2025-06-24, Nasze rozmowy
Z Jerzym Synowcem, radnym, prawnikiem, rozmawia Maja Szanter
- ,,Chciałbym, żeby Gorzów miał twarz, a nie mordę" - to pańskie słowa. Jest aż tak źle?
- Gorzów miał mordę w czterdziestym piątym, kiedy był wypalony, wyburzony. Do lat sześćdziesiątych to było normalne. Natomiast od wojny upłynęło osiemdziesiąt lat. To są trzy pokolenia ludzi, a Gorzów w wielu miejscach wygląda nadal tak, jakby był czterdziesty piąty rok i Rosjanie dopiero co opuścili wyburzone miasto. W niektórych miejscach czas się zatrzymał.
- Czyli jest źle.
- No jest. Niektórzy mogą powiedzieć, że estetyka miasta nie jest taka ważna. Jest, dlatego że gdyby nie była ważna, to by wszystkie państwa europejskie o to nie dbały. Wystarczy pojechać do Finlandii, Szwecji, Norwegii, Belgii, Holandii, Danii, Francji, Niemiec, Szwajcarii, Włoch, Austrii i tak dalej i tak dalej. Wszędzie jest porządek, czysto, ładnie. Tam nie ma miejsca na rozwaliny, rozpadliny, puste place zawalone śmieciami i gratami. Jeszcze lepszy przykład – NRD. Kiedyś przy granicy nikt tam nie dbał, a jak to wygląda dziś, po trzydziestu pięciu latach od zburzenia muru berlińskiego? Porządny teren. Nie ma chlewików, komórek, garażowisk, brzydkich ogrodzeń. To jest cywilizowany, porządny kraj. Czyli można.
- Niemiecki ,,Porządek musi być“.
- Tak, ale też ludzie tego potrzebują. Mają teren prywatny i sami to robią. Jedni dopingują drugich. Ze czterdzieści lat temu byłem u kolegi w Szwecji w odwiedzinach. Była sobota, padał deszcz, a jego sąsiad z kosiarką, w kapturze wyszedł i kosił trawę wokół swojego domu. Ja się pytam kolegi - co ten facet robi? Czy on nie może poczekać do poniedziałku? A kolega mówi - w poniedziałek to już by były zawiadomienia do władz opiekuńczych w mieście, że facet pije wódkę, bo nie ściął w sobotę trawy i jak to wygląda?!
- Podobnie jest w Stanach – za wysoka o milimetry trawa przed własnym domem i mandat.
- Tak. I ludzie o to dbają, mają nacisk sąsiadów. A u nas jak jest? W promieniu pięciuset metrów od ratusza jest około pięćdziesięciu obiektów grożących zawaleniem, rozwalających się, skrajnie zaniedbanych, od wielu lat opuszczonych. W niektóre miejsca gdyby wrzucić bombę atomową, to byłby większy porządek. Jak to jest możliwe? Nic dziwnego, że Gorzów jest w pierwszej dziesiątce najbrzydszych miast w Polsce, po kilku miastach śląskich. Inni już zauważają, że tu się nie dba o miasto.
- Stąd pana wcześniejsza publikacja o stu obiektach wstydu, a teraz niemal pięćdziesiąt interpelacji do prezydenta?
- Bo tak być nie musi. Dlatego zacząłem tę walkę i będę ją kontynuował do skutku. Mamy środki i możliwości. Na razie wyjdzie drugi tom ,,Stu miejsc wstydu“, ciągle w śródmieściu. Przygotowanych mam już kolejnych sto miejsc na trzeci tom, żeby nie czekać kolejne lata. I ruszam z kolejnymi interpelacjami. Będę ich zamęczał nowymi kwestiami.
- Interpelacje kierował pan do prezydenta, ale i inspektora nadzoru budowlanego.
