2025-10-17, Nasze rozmowy
Z Mariuszem Różańskim, triatlonistą - ironmanem, dietetykiem sportowym, rozmawia Maja Szanter
- Jesteś bardziej triatlonistą czy dietetykiem?
- Generalnie jestem nauczycielem wychowania fizycznego, skończyłem gorzowski AWF, ale w zawodzie nie pracowałem.
- To co robiłeś?
- Przez rok byłem instruktorem na siłowni, sport był moją pasją od dziecka. Pochodzę z małej miejscowości, w której nie było siłowni, w zamian za to dużo pracowałem fizycznie, na przykład żeby zarobić na kieszonkowe, rozładowywałem węgiel, żwir lub cement z ciężarówek. Bardzo dużo fizycznie pracowałem, nigdy nie mogłem usiedzieć w miejscu. Zawsze coś robię i gdzieś pędzę, ale w taki pozytywny sposób. Lubię pracę fizyczną, jestem do niej stworzony. Po studiach zacząłem pracować w policji, gdzie przez szesnaście lat służyłem w jednostce antyterrorystycznej, byłem również pirotechnikiem. Praca ta w dużym stopniu związana była ze sportem, również tym ekstremalnym – dla mnie to była superprzygoda.
- Do dietetyki stąd daleko...
- Po szesnastu latach poszedłem na emeryturę policyjną. Jeszcze będąc policjantem spotkałem się z wykładowcą AWF-u, Przemkiem Pieczyńskim. Wiedział, że moją pasją jest dietetyka sportowa. Namówił mnie na studia podyplomowe z dietetyki sportowej, w ten sposób przypieczętowałem swoją wiedzę dyplomem i razem z Przemkiem zaczęliśmy współpracować ze sportowcami, między innymi przez rok prowadziliśmy siatkarki w COS Szczyk oraz prowadziliśmy wielu sportowców indywidualnie, przeprowadziliśmy wiele wykładów w szkołach i w firmach. Wspólnie prowadziliśmy również osoby, które chciały się odchudzić. Na studiach dietetycznych byłem bardzo dociekliwy i zadawałem pytania, na które ciężko do dziś znaleźć mi odpowiedź.
- Dlaczego?
- Nie ma prostych odpowiedzi w dietetyce i w fizjologii. Dietetyka sportowa to zupełnie inna bajka niż zwykła dietetyka. Tam jest dużo zaprzeczeń względem niej, bo ona mówi o tym, co się dzieje podczas wysiłku sportowego. Inaczej jem przy stole, a inaczej gdy biegnę. To są zupełnie inne szlaki metaboliczne. W dietetyce sportowej wchodzimy bardzo w szczegóły.
- Kończyłeś kierunek i jednocześnie trenowałeś?
- Tak i bardziej musiałem koncentrować się na dietetyce niż na treningach. Nie mam predyspozycji do biegania – jestem za ciężki i mam zbyt dużą masę mięśniową, która potrzebuje dużo energii podczas wysiłku. Muszę koncentrować się na przyjęciu bardzo dużej ilości kilokalorii podczas wysiłku, a nie jest to takie proste, ponieważ mamy ograniczone tak zwane wypróżnianie żołądka. Trzeba umiejętnie tam mieszać cukry proste, optymalną mieszanką jest maltodekstryna z fruktozą w stosunku 10:8. Więcej błędów popełniałem w żywieniu, niż w treningach.
- Z czego to wynikało?
- Żywienie to podstawa regeneracji, a treningi układamy tak, aby ją maksymalnie przyspieszyć. Często sportowcy pytają mnie, kiedy mogą znów wyjść na trening? Odpowiadam – wtedy, kiedy się zregenerujecie po poprzednim treningu. Tylko jak o tym się przekonać, nie mogąc zajrzeć w głąb organizmu. Mam wrażenie, że moi klienci trenując godzinę dziennie często się przetrenowują i nie jest to skutkiem treningów, tylko braku regeneracji po nich. Sam jestem tu przykładem, że w wieku 47 lat można robić dwa treningi dziennie i mając odpowiednią wiedzę bez problemu można zregenerować się do następnego dnia. Podstawą jest tu żywienie i odpowiedni sen.
- Tak pracujesz z klientami?
- Mam wrażenie, że u siebie prowadzę to już perfekcyjnie i swoich klientów też tak prowadzę – pod regenerację. Dziś brakuje trenerów fizjologii, młodzież jest niedotrenowana. Można byłoby z nimi zrobić o wiele więcej, gdyby odpowiednio zadbali o regenerację.
- Za Tobą kolejny triatlon i życiówka. A to był pełny triatlon, najdłuższe dystanse – 3,8 kilometra pływanie, 180 kilometrów roweru i maraton.
