2025-03-25, Nasze rozmowy
Z por. Kamilą Zielińską, wychowawcą w Zakładzie Karnym w Gorzowie, rozmawia Maja Szanter
- Pobyt w zakładzie karnym większości osób kojarzy się z siedzeniem i ,,nicnierobieniem". Słusznie?
- W każdym zakładzie karnym, oprócz odbywania przez osadzonych kary, prowadzi się programy readaptacyjne z różnych zakresów, na przykład przeciwdziałania zachowaniom prokryminalnym, profilaktyki uzależnień, przeciwdziałania przemocy i agresji, czy dla osadzonych z długim terminem do końca kary. Wszystko zależy od populacji osadzonych i konieczności przepracowania konkretnych deficytów.
- To są programy ogólnopolskie?
- Mamy programy standaryzowane, ale też autorskie, tworzone przez wychowawców. U nas na przykład – dla ojców, ale i jest program związany z uprawą roślin.
- Pani pracuje w oddziale terapeutycznym. Co to za oddział?
- W zakładzie karnym pracuję od czternastu lat, natomiast na oddziale terapeutycznym zaczęłam drugi rok. Jest to oddział dla skazanych uzależnionych od alkoholu i miejsce dla trzydziestu dwóch osadzonych. Mamy dwie edycje, każda dla szesnastu skazanych, którzy wymieniają się co trzy miesiące, bo tyle trwa taka terapia. Kierowani są tu ludzie z całej Polski, a łączy ich problem uzależnienia. Wyroki mają natomiast za różne sprawy i są w różnym przedziale wiekowym.
- Ile jest takich oddziałów terapeutycznych w polskich zakładach karnych?
- Dla uzależnionych od alkoholu trzydzieści cztery, a dla uzależnionych od narkotyków dwadzieścia.
- A ile jest zakładów karnych w Polsce?
- Ponad sto jednostek penitencjarnych - zakładów karnych i aresztów śledczych. Ze względu na dużą ilość osób uzależnionych są więc kolejki przyjęć do oddziału. Kierując osadzonych do terapii bierze się pod uwagę termin końca kary w taki sposób, aby osoba taka zdążyła odbyć terapię. Uzależnienie często jest jej głównym problemem, powodującym konflikty z prawem, na przykład kradzieże, bójki, przemoc wobec bliskich, wypadki komunikacyjne. Jeżeli chcemy mówić o resocjalizacji, skupiamy się na problemie pierwotnym, czyli uzależnieniu.
- Jak podchodzą osadzeni do terapii?
- Niektórzy korzystają z programu, bo mają wewnętrzną motywację – mam już dosyć, chcę się zmienić, co ja robię bliskim i sobie, nie chcę już pić. Takich osób jest jednak mało. Większość ma motywację zewnętrzną, czyli naciska na nich rodzina czy wychowawca – spróbuj, idź na terapię, zawalcz o siebie, może później dostaniesz przepustkę, znajdziesz pracę. Taka metoda kija i marchewki. Często u takich osób dochodzi w trakcie terapii do zmiany wewnętrznej. Na początku nie widzą w ogóle, że mają problem alkoholowy. Piją przecież jak wszyscy...
- Czyli na początek edukacja?
- Tak, pokazanie, czym jest uzależnienie od alkoholu, zbudowanie tożsamości osoby z problemem alkoholowym, uświadomienie, że go ma i że trzeba to przepracować. Jeżeli nam się to uda, mamy pierwszy sukces. Wówczas można z taką osobą pogłębiać terapię i zasiać w niej ziarenko, by po wyjściu na wolność chciała kontynuować pracę nad osobistą zmianą.
- Czemu ma służyć pani autorski program ,,Na początek" i dlaczego tak go pani nazwała?
- Zamierzeniem było pokazanie osadzonym konstruktywnych możliwości spędzania czasu wolnego. Wzbudzenie w nich woli zmiany dotychczasowych zachowań i zbudowanie leczących relacji z zespołem terapeutycznym. Przecież wielu z osadzonych miało wcześniej pasje, ale alkohol je im odebrał i sam stał się pasją. Stracili moc i energię, by robić coś dla siebie. Chciałam też im pokazać, że nawet jeśli nie mieli zainteresowań, mogą ich poszukiwać. Dlatego nazwa programu - na początek nowego życia mają nowe szanse, możliwości, perspektywy.