- Napisałem osobne pismo, żeby ucywilizować szkaradztwa, zająć się grożącymi zapadnięciem się. Ma do tego instrumenty prawne. Jak tego nie zrobi, będzie się tym zajmował prokurator, bo tak być nie może. Gorzów wie, co to jest rozpadająca się chałupa, bo naprzeciwko urzędu wojewódzkiego, wielu ludzi to pamięta, jak się waliła szpetna budowla, to zabiło jednego z radnych. A takich miejsc jest pełno. Centrum się zapada i inspektorowi jakoś to nie przeszkadza. A ja nie mówię tylko o szpetotach, choć niektóre to są takie, że oczy bolą, zęby bolą i wszystko inne boli. Będę też pilnował po nazwisku tych wszystkich ludzi, wielu znanych gorzowian, często odznaczanych, pozwala sobie na to, żeby to miasto miało mordę. Tak być nie może. Gdzie ci ludzie się wychowali? W Bangladeszu?
- Właśnie edukacji nam brakuje. Czasem zmysł estetyki ma się we krwi, czasem trzeba go wypracować.
- Ja jestem człowiekiem syna z przedwojennego Polesia, najbiedniejszego miejsca w Europie, straszliwa bieda, szkoda mówić. Ludzie jak chcieli mieć buty, wchodzili na lipę, łykiem obwiązywali stopy i to były buty. Ale ojciec mi wpoił: synu, my możemy być biedni, ale wokół domu ma być porządek. Jak można inaczej? A nam to nie przeszkadza, okna na centymetr brudu, płoty brzydkie, bramy zardzewiałe, zarośnięte. Setki takich miejsc są.
- Usatysfakcjonowały pana odpowiedzi z urzędu? Po pierwszych mówił pan, że są pisane na zasadzie kopiuj – wlej: urząd nie ma narzędzi, urząd nie ma możliwości, urząd nie wie. I że nie da się pan zbywać. A jednak one do ostatniej tak wyglądały. Warto było?
- Ogólne ,,nie można“ i ,,niedasizm“. Ale oni nie mają racji. Co mnie obchodzi, że trwają prace przygotowacze, że planują, że inwestor obiecał. Macie zrobić, a nie wypisywać jakieś historie, żeby to trwało dwa lata.
- Omawiali historię obiektów.
- A tu nie ma to znaczenia. Krótko – jaka była umowa, co wy robicie, jest umowa, w niej są kary, za chwileczkę uruchamiamy, zabieramy inspektora, dajemy czas włascicielowi i koniec. Nic więcej nie trzeba. Troszeczkę energii.
- Żadnej takiej odpowiedzi pan nie dostał.
- Nie dostałem. Urząd zbywa mnie cały czas, a to już nie tyko zbywanie, ale i żarty pod moim adresem. Mianowicie, kiedy napisałem, że nasze ,,sukiennice“ nie są powodem do chwały, brzydkie i wyglądają jak na rynku w Glinojecku, otrzymałem odpowiedź, że wiceprezydent się przyjrzał rynkowi w Glinojecku i wcale nie jest tak źle. A, no to w porządku. Róbmy tak dalej.
- Setka obiektów pokazana palcem. Na czym dziś stoimy po akcji interpelacji i odpowiedziach od prezydenta?
- Napisałem do inspektora, reakcja była, ale taka, że następny mój wniosek będzie do prokuratora - jaka jest sytuacja, nikt nie podejmuje działań, w tym Miasto również. Urzędnicy też są od sygnalizacji, od robienia, upominania, egzekwowania umów. Artykuł 231 kodeksu karnego: jak jesteś urzędnikiem państwowym i nie wykonujesz swoich obowiązków, to podlegasz karze. To działa na szkodę nas wszystkich. Inspektor powinien pójść, powiedzieć – daję wam miesiąc, ma być porządek.
- Tak powinno to wyglądać, bez nadmiernej biurokracji.
- A że tak można zrobić? Można. Nawet bez pisma. Stał przy Kłodawce kontener przy niszach Zrobiłem zdjęcie, na drugi dzień o siódmej rano przyjechali, zabrali kontener, cicho sza, zagrabili, nie ma śladu. Zaraz wydam ten album, dostaną go wszyscy dziennikarze, radni, wszyscy odpowiedzialni, żeby sobie popatrzyli, bo nie każdy o tym wie. Napiszę kolejnych pięćdziesiąt interpelacji o paskudztwach w centrum miasta. Uzyskam też nazwiska właścicieli większości obiektów prywatych i ponalepiam na tych obiektach nalepki, kto jest właścicielem. To nie jest nic złego. Zobaczymy, czy sąd by uznał, że to jest szkodliwe społecznie. Miasto, które ma zawalające się obiekty, jest w porządku?
