Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

Modzelan: Jak to zazwyczaj bywa, nikogo chętnego nie było

2022-01-19, Nasze rozmowy

Z Aleksandrą Modzelan, organistką, nauczycielką, byłą dziennikarką rozmawia Renata Ochwat

Fot. Archiwum rodzinne Aleksandry Modzelan
Fot. Archiwum rodzinne Aleksandry Modzelan

- Jak wygląda twoja niedziela?

- Teraz już mniej pracowicie. Moja niedziela zaczyna się w sobotę wieczorem mszą św. w Gorzowie przy ul. Osadniczej. W kościele msze święte odprawiane w soboty po godzinie 16.00 traktowane są już jako niedzielne. Można więc powiedzieć, że pracując w kościele, niedzieli ma się półtora. Natomiast w tę rzeczywistą niedzielę wyjeżdżam z domu po godzinie 8.00 i wracam przed 14.00. Od stycznia jestem zatrudniona w parafii Świętego Andrzeja Boboli w Ulimiu, u księdza Waldemara Grzyba. Tu w niedzielę po południu nie ma już mszy. Zaczynam zatem  mszą o 9.00 w Dzierżowie, potem o 10.30 jest msza św. w Gorzowie przy ul. Osadniczej (Łagodzin), a o 12.00 msza święta w Ulimiu, razem z zespołem Serce Uwielbienia. Ale w poprzedniej parafii jak zaczynałam o 7.30, to wychodziłam o 21.00.

- I co tam robiłaś?

- Grałam i śpiewałam, tylko (śmiech). Prowadziłam muzykę liturgii, z mszy na mszę, a w niedzielę było ich łącznie siedem. Miałam przerwę na obiad, ale po południu były jeszcze trzy msze.

- Jak wygląda praca organistki?

- Wspaniale!

- Niemożliwe.

- Możliwe. Ja mam takie zdanie, że jak ktoś wykonuje pracę, którą kocha, to jest tak, jakby się nie pracowało. I ja się dokładnie tak czuję. Mimo bezwzględnego „temperaturowego” chłodu kościołów, gdzie bez grzejnika i herbaty w termosie ani rusz, będąc na kilku mszach z rzędu (śmiech). Teraz nie mam możliwości grania na Eucharystii codziennie, ale nigdy nie było to dla mnie problemem. Wręcz przeciwnie. Byłam na wielu nabożeństwach, na których nie musiałam, ale sam fakt, że mogłam służyć, to już był ten bonus. Dla mnie to nie jest praca, dla mnie to pasja.

- Jak zostałaś organistką?

- To było dwa i pół roku temu. Mój syn przygotowywał się do przyjęcia sakramentu Pierwszej Komunii Świętej. Siostra zakonna, która opiekowała dziećmi, zapytała, który z rodziców zaśpiewa psalm. No i jak to zazwyczaj bywa, nikogo chętnego nie było. Wszyscy pochowali się za plecami innych. Na to mój Wojtuś – mamo, zaśpiewaj, zrób to dla mnie… Co było robić, musiałam się zgłosić. I jak już zaśpiewałam, to tak zostałam. Przypomniały mi się dawne lata, kiedy działałam w diakonii muzycznej prowadzonej w katedrze przez mojego obecnego „szefa” księdza Waldka, i zatęskniłam za tym, zatęskniłam za muzyką w kościele. A w ogóle niesamowite jest to, że po tych kilkunastu latach, spotkałam tych samych ludzi, z którymi kiedyś właśnie u księdza Grzyba śpiewałam. Tylko teraz widujemy się nie w katedrze, a w Ulimiu. Czas zatoczył koło. W każdym razie decyzja o tym, żeby przebranżowić się w organistkę, zapadła w mojej głowie szybko. Miałam wiele obaw i czułam oczywiście wielki strach, szczególnie, że kompletnie nie znałam zasad liturgii. Moja liturgiczna wiedza zamknięta była w takim dużym odręcznie napisanym zeszycie, gdzie wielkimi literami opisana była msza św. krok po kroku.

- Czyli?

- Dla przykładu – Wejście, ksiądz śpiewa: „W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”, ja odpowiadam „Amen”. Ksiądz śpiewa: „Pan z Wami”, ja odpowiadam: „I z duchem Twoim”. I tak była opisana cała msza. Na początku byłam przerażona, bo co? Ksiądz wyjdzie, a ja co? A jak będzie wezwanie, którego jeszcze nie znam, to co mam grać? Co odpowiadać? A jak nie trafię w dźwięk, w tonację, i odpowiem niżej albo wyżej niż trzeba? Przez pierwsze msze to serce waliło mi ze strachu jak szalone. Ale z czasem wszystkiego się nauczyłam.

- Ale praca organisty to jednak nie jest typowa praca dla kobiety. W każdym razie, rzadko się je spotyka.

