2024-09-06, Nasze rozmowy
Z Alexem Koliadychem, kajakarzem Admiry Gorzów, mistrzem świata, rozmawia Maja Szanter
- Masz za sobą bardzo udany sezon – dwa Puchary Świata, mistrzostwo Polski, mistrzostwo Europy i mistrzostwo świata. Wygrałeś w tym roku wszystko, co mogłeś wygrać na swoim dystansie dwustu metrów.
- Kiedy się dowiedziałem, że nie jadę na igrzyska olimpijskie, nie uważałem, że ten sezon będzie jakiś super. Myślałem, co bym musiał osiągnąć, żebym był z sezonu zadowolony. Ale teraz, już po ostatnich mistrzostwach świata w Uzbekistanie, uświadamiam sobie, że niekoniecznie trzeba być olimpijczykiem, żeby być dobrym sportowcem i być z siebie dumnym.
- Zwłaszcza że wygrywałeś po kolei wszystko.
- Tak, zdobycie pięciu medali w sezonie na arenie międzynarodowej to jest naprawdę wyczyn i jak się wygrywa centymetry na mecie, to jest ciężka sprawa, wiele czynników musi się zgrać. Nikt w historii kajakarstwa tego nie dokonał, więc tylko się cieszyć i z pozytywną energią pracować dalej.
- Jak oceniasz mistrzostwa świata w Uzbekistanie?
- Zawody dość specyficzne. Po pierwsze zmiana czasu o trzy godziny do przodu, organizm bardzo to odczuwał. Tu wstaję o 7, tam pobudka była o 4. Zawody zaczynały się o 9, czyli u nas jakby były o 6. Nie jestem przyzwyczajony, żeby o tak wczesnej godzinie oddać tak mocny bieg. Dystans dwustu metrów wymusza wyciągnięcie z siebie maksimum energii. Poza tym mieliśmy wypożyczane łodzie, więc doszła kwestia dobrego ustawienia się w łódce. Podłogę, klęcznik, podpórkę tylną trzeba było poustawiać tak, jak mam to w swojej kanadyjce kadrowej czy klubowej. Na biegu eliminacyjnym nie byłem jeszcze do końca dobrze ustawiony w łodzi i on nie poszedł po mojej myśli. Byłem załamany, bo miałem w planach eliminacje wygrać.
- Szybka zmiana taktyki?
- Musiałem kombinować. Nawet zadzwoniłem do żony, żeby zmierzyła jeszcze raz moją łódkę, którą na szczęście miałem w domu. Okazało się, że byłem siedem centymetrów ustawiony źle. Zmieniłem to i na półfinale czułem się dużo lepiej, łódka płynęła dużo szybciej. Finał był już bardzo szybki i wygrałem.
- Osiem lat temu przyjechałeś do Gorzowa z ukraińskiego Chersonia, żeby studiować?
- Tak, na początku taki był cel - przyjechać do Polski i się rozwijać. Cieszę się, że trafiłem do Admiry, która od lat mnie wspiera. Jesteśmy zgranym teamem. Studia na gorzowskim AWF-ie dają mi natomiast możliwość łączenia kariery sportowej z nauką.
- A tę ostatnią podobno już kończysz...
- Tak, zostało mi kilka przedmiotów do zaliczenia, napisać pracę i obronić się. Mam nadzieję, że jest to kwestia roku, dwóch, nie dłużej. Czas pokaże (śmiech).
- Uczelnia ma swojego mistrza w długości studiowania. Wybitnego wioślarza. Jest rekord do pobicia...
- (śmiech) Bo cały czas jest coś. Obozy, człowiek przeżywa. Przed sezonem startowym jest się skupionym na sporcie, są emocje, więc ta nauka ciągle odchodzi na bok. Maksymalnie jestem wtedy skupiony na sobie, na robieniu jak najlepszej formy, przygotowaniu organizmu do wysiłku. Zaliczenie przedmiotu siłą rzeczy jest wtedy na drugim planie. Teraz będzie nieco więcej czasu, to się tym zajmę...
- Około dziesięć miesięcy w roku jesteś poza domem. Da się nadrobić ten czas, kiedy już w nim jesteś?
- Mam czteromiesięczną córeczkę, więc aby nie umykały ważne chwile starałem się, żeby na obozy do Wałcza przyjeżdżała do mnie żona z dzieckiem. Dobrze, że obozy mieliśmy w Polsce, było więc łatwiej. Kilka razy w miesiącu odwiedzały mnie tam, a teraz jest już po sezonie, więc będę w domu.
- Jakie masz sportowe plany na najbliższy czas?
- Na tę chwilę ciężko powiedzieć. Muszę odpocząć. Ten rok kosztował mnie bardzo dużo fizycznie i psychicznie. Szykowałem się na igrzyska, nie udało się. Zdrowotnie też nie czuję się najlepiej, zmagałem się z problemami na mistrzostwach świata, muszę się doprowadzić do lepszego stanu.
- Siedzimy teraz nad Wartą, wieje dość mocno. Tu niemal zawsze wieje. Do tego duże wiry. Gdy się trenuje w takich warunkach, nic nie jest później straszne?
- To zależy. Wszystkiego musi być po trochu. Trochę Warty, trochę spokojnej wody. W Uzbekistanie mieliśmy bardzo ciężkie warunki, mocno wiało i była spora bujanka. Trening na Warcie zdecydowanie mi więc pomógł i w tamtych warunkach poradziłem sobie bardzo dobrze.
- Podobno w czasie wolnym unikasz wody...
- (śmiech) Unikam pływania na wodzie na czymkolwiek, ale lubię pojechać nad jezioro czy nad morze. Widok z brzegu jest jednak inny niż z kanadyjki na wodzie. Na brzegu zdecydowanie można się zrelaksować i bezwysiłkowo pobyć nad wodą.
- Dziękuję za rozmowę.
Z Krzysztofem Kołeckim, dyrektorem Zakładu Instalacji Komunalnej INNEKO w Gorzowie, rozmawia Robert Borowy