- Czy urząd naprawdę jest bezradny w przypadku obiektów sprzedanych przez Miasto? Umowy nie zawierają klauzul zobowiązujących do wykonania remontów? Słynne domy za jedno euro we Włoszech – gmina sprzedaje, w zależności od gminy na wykonanie projektu domu ma się średnio rok, po otrzymaniu pozwoleń – dwa miesiące na rozpoczęcie remontu i trzy lata na jego zakończenie. Jak się inwestor nie wyrobi – ponosi konsekwencje finansowe.
- To kwestia dobrze sporządzonych umów, które zabezpieczają interes miasta i nas wszystkich. Nie może być tak, że człowiek, który kupił willę Herzoga nad Wartą, miarkuje remont od kilkunastu lat i Miasto jest bezradne.
- Podczas jednej z sesji Rady Miasta zarzucono panu, że nie powinien się wypowiadać na temat stanu obiektów, bo nie jest pan gorzowianinem. Co pan na to?
- Myślę, że ta radna coś pomieszała, pomyliło jej się z kimś. Ja powiedziałem: Kobieto, co to w ogóle jest? Ja się urodziłem w Gorzowie w domu, w którym mieszkała Papusza, potem się przeprowadziliśmy na ulicę Świerczewskiego, potem na Zubrzyckiego, potem kupiłem grunt na Błotnej, zagospodarowałem nieruchomość, która była wysypiskiem śmieci, wywiozłem kilkadziesiąt ciężarówek złomu, gruzu i tam mieszkam do dzisiaj. Jestem gorzowianinem z krwi i kości, jakim tylko można być. Ja jestem absolutnie stąd.
- Ale nawet gdyby pan nie był, jakie to ma znaczenie?
- Nie ma. Jak ktoś robi takie wycieczki, nie kojarzy zupełnie niczego.
- Mieszkańcy zarzucają panu, że jest w Radzie Miasta od dawna, że można było zająć się tematem, namawiać prezydenta tego i poprzedniego do konkretnych działań.
- Składałem wcześniej interpelacje, mówiłem o stanie miasta, wydałem album. Pieniądze, które mam do dyspozycji jako radny, przeznaczam głównie na takie kwestie. Przy Wyszyńskiego zrobiłem ludziom podwórko, bo mnie prosili o interwencję, teraz przeznaczam je na podwórko przy Krzywoustego i Chrobrego. Takich przykładów mogę podać wiele. Oprócz tych środków robię też wiele rzeczy z własnych pieniędzy, to kilkadziesiąt obiektów, gdzie pomogłem. Ale ja nie jestem aż takim milionerem, nie mogę tego robić aż w tak dużym zakresie. Chciałbym, ale robię, co mogę.
- Tak, ale tu bardziej szło o działania w Radzie.
- Na razie, kiedy niewiele wynika z odpowiedzi urzędowych, zamierzam uderzyć bardzo mocno, bo w momencie, gdy przechodzimy na etap prokuratorski, wielu ludzi powie, że jednak trzeba coś z tym zrobić, no jak tak można. Nie chodzi o to, żeby szkaradztwa zasłaniać brezentową zasłoną czy zabić deskami. Tak być nie będzie. Gdyby mogło być, wszędzie by tak było. A nie jest. Nie wszędzie w Polsce jest taki bałagan. Kolega, lekarz, gorzowianin z urodzenia, czterdzieści lat mieszka w Szwecji, wjeżdza do Gorzowa pociągiem od strony Krzyża. Mówi mi: Jurek, wiesz, co, od wojny to tu się niewiele zmieniło w tym naszym Gorzowie. Tu waląca się budka dróżnika, dalej walący się dom, wypalona akademia, garażowisko przy Teatralnej, przy Spichrzowej, nogą się można przeżegnać. Przy samej stacji zabazgrana wieża ciśnień, garażowiska, budynek grożący zawaleniem, bezdomni mieszkają. I tak jest z każdą ulicą.
- A mówimy tylko o budynkach.