- Tak, szósty triatlon, Ironman w Malborku. Ironman jest specyficzny, bo amator taki jak ja rywalizuje sam z sobą. Już na starcie wiem, w jakim czasie go ukończę. Jest to tak długi dystans, że nie mogę sobie pozwolić, aby poniosły mnie emocje, muszę równo rozłożyć siły tak, by do końca wystarczyło energii. Najczęściej zawody odbywają się na pętlach i nie wiadomo, kto jest na którym miejscu. Głowa koncentruje się na własnym dystansie i walce z samym sobą. W Malborku moim celem był czas 10:30, a udało się ukończyć w 10:22.
- Mówisz, że Twoją bolączką jest pływanie. Dlaczego?
- Wyrobiłem sobie wcześniej złe nawyki. Nauczyłem się pływać jeszcze przed AWF-em i mi te nawyki zostały. W miarę dobrze mi wychodzi, jak płynę dwieście metrów, na dłuższym dystansie tracę pływalność. Zaakceptowałem to po prostu. Koncentruję się na rowerze i na bieganiu.
- Jak był Twój największy wysiłek w życiu?
- Ultramaraton na sto kilometrów, po asfalcie, na płaskiej trasie. Wolę dwieście kilometrów pobiec w górach niż sto po asfalcie. Ostrzegali mnie przed tym dystansem. Dziś wiem, że byłem zdecydowanie zbyt ciężki na taką trasę – ważyłem wtedy 89 kilogramów. Kiedy biegnie się po asfalcie, jest ogromna monotonia dla stawów. Pamiętam, że prawa stopa pękła mi w poprzek, był to gigantyczny ból i wysiłek. Ogromny kryzys miałem już na 57. kilometrze, ale ostatecznie pokonałem cały dystans w 10:26, z czego byłem bardzo zadowolony.
- Zapowiadasz, że chcesz robić pełne Irony do 60. roku życia. Ambitnie.
- Tak, to jest absolutnie główny cel.
- A potem?
- Szczerze, nie wiem, co potem. Obserwuję mężczyzn po siedemdziesiątce, którzy startują razem ze mną i pewnie sobie to przedłużę. Dlatego nie chcę się przetrenować w tym roku. Specjalnie zmieniłem treningi, z mocnych tempowych zszedłem o siedemdziesiąt procent. Ogrom.
- I właśnie teraz masz życiową formę.
- Skoncentrowałem się na lżejszych treningach. Moim celem jest co roku wystartować w Ironman na pełnym dystansie. Lubię to poukładane życie i te pobudki rano, kiedy czasem wychodzi się na trening o 4.30, to jest niesamowite uczucie. Jak wchodzę w bezpośrednie przygotowanie startowe, lepiej organizuję sobie czas, szanuje się każdą minutę dnia. Prowadzę wtedy normalne życie pracuję, gotuję, robię zakupy, jeszcze mam czas oglądać telewizję.
- Byłeś trzy lata na Teneryfie. Jak się tam trenowało?
- Tak, tam jest raj dla triatlonistów. Zimą jest ciepło i do tego można trenować na wysokości w niedotlenieniu. Trzykrotnie wystartowałem w Ironmanie Lanzarote – jest to najtrudniejsza trasa na świecie. Rowerem jedzie się przez góry, jednak nie to jest najtrudniejsze, bo większą przeciwnością jest wiejący silny wiatr – taka specyfika tej wyspy. Nigdy nie zapomnę tych tras rowerowych, na których mogłem na co dzień jeździć u stóp wulkanu Teide, a często w ramach treningów biegowych wbiegałem na jego szczyt i wielokrotnie spałem w schronisku na wysokości ponad trzech tysięcy metrów nad poziomem morza, co było superprzygotowaniem do tych startów.
- Wybierasz się tam w przyszłym roku?
- Jeszcze miesiąc temu bym powiedział, że tak, ale teraz się zastanawiam nad startem w Polsce, w Kórniku – jest tam superszybka trasa rowerowa. Nie złamałem pięciu godzin na rowerze w Malborku i mi to trochę ciąży, a wiem, że jestem przygotowany.
- Mówisz, że obecną formę życia zawdzięczasz psu.
-Tak żartobliwie wpisałem na moim profilu na Facebooku. Nasze charaktery idealnie pasują do siebie, ciągle gdzieś pędzimy i to dosłownie, każdego dnia rano wychodzimy na wspólny bieg. Mój piesek prawie zawsze ze mną wygrywa, ale nie daje rady, gdy jest gorąco i wtedy szukamy schronienia w lesie. Te treningi wykonuję na czczo i jest to dla mnie supertrening pod kątem umiejętności czerpania energii z tłuszczu – bardzo ważny element w długich startach.
- Twój przepis na sukces?
- Konsekwencja i systematyka. Najważniejsze i nie tylko w sporcie.
- Masz też trzypunktowy ,,dekalog” sportowca.
