2025-08-21, Nasze rozmowy
Z Karoliną Lasotą, z Fundacji Zdrowo i Na Sportowo, rozmawia Dorota Waldmann
- Wzięła pani udział w tegorocznej edycji „Złombol”. Jak wrażenia?
- Bardzo pozytywne. Działo się bardzo dużo rzeczy niespodziewanych, takich, na które musieliśmy reagować od razu, bez względu na miejsce i okoliczności. Z pewnością na taki wyjazd nie powinno się jechać z jakimikolwiek planami. Jest to wyjazd bardzo spontaniczny, podczas którego tak naprawdę wszystko się może wydarzyć pod względem spania, jedzenia, czy awarii samochodu.
- Być może nie wszyscy wiedzą, proszę więc wyjaśnić, co to za wydarzenie?
- ,,Złombol’’ to inicjatywa wspierająca Domy Dziecka w całej Polsce. Wyjeżdżając na taki rajd ważne jest to, że trzeba jechać starym samochodem, wyprodukowanym w dawnym bloku wschodnim, np. Lublin, Fiat 125p, Żuk, Polonez, STAR, Syrenka. Jedzie się do wybranego przez organizatorów miejsca w Europie oddalonego zazwyczaj o około trzy tysiące kilometrów. Tym razem była to Turcja i miejscowość Giresun. Jest to inicjatywa ogólnopolska, do której zgłaszać się mogą wszyscy chętni.
- Skąd u pani zrodził się pomysł, aby wziąć udział w rajdzie?
- Od znajomych, którzy już kilka razy byli na tym rajdzie. Jeden kolega, który jechał z nami był już po raz 11., a drugi – czwarty raz. Panowie zaproponowali mi oraz mojej mamie taki wyjazd prywatny, zgodziłyśmy się, ale po głębszym przemyśleniu stwierdziłyśmy, że możemy ten wyjazd jeszcze bardziej wypromować marketingowo i pojechaliśmy wspólnie, pięcioosobową ekipą z ramienia naszej Fundacji Zdrowo i Na Sportowo.
- Pierwszy raz brała pani udział w tym rajdzie?
- Tak.
- Ile trwała podróż?
- Sześć dni. W sobotę wyjechaliśmy z Gorzowa do Chorzowa, gdzie był start dla wszystkich polskich ekip. Na mecie w Turcji byliśmy w środę.
- Ile pokonaliście kilometrów?
- Dokładnie 3980 kilometrów.
- Ile ekip wzięło udział w rajdzie?
- Startowało łącznie 807 ekip.
- Gdzie spaliście podczas podróży?
- Pierwsze dwie doby jechaliśmy cały czas i nocowaliśmy bez postoju w naszym nieklimatyzowanym samochodzie, aby nadrobić jak najwięcej trasy. W kolejnych dniach nocowaliśmy w przeróżnych miejscach – nigdy nie planowaliśmy, gdzie to będzie. Była to często wielka niewiadoma, bo jak przyjeżdżaliśmy w dane miejsce to zazwyczaj było już ciemno. Spaliśmy, m.in. na plaży nad morzem, czy nad jeziorem w górach i dopiero rano mogliśmy zobaczyć w jak urokliwych miejscach się znajdujemy. Niektórzy z nas spali na dachu naszego Lublina, niektórzy w namiotach, a zdarzało się również, że nocowaliśmy pod gołym niebem.
- Jakie emocje towarzyszyły pani podczas podróży wysłużonym, leciwym Lublinem?
- Ogromna ekscytacja, bo tak naprawdę podczas całej wyprawy nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Ponadto ogromna radość, ponieważ poznaliśmy bardzo fajnych i ciekawych ludzi z całej Polski. Cały czas był we mnie również taki zalążek niepewności, ale takiej pozytywnej, co przyniesie kolejna godzina, czy samochód dojedzie, czy uda nam się dotrzeć do mety na czas.
- Bo z tym mogło być różnie z uwagi na „wiek” samochodu…
- Dokładnie tak. Ekipy miały przeróżne zdarzenia na trasie, nam udało się dojechać bez większych problemów.
- Czyli trasa przebiegła sprawnie?
- Tak. Mieliśmy tylko drugiego dnia problem z elektryką w samochodzie. Odcięło nam prąd – nie mieliśmy, jak ładować telefonów, przestała chodzić lodówka i wiatraczek, który dawał nam trochę chłodu, bo oczywiście samochód nie posiadał klimatyzacji.
- Jak udało się rozwiązać problem?
- Sami nie poradziliśmy sobie z awarią. Na trasie spotkaliśmy dwie ekipy, które jechały Żukami i okazało się, że wśród nich są elektrycy. Panowie nam oczywiście pomogli, w trzy godziny uwinęli się z problemem i mogliśmy wyruszyć dalej.
- Ile pieniążków udało się zebrać waszej załodze?
- Łącznie około 10 tysięcy złotych.
- To są pieniądze, które w całości trafią do lokalnych domów dziecka?
- Cała suma nie, ponieważ to jest inicjatywa ogólnopolska, więc część pieniędzy automatycznie wpłaciliśmy już zgłaszając się do rajdu. Wpisowe wynosiło minimum dwa tysiące osiemset złotych. Pozostała część pieniędzy trafi do gorzowskich Domów Dziecka, Domów Samotnej Matki w postaci upominków.
- Co pani najbardziej utkwiło w pamięci z tej wyprawy?
- Integracja naszej ekipy, jazda 24 godziny na dobę non stop i przebywanie ze sobą cały czas. To nauczyło nas bardzo wielu rzeczy i pozwoliło poznać siebie w przeróżnych sytuacjach. Ponadto otwartość i chęć pomocy zupełnie obcych ludzi. Ten rajd na tym polega, że cokolwiek się komuś dzieje, stajemy na trasie i pomagamy sobie nawzajem – naprawiamy auta, częstujemy się posiłkami, czy wymieniamy się doświadczeniami z trasy, zupełnie bezinteresownie. To było naprawdę cudowne.
- Rozważa pani start w kolejnych edycjach?
- Jak najbardziej tak. To była niezapomniana i niesamowita przygoda, która zostanie ze mną do końca życia.
- Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia: archiwum prywatne K. Lasoty
Z Karoliną Lasotą, z Fundacji Zdrowo i Na Sportowo, rozmawia Dorota Waldmann