- Na to się nakłada wiele innych problemów, na przykład suche drzewa. Niedasizm. Mamy XXI wiek, można zrobić wszystko. Miejsca, które aż się proszą, żeby je wyeksponować, na przykład jeziorko przy Warszawskiej. Zawalone drzewa, wysypisko śmieci. Gdyby to zagospodarować, byłoby piękne miejsce do wypoczynku, na żadnym osiedlu takiego by nie było. Niewielkim kosztem, ławeczki, zagospodarować przestrzeń, kultura.
- Macie teraz większość w Radzie. Może to jest moment, żeby wymusić na prezydencie poważne zajęcie się stanem budynków? Nie zgadzać się na wydawanie publicznych pieniędzy na kontrowersyjne cele, a ratować zwyczajnie miasto?
- Będę rozmawiał z radnymi na komisji, z szefem mojego klubu, z prezydentem, któremu powiem, co zamierzam zrobić, parząc mu w oczy. Żeby wiedział, że będę to robił. Nie dlatego, że jestem w takim klubie czy innym. Będę to robił, a to może boleć, jak nie będziecie tego robili wy.
- Miliony wydane na Przemysłówkę, Stal, w planach kolejne na Schody Donikąd, centrum przesiadkowe. A nie ma pieniędzy na remonty szkół, przedszkoli, kamienic, centrum się sypie i zapada. Ale to wy, radni obcięliście tegoroczny budżet miejskiemu konserwatorowi zabytków z 375 na 325 tysięcy. Zielona Góra ma na to dwa miliony rocznie. Zrobienie samej elewacji kamienicy to kwoty od 30 do 200 tysięcy złotych. Kompleksowy remont – od kilkuset tysięcy do kilku milionów. Konserwator między młotem a kowadłem. Macie jako radni pomysł na inne podejście do troski o miejskie obiekty?
- Zabytki, zabytki i co zrobili z muzeum przy Warszawskiej? Pomalowali płot na zielono. I się upierali, że tak było przed wojną. Kto tak malował przed wojną? Nikt. Był czarny. Co do zabytków – zgoda, ale jako radny nie jestem w stanie też kontrolować wszystkich urzędników.
- Wystarczy dogadać się w Radzie, ustalić priorytety. Czy wy, radni, architekt miejski, prezydent wychodzicie czasem z gabinetów? Z samochodu mało widać. Może trzeba, żeby pochodzili, pozaglądali w podwórka, weszli na klatki schodowe kamienic, przyjrzeli się. Może wtedy zrozumieją skalę zniszczenia?
- Większość radnych nie wychodzi z gabinetów, nie tylko prezydent. Może to dobry pomysł, żeby zrobić taki spacer radnych, jak większość się zapisze.
- Właśnie nie, jak się zapisze. Obowiązkowo, w ramach pracy radnego.
- Wyznaczymy trasę i niech zobaczą. Może jak radni i prezydent mieszkają w różnych okolicznych Chwalęcicach, Kłodawach, Deszcznach, to myślą, że nie potrzebują chodzić po Gorzowie?
- A jak się jeszcze zajrzy w jakieś podwórko, to można się przenieść w czasie...
- Podwórka to jest dramat. Ja się zastanawiam, czy ci ludzie nigdy nie byli na Zachodzie? W Niemczech budynek trzystuletni, zrujnowany w środku, nadburzony i co robią Niemcy? Zostawiają fasadę przepiękną, taką jaka była, a dalej robią po swojemu, po co komu dziś wewnątrz kamienicy XVII czy XVIII wiek?
- Co pan sądzi o gorzowskim wpisywaniu niemal wszystkich kamienic do rejestru lub ewidencji zabytków? Mamy masę przepisów, wytycznych, nakazów, zakazów, rzekomej troski - i walące się budynki. Remont zabytku znacznie go podraża, wspólnot na to nie stać, konserwator nie ma z czego dofinansować. Pat. Poza tym jak wszystko jest zabytkiem, nic nim nie jest, nie ma wartości. Może warto przeorganizować ten model?
- Oczywiście. Moim zdaniem funkcja konserwatora od ochrony zabytków jest zbyteczna. Powinien to przejąć inspektor nadzoru budowlanego, który da wytyczne. To, co tu najważniejsze, zniknęło w czasie wojny, a reszta – kościoły, mury obronne, wille zostały.
- I nimi konserwator niech się zajmuje, ale po co nam całe zabytkowe śródmieście?