- Sen, nawodnienie, odżywianie. Na pierwszym miejscu sen, bez niego nigdy nie będzie optymalnej regeneracji. Podobnie jest z odżywianiem – musimy dostarczyć wszystkie składniki, które naprawią nam pouszkadzane włókna mięśniowe i zlikwidują potreningowe stany zapalne. Organizm w optymalnych warunkach odbuduje nam to z nawiązką.
- A trening?
- Trening bez regeneracji zawsze będzie nieskuteczny. Często zbyt mocno trenujemy, a potem nie możemy się zregenerować. Najczęściej bagatelizujemy sen i odżywianie. Dziś moja wiedza na ten temat jest coraz większa. Mniej trenuję niż kiedyś, ale bardziej koncentruję się na regeneracji, dzięki temu co rok poprawiam wyniki w zawodach. W tym roku po ukończeniu Ironmana już po dwóch tygodniach wróciłem do normalnych treningów, a sześć tygodni po Ironmanie chcę poprawić rekord życiowy w maratonie. Treningi układam sobie sam, obserwując własny organizm na przykład tętno spoczynkowe i tętna z treningów. Na bieżąco dostosowuję obciążenia do samopoczucia i regeneracji organizmu.
- Prowadzisz też wykłady.
- To charytatywna inicjatywa, żeby podzielić się wiedzą z młodszym pokoleniem. Podczas wykładów staram się podpowiadać przede wszystkim, jakich produktów unikać, a na drugim miejscu, o jakie produkty wzbogacić codzienne menu. Na taki wykład staram się zapraszać dzieci wraz z rodzicami, bo to rodzice robią zakupy i gotują, tworząc tym samym nawyki u dzieci. Niestety, często nagradzają dzieci ultraprzetworzonymi produktami.
- Najczęściej słodyczami?
- To jest fenomen, bo jesteśmy nagradzani truciznami. Te torby słodyczy dzieci dostają już w przedszkolu. Sportowcy jadą w trasę i jedzą w fastfoodach. Ale to wynika z tego, że trenerzy nie mają fizjologicznego podejścia do zawodników. Idziemy do szpitala czy do kogoś i co niesiemy na prezent? Czekoladki. A ja najczęściej w takiej sytuacji zanoszę owoce. Sam nie jem słodyczy i nie piję napojów – taką mam zasadę.
- Co poza słodyczami wyrzucić z diety?
- Jedzenie ultraprzetworzone i przetworzone. Wszystkie słodycze, chipsy, napoje, nuggetsy, pizze, fastfoody, tanie pieczywa. Idźmy w stronę natury – kasze, ryże, warzywa, owoce, mięsa, przetwory mleczne bez dodatku cukrów. Najgorsze są produkty dla dzieci, napoje dla maluchów mają często więcej cukru niż zwykłe napoje. Pamiętajmy, że wyciskanie soków to wydobywanie z nich samego cukru, a to właśnie pulpa, którą często wyrzucamy, jest najzdrowsza, bo ma najwięcej błonnika. Owoce powinno się jeść w całości, a nie wyciskać z nich sok.
- Jesteś wielkim przeciwnikiem suplementów.
- Tak, dokładnie. Są kompletnie nieprzebadane na polskim rynku, wystarczy przeczytać, co pisze o nich NIK, GIS i jak ostrzegają MKOL i PKOL. W Polsce sprzedaje się ich rocznie za około siedmiu miliardów złotych. Podczas współpracy ze sportowcami mam zasadę, że od razu odstawiamy wszystkie suplementy, bo wszystko, czego potrzebujemy jest w żywności, należy to tylko zbilansować. Z doświadczenia wiem, że mnóstwo ludzi suplementuje witaminy i minerały, a nigdy nie sprawdzali, czy mają ich deficyt. Taka dzisiejsza moda.
- A witaminy mające status leku?
- To zupełnie inna bajka. Lek musi być przebadany, w przeciwieństwie do suplementu – najpierw badanie i jeżeli mamy deficyt, idziemy do lekarza, który może nam przepisać lek. Warto się tylko zastanowić, skąd ten deficyt się u nas wziął. Prawdopodobnie trzeba zmienić nawyki żywieniowe. Nigdy bym nikomu nie polecił zażywania leku, a tym bardziej suplementu, jeżeli nie sprawdzono w badaniu, czy jest deficyt. Ja badam się często, również bezpośrednio po startach w Ironmanie i nigdy nie miałem żadnych deficytów. Po prostu zdrowo się odżywiam.
- Masz czas wolny?
- Mam i spędzam go aktywnie. Ryby, grzyby, spacer z psem, siłownia. Jestem bardzo kontaktowy, ciągle z kimś rozmawiam, spotykam się, żyję. W domu nie siedzę. Jak mam za dużo czasu, to coś zawsze sobie wymyślę.
- Dziękuję za rozmowę.
Z Mariuszem Różańskim, triatlonistą - ironmanem, dietetykiem sportowym, rozmawia Maja Szanter