2022-12-21, Nasze rozmowy
Z Karoliną Miłkowską-Prorok, aktorką Teatru im. Juliusza Osterwy, rozmawia Renata Ochwat
- Wróciłaś niedawno z Londynu, gdzie zagrałaś rewelacyjnie przyjmowany Nadbagaż – monodram o Polakach mieszkających za granicą autorstwa Iwony Kusiak i w reżyserii Rafała Matusza. Jak spektakl został tam przyjęty?
- Bardzo dobrze. Zagrałam najpierw w Stratford dwa razy. A następnie w Londynie. I muszę powiedzieć, że w Stratford miałam idealne warunki. Bo to był teatr – niby amatorski, ale tam nie ma amatorskich teatrów. Oni tam mają takie zaplecze, gdzie można wynająć salę, w pełni przystosowaną do gry, idealną zresztą w klimacie Nadbagażu. Grałam tam dla polskiej, ale i angielskiej publiczności. To był grant, więc mieliśmy napisane tłumaczenie na angielski.
- I jaki był odbiór?
- Dobry. Dobrze mi się grało. Ludzie się śmiali. Troszeczkę. Ludzie jednak różnie podchodzą do tego. Najbardziej się śmiali w USA. A w Anglii dużo ludzi podchodziło do mnie po spektaklu. Mówili, że szkoda, że nie wiedzieli, że coś takiego przyjedzie, taki spektakl. Bo by było ich więcej. Ale tak jest zawsze. Ja nie mam takiego nazwiska, które by elektryzowało. Ale ten spektakl jest złożony z tylu różnych tematów, że każdy coś tam znajdzie dla siebie. Ja go lubię grać.
- Nadbagaż jest o tym, emigrantka wraca do Polski, jak tę Polskę postrzega, i okazuje się, że Polska z jej wyobraźni ma się nijak do tego, co tu faktycznie jest. Jak oni tam przyjmują takie ujęcie? Mam na myśli środowiska emigranckie.
- Różnie. Ja myślę, że to nie jest ważne, kto i gdzie oraz ile jest. Dla przykładu w Stanach oni tam ciągle wracają do polskości i mają jej bardzo dużo w sobie. Kultywują tę narodowość. Obchodzą wszystkie święta i to w domu, ale i w szkołach. Oni tam cały czas żyją tym, że wrócą do Polski. Oni, tam w Stanach i się śmiali, i płakali. W Anglii jest inaczej, tam mieszkają ci ludzie, którzy jeżdżą do Polski. Widzą, co się dzieje, więc ten odbiór jest nieco inny. Ale pomijając wszystko, to jest tak dobry tekst, tak dobrze zrobiony spektakl, że budzi różne reakcje. To jest taka dramaturgia, że ludzie nie dostają gotowca na tacy, że mogą boki zrywać, ale muszą trochę poczuć, pomyśleć, wzbudzić refleksję i mam wrażenie, że właśnie to się podoba. I jest to niezależne od tego, czy gram to w Polsce, czy w Ameryce. Tym bardziej, że w zamyśle reżysera jest to, że bohaterka wcale nigdzie z ta swoją walizką nigdzie nie musiał jechać. Ona może być wszędzie. Na lotnisku, w USA, w Polsce, w swojej głowie, to może jej się śnić. Ale ta polskość tak głęboko w niej siedzi, że ona się musi z tym rozliczyć, musi o tym gadać. To jest tak silne, że ona nie ma wyjścia.
- Grasz jeden monodram, ale w tym samym czasie, równolegle, grasz drugi. Bashert, też do tekstu Iwony Kusiak. I on jest równie trudny.
- To jest zupełnie inny tekst. Na początku się bałyśmy podobieństw. Bo jest walizka – kufer, są wspomnienia, ale jest zupełnie inna optyka. Fakt, bałyśmy się, żeby nie było podobieństw do Nadbagażu. Ale to jest zupełnie inna opowieść.
- Nie męczą cię monodramy? Przecież to piekielnie wyczerpujące.