- Co robicie w ramach programu?
- Mamy wyjścia poza teren zakładu karnego. Niektórzy opuszczają więzienne mury pierwszy raz po kilku miesiącach czy latach izolacji. Oczywiście, nie wszyscy mogą wychodzić, są to osoby, które gwarantują właściwą postawę, będą wykazywały się dużą samodyscypliną i kulturą osobistą. Zanim wyjdą, podejmujemy wiele działań sprawdzających.
- Gdzie wychodzicie?
- Przede wszystkim traktujemy te wyjścia jako uzupełnienie pracy terapeutycznej na terenie zakładu. Chodzimy na warsztaty kulinarne. Niektórzy gotują pierwszy raz – mamy tu i dwudziestolatków, i sześćdziesięciolatków. I zmierzają się na przykład z risotto, w teorii trudnym, ale jak szef kuchni pokaże, okazuje się proste. I potem jeden z dwudziestolatków mówi, że jak wyjdzie na wolność, to zrobi mamie w podzięce. Raz w tygodniu wychodzimy do Dyskusyjnego Klubu Filmowego.
- Jak takie wyjście się odbywa?
- To nie jest tak, że idziemy, siadamy, oglądamy film i wracamy. Pani Iwona Bartnicka wybiera nam filmy indywidualnie, z bardzo różnorodną tematyką, dostosowane do potrzeb terapii. Oglądamy, później siadamy w innej sali i wspólnie omawiamy film. Czasem te dyskusje trwają godzinę, półtorej, a nieraz i całą drogę powrotną do zakładu.
- Co pani zdaniem dają takie seanse?
- Uczą otwartości, kulturalnej dyskusji, szanowania rozmówcy i innego zdania. Nie ma obrażania, przekleństw. Tam naprawdę są często przemyślenia na wysokim poziomie. To także nauka innego sposobu oglądania filmów, nie na zasadzie - poszli, zjedli popcorn, popili colą i wracają. Może zaowocuje to w przyszłości, by po filmie móc i chcieć o nim podyskutować.
- Filmy w DKF są zarezerwowane tylko dla was?
- Najczęściej tak, chodzimy do południa, ale w ubiegłym roku byliśmy też trzy razy na wieczornych seansach, z otwartą dyskusją włącznie. Raz był to film dokumentalny o chłopakach z poprawczaka. Publiczność była nasza. Poprawczak – zakład karny, zbliżony klimat. Był reżyser filmu. I bardzo dużo pytań od wolnościowej publiczności, osadzeni nie wstydzili się, skąd są, dzielili się spostrzeżeniami. W jakiś sposób poczuli się docenieni.
- Wartość dodana?
- My tu, w zakładzie karnym, często jesteśmy osobami, które doceniają tych ludzi pierwszy raz w ich życiu. Często mamy osadzonych, którzy jako dzieci byli – jak ja mówię ,,dziećmi instytucji" – domów dziecka, rodzin zastępczych, zakładów poprawczych, ośrodków wychowawczych, rodzin dysfunkcyjnych. Nikt nigdy ich nie docenił, a tu się to zmienia i przez to zmienia również tych ludzi. Trzeba te naczynia napełniać.
- Co jeszcze robicie poza murami więzienia?
- Mamy wyjścia do teatru, na piknik profilaktyczny, w planach są także spotkania w poradni uzależnień, aby po odbyciu kary ci ludzie wiedzieli, jak sobie można pomóc, żeby nie wstydzili się szukać tej pomocy. Tak naprawdę ogranicza nas tylko wyobraźnia. Mam już kolejne pomysły i plany.
- Jak technicznie odbywa się takie wyjście poza zakład karny? Jesteśmy prawie w Wawrowie, do miasta jest kawałek...
