2025-07-22, Nasze rozmowy
Z Wacławem Krankowskim, prezesem zarządu Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Masters oraz aktualnym mistrzem Polski masters w rzucie dyskiem i młotem, rozmawia Robert Borowy
- Jako prezes organizuje pan mistrzostwa Polski, w których startuje również jako zawodnik i to ze sporymi sukcesami. Można tak to wszystko pogodzić?
- Trzeba. Jak człowiek ma serce do czegoś, to łatwiej się działa. W zasadzie nie opuściłem od 1995 roku żadnych mistrzowskich imprez, w tym mistrzostw Europy i świata. Dzięki temu, że trenuję, odnoszę sukcesy, mogę jeździć na duże imprezy. Poznaję świat, poznaję ludzi i to jest moje drugie życie.
- Ile lat trwa to ,,drugie’’ życie, czyli sportowca weterana?
- Moja historia jest pokręcona, ale i przez to ciekawa, motywująca innych do uprawiania sportu w każdym wieku.
- Chętnie posłucham.
- Do szkoły podstawowej i średniej chodziłem w Iławie. Uprawiałem wtedy sport, jak każdy niemal chłopak w tych czasach. Będąc w Liceum Ogólnokształcącym zostałem prezesem szkolnego klubu o nazwie Burza. Już wtedy ciągnęło mnie do działania w sporcie. Po maturze wyprowadziłem się do Torunia, gdzie studiowałem na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Nadal uprawiałem lekkoatletykę, startowałem w różnych zawodach, w tym w Akademickich Mistrzostwach Polski. Potem przyszedł ślub, dzieci i… skończyłem ze sportem.
- Definitywnie?
- Praktycznie tak, przerwa trwała około 20 lat. Jeżeli coś tam biegałem, to tylko rekreacyjnie dla normalnego ruchu.
- Skąd pomysł powrotu na stadiony?
- W 1992 roku przypadkowo spotkałem ówczesnego prezesa i założyciela Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Masters Gabriela Mańkowskiego. Znaliśmy się od wielu lat, zobaczyłem że idzie z dużą torbą sportową i zapytałem się, co robi, a on odpowiedział mi, że jedzie właśnie do Grudziądza na zawody weteranów. Pojechałem z nim, z ciekawości zobaczyć. I tak Gabriel powoli wciągnął mnie w działalność związku, ale przede wszystkim zachęcić do powrotu uprawiania sportu. Po długiej przerwie uznałem, że może warto spróbować. I spróbowałem.
- Jakie dyscypliny pan uprawiał, bo teraz startuje pan tylko w technicznych konkurencjach lekkoatletycznych?
- W szkole uprawiałem wszystko, bo to były takie czasy, że się biegało, rzucało, skakało, grało. Może dlatego, że chodziłem do wyjątkowo usportowionych szkół. Liceum w Iławie mieści się pomiędzy jeziorem a stadionem i działającym tam klubem. Każdy niemal uczeń był w moich czasach powiązany ze sportem w jakiś sposób. W Iławie dominowały sporty wodne, ale inne dyscypliny też cieszyły się popularnością. Grałem choćby w siatkówkę czy w piłkę ręczną.
- W niedawno rozegranych w Gorzowie mistrzostwach Polski wywalczył pan trzy medale. Złote w rzutach dyskiem i młotem oraz srebrny w rzucie ciężarkiem. Był pan zadowolony z tych wyników?
- Tak, aczkolwiek w pchnięciu kulą, w mojej koronnej do niedawna konkurencji byłem czwarty.
- Porozmawiajmy trochę o Gorzowie, gdyż po raz pierwszy taka impreza zagościła w tym miejscu. Czy jako organizator tak dużej imprezy Gorzów zdał egzamin?
- Od razu podpowiem, że trudno porównywać nasze zawody na przykład od rozegranych tutaj przed dwoma laty mistrzostwami Polski seniorów.
- Dlaczego?
- Podczas takich normalnych mistrzostw startuje mniej zawodników, impreza jest rozciągnięta w czasie, bo trwa trzy dni, ale najważniejsze, konkurencje są rozgrywane w jednej kategorii. U nas przez dwa dni wystąpiło około 600 uczestników, było ponad 1500 osobostartów. Podczas normalnych mistrzostw jest około 25 dekoracji, u nas jest ich około 350, bo w niektórych konkurencjach mamy nawet dwanaście kategorii wiekowych.
- Powróćmy do oceny Gorzowa jako organizatora.
- Bardzo życzliwe są tutaj władze miasta. Kiedy Grzegorz Pawelski, gorzowianin, jeden z najlepszych naszych mastersów w historii, zdobywca kilkudziesięciu medali mistrzostw świata i Europy, zgłosił propozycję, żeby tegoroczne mistrzostwa kraju zorganizować w Gorzowie natychmiast nawiązałem kontakt z tutejszymi władzami. Przyjechałem, spotkałem się z dyrektorem wydziału sportu z Dawidem Kuraszkiewiczem i od razu decyzja była na tak. Bardzo pomocni byli państwo Natalia i Tomasz Saska. Słowem, wszystko co było zależne od tutejszych działaczy było super i złego słowa nie powiem. Ale mam uwagi co do jednej rzeczy.
- Jakie i do kogo?
- Do pracy szefa sędziów tutejszego okręgu lubuskiego. Niestety, ale sędziowie trochę nie nadążali za całością, było nieco zamieszania, ale miejmy nadzieję, że wynikało to z wyjątkowo dużego nasilenia pracy w jednej chwili. Poza tym w Gorzowie przez lata nie było większych imprez i stąd jest posucha wśród miejscowych sędziów. Ale to nie problem. Trzeba znaleźć chętnych, zrobić odpowiednie szkolenia, potem przeprowadzić egzaminy i zwiększyć zasób chętnych.
- Tu i ówdzie słyszałem wśród startujących, że stadion bardzo im się podobał, ale trochę narzekali na infrastrukturę. Pan też?
- Sam stadion rzeczywiście jest bardzo ładny, pięknie położony, ale chyba wszyscy w Gorzowie wiedzą, że infrastruktura przystadionowa jest nadal uboga. Brakuje zaplecza, lepszych warunków dla zawodników, choćby porządnych szatni. Przydałby się też budynek administracyjno-techniczny. Wiem, że prace w tym kierunku są już prowadzone.
- Dziękuję za rozmowę.
Z Wacławem Krankowskim, prezesem zarządu Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Masters oraz aktualnym mistrzem Polski masters w rzucie dyskiem i młotem, rozmawia Robert Borowy