- Wręcz przeciwnie. Ja uwielbiam monodram. Jestem sama na scenie. Jestem odpowiedzialna za to, co robię i co powstaje. Wymagam od siebie dużo. I czuję spełnienie zawodowe, kiedy wychodzę po spektaklu zmęczona fizycznie i psychicznie. Wtedy po prostu czuję, że pracuję. Pracuję w cudzysłowie, bo to jest przede wszystkim moja ogromna pasja. Wchodzę w daną postać, opowiadam historię, która także mnie dotyka i przez to dotyka też ludzi. I właśnie przy monodramie Bashert była niesamowita praca.
- A jak to się stało, że zostałaś aktorką?
- Nie wiem (śmiech). Zawsze miałam predyspozycje to tego, że chcę występować. Opowiem anegdotę. Byłam mała, miałam jakieś jasełka, czy coś w tym stylu. I nie trafiłam tam, gdzie miałam występować, czyli tam, gdzie były katechezy, poszłam do kościoła. Podeszłam do ołtarza i mówię, że muszę coś powiedzieć. Właśnie tutaj. I taka mała powiedział swój wierszyk, po czym wyszłam (śmiech). Zawsze się zgłaszałam na różne konkursy, i wiesz, nie chodziło o to, że wygrywałam te konkursy. Potem w liceum miałam polonistkę, która mnie zaraziła pasją i naturalnym było, że poszłam do szkoły teatralnej. Skończyłam szkołę w Białymstoku, bo tam moja przyjaciółka studiowała medycynę i jakoś nam było dobrze.
- A potem poszłaś do Teatru Wierszalin w Supraślu…
- Był taki okres. Ale ja zawsze chciałam grać w teatrze dramatycznym. Chciałam występować na scenie, choć mam też rękę do lalek, choć parawan, za którym lalkarz jest, nie bardzo mnie pociągał.
- Jak trafiłaś do Gorzowa?
- Marcin Ehrlich, który prowadził z nami zajęcia aktorskie, powiedział, że w Gorzowie dyrekcja szuka trzech młodych aktorów – dwie dziewczyny i chłopaka. Ja tu zadzwoniłam, dyrektora Jan Tomaszewicz zaprosił mnie na rozmowę, Piotr Tomaszuk, szef Wierszalina, się pięknie zachował, bo mnie polecił. Spodobałam się, zostałam, poznałam swego męża i tak jest.
- Ale aktorstwo to nie wszystko.
- Ja się teraz bardzo dużo zajmuję też edukacją. Szkolę nauczycieli z edukacji teatralno-kulturalnej. Mamy razem z Iwoną Kusiak swój program, który już zaczyna działać dobrze. A tyczy on różnego rodzaju emocji. Szkolę też dzieci. Mam naprawdę dużo zajęć.
- Maks zajęta kobieta na pewno ma też maksymalnie dużo planów. Podzielisz się?
- Zagrałam Bashert w Instytucie Żydowskim w Warszawie i teraz przygotowujemy ofertę na właśnie ten spektakl. Mamy zapytanie od Muzeum Żydów Polskich Polin w Warszawie o ten spektakl. Podobne też przyszło z Katedry Judaistyki Uniwersytetu Wrocławskiego, ponieważ w kwietniu 2023 roku przypada bowiem 80. rocznica powstania w getcie warszawskim i stąd takie zainteresowanie. No i dlatego też dyrektor Jan Tomaszewicz zgłasza ten monodram do Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Sztuki Współczesnej. Chcemy też pokazać Bashert w programie Teatr Polska. Dodam tylko, że Nadbagaż jest znów zaproszony do Londynu. Być może uda się pokazać go też w Norwegii. Oni są tam zainteresowani, bo my przy okazji spektaklu robimy też warsztaty dla dzieci polonijnych. Próbujemy jeszcze tym spektaklem zainteresować Polonię paryską oraz Polonię w Szwecji.
- Trzymam mocno kciuki, żeby się wszystko udało. Dzięki za rozmowę.
Z Jerzym Korolewiczem, prezesem Zachodniej Izby Przemysłowo-Handlowej w Gorzowie, rozmawia Robert Borowy