- Możemy jeździć autobusami MZK, ale na ogół, w kilka, kilkanaście osób przemieszczamy się pieszo, żeby osadzeni mieli ruch, ale i doświadczali namiastki wolności. Nikt nie zrozumie wolności, jeśli nigdy jej nie stracił. A oni się cieszą, że idą chodnikiem, że po drodze jest drzewo, inni ludzie – to jest duża wartość. Są to wyjścia bezpieczne dla innych – nie zabieramy osób, które sprawiają problemy dyscyplinarne czy mają długie terminy do końca kary. Obserwujemy wcześniej osadzonych. Dla nich takie wyjścia są formą nagrody. Inaczej patrzą później też na mundur, bo wyjścia zmniejszają dystans i mur między nami. Osadzeni widzą, że mogą przedstawić swoje zdanie, zwierzyć się. Zaczynają widzieć, że my nie jesteśmy tylko od trzymania ich w celach, ale naprawdę chcemy pomóc.
- Na tym też polega resocjalizacja?
- Tak, odbycie kary to jedno, ale ona kiedyś się skończy i co wtedy? Po co jest ta kara? Także po to, żeby zresocjalizować, jak najbardziej przywrócić do życia w społeczeństwie, żeby taki człowiek nie wracał do starych nawyków, zachowań i stylu życia. Na tym też przecież może skorzystać społeczeństwo, rodziny, sąsiedzi.
- Zetknęła się pani niedawno z zarzutami, a nawet hejtem, że więźniowie chodzą do kina za pieniądze podatników. Jak finansowany jest program w zakresie wyjść?
- Programu nie finansują podatnicy. Istnieje Fundusz Pomocy Pokrzywdzonym i Pomocy Postpenitencjarnej. Od wszystkich osadzonych w całym kraju, którzy są zatrudnieni, pobieranych jest z wynagrodzenia siedem procent. W ten sposób zasilany jest fundusz, dzięki któremu jest możliwa realizacja kosztowych programów, czyli odbywa się to ze środków finansowych, które gromadzą sami osadzeni.
- Ma pani informacje zwrotne, na ile wasze działania przynoszą efekty później, gdy ci ludzie są już na wolności?
- Zdarza się, choć bardzo rzadko. Nieraz piszą do nas listy, potrafią zadzwonić, ale to pojedyncze przypadki. Choć bywają wzruszające i dające nadzieję.
- Na przykład?
- Przy DKF kręcą się bezdomne koty, pracownicy postawili im budkę, dokarmiają je. W ubiegłym roku tak intensywnie tam chodziliśmy, wiosną i latem siedzieliśmy na ławkach, obserwowaliśmy te koty, dyskutując o filmach. Mieliśmy takiego osadzonego, który był z dalekich stron Polski, kończył karę w sobotę. I zanim poszedł na PKP, poszedł do DKF, położył pięćdziesiąt złotych i powiedział do pań, że to na karmę dla kotów. To jest efekt, człowiek się uwrażliwił, pojawiła się empatia, szansa na zmianę. Warto w siebie uwierzyć.
- Każdy, nawet pojedynczy taki przypadek uzasadnia sens resocjalizacji?
- Tak, bo nie jest tak, że wszyscy wyjdą stąd odmienieni, ale jeżeli choćby część postanowi zmienić swoje życie, to na wolności pociągnie za sobą innych albo odetnie się od złych wpływów. Może dzięki temu jakaś rodzina odetchnie, dzieci dostaną inne, dobre czy lepsze wzorce. To jest kwintesencja odbywania kary pozbawienia wolności. Ta zmiana w nich. Nie zawsze się to udaje, ale trzeba próbować.
- Co mówią przed wyjściem?
- Pytamy nieraz, jak będą żyć po wyjściu. Przekonują, że kończą z piciem. Wtedy pytam - kolegom odmówisz? Odegrajmy scenkę, co będzie, gdy poczujesz nacisk, presję, namawianie. I odgrywamy. To uczy koniecznej asertywności. W zakładzie łatwo jest nie pić, bo tu nie ma alkoholu. Ich prawdziwa walka zaczyna się wtedy, gdy wychodzą. A naszą misją jest to, by ich wyposażyć w jak najlepszą wiedzę, umiejętności i chęci, żeby - jak już ten diabełek siądzie na ramieniu i będzie namawiał - umieli odmówić, pójść po pomoc do terapeuty czy niepijącego przyjaciela, odciąć się od tego, co ich gubi.
- Dziękuję za rozmowę.
Z Kariną Tymą, gorzowianką, siedmiokrotną mistrzynią Polski w squashu, kapitanem damskiej drużyny Drexel University w Filadelfii, rozmawia Maja Szanter