trzeba się rozciągać.
- Chcesz być zawodową tancerką?
- Tak, bardzo.
- Corps de balet czy primabalerina?
- Primabalerina i to w Londynie w Royal Opera House.
- To ja ci tego życzę. I bardzo dziękuję za rozmowę.
Z Kariną Tymą, gorzowianką, siedmiokrotną mistrzynią Polski w squashu, kapitanem damskiej drużyny Drexel University w Filadelfii, rozmawia Maja Szanter