- Faktycznie, nie jest typowa. I padały zresztą takie argumenty ze strony moich bliskich, że ja  jestem przede wszystkim mamą, nie mogę mieć całej niedzieli zajętej. Tak samo zresztą ze świętami, które też się generalnie spędza w kościele. I to jest prawda. Ale z drugiej strony zawsze jest coś za coś. Faktycznie, weekendy spędza się w kościele, ale gdybym nie pracowała na cztery etaty, to w ciągu dnia miałabym dużo czasu, żeby dzieci zawieźć do szkoły, z tej szkoły odebrać, ugotować obiad i posprzątać. Bo jak szłam na mszę na ósmą rano, to potem kolejną miałam na 18.30. Ale z tym czasem różnie bywa, bo w ciągu dnia zdarzają się pogrzeby, na których organista też jest potrzebny. Inna rzecz, że ja pracuję też w przedszkolach, gdzie uczę grać w szachy, a popołudniami w Pracowni Działań Artystycznych „Portato”, jako nauczycielka gry na pianinie i na gitarze. Można mnie też spotkać za biurkiem w „Viva Ubezpieczenia” przy ul. Borowskiego. Ale sama sobie te godziny pracy ustalałam i ustalam.

- Co trzeba mieć, aby zostać organistą?

- CV organisty to jest to, czy dobrze gra i śpiewa. Proboszcz może oczywiście zapytać o wykształcenie, o studia organistowskie. Ja zaczęłam w październiku dwuletnie studium w Szczecinie i uważam, że to był strzał w dziesiątkę, bo zajęcia są bardzo przydatne, a do Szczecina niedaleko. Ale jeżeli organista dobrze gra i dobrze śpiewa – to jakie tu trzeba cv? Ja skończyłam pierwszy stopień szkoły muzycznej. I potem pianino nie było mi w pracy potrzebne. Praktycznie nie grałam. Raz się zdarzyło, jak pracowałam w Teatrze Osterwy, że dyrektor Jan Tomaszewicz wpadł na pomysł filmu o kulisach pracy teatru. Wtedy wymyśliłyśmy z Natalią Saską, moją koleżanką „z jednego biurka”, że ona zatańczy, a ja zagram i zaśpiewam do „Piosenki księżycowej”. Ale tak na poważnie to klawisze wróciły do mnie zupełnie niedawno.

- Ola, to jednak niezła wolta. Zaczynałaś od dziennikarstwa, potem pracowałaś w teatrze, pracujesz w szkole muzycznej, zajmujesz się kredytami i ubezpieczeniami i teraz masz – organistka.

- Tak to jest, że można się wszystkiego nauczyć. Trzeba tylko chcieć i słuchać siebie.

- No i jeszcze jedna ważna rzecz, przecież jesteś też szachistką. Skąd w tym wszystkim szachy?

- Mój tata jest trenerem szachowym, brat to również szachista, więc to było naturalne, bo szachy były w domu zawsze. Zresztą mojego byłego męża poznałam na turnieju szachowym w Czechach. I jak się przeprowadziłam do Gorzowa, to szachy stały się ważnym składnikiem życia. Andrzej „żyje szachami”, to jego największa pasja, zresztą z tego ma chleb, stwierdziłam więc kiedyś, że ja też mogę. Nie w takim wymiarze jak on oczywiście, ale pomyślałam wtedy, że skoro potrafię grać w szachy, to czemu nie zacząć uczyć tej sztuki. I tak 12 lat temu zaczęły się „Szachowe Nuty” dla przedszkolaków. A dzieci, które już coś potrafią i chcą więcej, mogą rozwijać się w Klubie Szachowym „Stilon”.

- Wbrew pozorom szachy i muzyka mają ze sobą wiele wspólnego. Wymagają precyzyjnego, logicznego myślenia.

- Jest taki znany cytat, że „od muzyki piękniejsza jest tylko cisza”. A „Szachowe Nuty” to też przecież połączenie muzyki i ciszy. Wiesz, ja na każde zajęcia do przedszkola zabieram gitarę. Bo nawet siedząc przy szachownicy, gdzie musi być cisza i skupienie, to dzieci muszą mieć chwilkę oddechu. A najlepszym oddechem jest muzyka.

- Ja nie mam złudzeń. Pamiętam jak ze trzy lata temu Internetem zatrząsnął filmik, w którym to twój syn młodszy Antoś śpiewał pewną ważną piosenkę.

- Tak. Mój Antoś był fanem, zresztą nadal jest, Ani z Zielonego Wzgórza wystawianej w naszym Teatrze. Nie umiem powiedzieć, ile razy byliśmy na tym spektaklu. I taki malutki czteroletni Antoś znał te wszystkie piosenki śpiewane przez naszych aktorów. I sepleniąc, takim słodkim głosem śpiewał pełen emocji: Oklutna, zła dziewcyna, tyś cólce dała wina!…To było piękne.

- Muzyczna rodzina? Szachowa rodzina?

- I muzyczna, i szachowa. Teraz muzyczna jeszcze bardziej, bo z racji zawodu. Wyciągnęłam znów instrumenty – gitarę i pianino. A jak już stoją na wierzchu, to Antoś co chwilkę siada. I ciągle tam coś po swojemu, ale ze słuchu, bo jeszcze nie z nut, gra. Mnie niestety nie wystarcza czasu, aby go uczyć. Ale on siada i gra. Ostatnio kolędy, bo taki czas. I jest taki dumny z siebie. Ja zresztą z niego też.

- Życzyłabyś dziewczynom, żeby zostawały organistkami?

- Ja bym życzyła dziewczynom, żeby nie bały się zmieniać swego życia. Nic nie dzieje się przypadkiem. I czasem nawet taka zmiana, której może i nie chcemy, która wydaje nam się końcem świata – po czasie okazuje się wyjść nam na dobre. A jaką to daje moc! Nie ma się czego bać. Najwyżej wszystko się zmieni.

- Bardzo ci dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x