- Kamienice budowane na niemieckich kresach już wtedy były bez znaczenia, budowano byle jak i żadnymi zabytkami nigdy nie były i nigdy nie będą. Jaki sens to ma? Gorzów nigdy nie był miastem historycznym, nigdy nie był miastem ładnym, pięknym. Po co się silić na udawanie, że tu są jakieś niebywałe zabytki? Nikt tego nie robi w Europie, na świecie, a i w Polsce w wielu miastach tego nie robią, bo by nie można było nic zrobić.
- I u nas właśnie nie można. Nie chodzi przecież o pozbawienie katedry takiego statusu, tylko rozsądek. Może się pochylicie jako Rada Miasta nad problemem?
- Trzeba coś z tym zrobić. Kamienica na rogu Łokietka i Dąbrowskiego czy 30 Stycznia jest zabytkiem? Dlaczego? Bo ma sto lat? To są niemieckie zabytki. Sami Niemcy w swoich miastach dawno by się takich zabytków pozbyli albo je wyremontowali zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Każdy na świecie tak samo. Dziewięćdziesiąt procent ludzi wie, że gdy budynek jest coś wart, ładny, to trzeba go zachować, nie trzeba o tym im mówić. A Gorzów zabytkowy i w ruinie, bieda, brud, syf.
- Na promocję miasta idą miliony.
- Turysta tu się trafia rzadko, bo oglądać za bardzo nie ma co. Miasto rzuca pomysł Schodów Donikąd za trzydziesci milionów. Tylko Schody Donikąd nadal są schodami donikąd. Najpierw trzeba pomyśleć, czy dokądś mogłyby biec, a potem je zrobić. Ale jakieś proste, porządne, ładne, a nie barokowe historie za tyle milionów.
- Prezydent Zielonej Góry podczas uruchamiania jednej z miejskich inicjatyw społecznych powiedział niedawno: ,,Miasto ma być sprawcze. Ma się nie wpychać z biurokracją, ma tylko dać przestrzeń i możliwości". Może główny problem jest w myśleniu włodarzy w obu stolicach? Jaka jest moc sprawcza Miasta Gorzowa?
- Nasz prezydent nie ma wizji. Gorzów to nie Nowy Jork, ale i nie Deszczno. Zielona Góra mentalnie jest kilkadziesiąt lat przed nami. Niestety.
- Z czego to wynika?
- Z paru kwestii. Tam było województwo, wyższa szkoła inżynieryjna, większa kadra intelektualna. U nas jeszcze nie było niczego. Oni na tej bazie szybciej zaczęli wszystko robić niż my. Mamy opóźnienie.
- Ale dziś mamy rok 2025. Może trzeba tu zrobić mentalną Zieloną Górę?
- Tylko powiedzieć u nas coś dobrego o Zielonej Górze, to od razu jest awantura. A ja powtarzam, żebyśmy patrzyli na Zieloną Górę na wielu poziomach. Gospodarka na przykład - tam jest fabryka symulatorów lotniczych, a u nas punkty logistyczne Biedronki i zatrudniamy wózkowych. Taka różnica. Oni porobili wydziały na uniwersytecie, prawo, medycyna, a my pod przymusem coś zaczynamy próbować, może to, może tamto.
- Będziemy jeszcze mieli normalne, zadbane, ładne miasto? Jest pan optymistą?
- Jeżdżę po mieście, co rusz są jakieś nowe rzeczy, no Boże kochany... Dużo zależy od nas, czy dbamy o swoje podwórka, domy. A nam to nie przeszkadza. Widocznie tak musi być? No nie musi, na litość boską, nie musi. Chciałbym, jak będę umierał, żeby Gorzów był ładniejszy.
- Ale to może wcześniej niech będzie ładniejszy, żeby się pan nim nacieszył jeszcze?
- To jeszcze zamierzam się nim nacieszyć, poprawić wygląd i dopiero uznać – tak, zmieniło się. Z pierwszego tomu albumu stu miejsc wstydu po ośmiu latach zniknęła zaledwie połowa. Jak z drugiego i trzeciego tomu zniknie osiemdziesiąt procent szpetot, to będę szczęśliwy.
- Dziękuję za rozmowę.
Z Jerzym Synowcem, radnym, prawnikiem, rozmawia Maja Szanter