2014-12-03, Nasze rozmowy
Rozmowa z panem Ryszardem, mieszkańcem gorzowskiego schroniska dla bezdomnych Towarzystwa Pomocy św. Brata Alberta
- Jak pan spędzi tegoroczne święta?
- Tak jak od dwóch lat, czyli u nas w schronisku.
- A jak takie święta wyglądają?
- Jest bardzo przyjemnie, podniośle. Jest opłatek, są goście. Zaszczycają nas władze Towarzystwa św. Brata Alberta, są ludzie, którzy na co dzień tu pracują, kierowniczka. No a jeśli chodzi o pozostałe rzeczy, to jeden ma się w coś odświętniejszego ubrać, inny nie.
- Ale dlaczego akurat spędza pan święta w schronisku? Nie zawsze tak chyba było?
- Bywa, że życie człowieka tak się skomplikuje, tak zagmatwa, że czasami zwyczajnie trzeba odpocząć i człowiek woli być samotny. Dlatego od dwóch lat właśnie tu spędzam święta.
- Co spowodowało, że musiał pan zamieszkać przy ul. Strażackiej?
- Mnie zwyczajnie złamała ciężka choroba. Kiedy byłem młodszy, próbowałem z tym walczyć, jakoś się nie dać. Ale kiedyś się przestało udawać i trafiłem tu. Bo ja w schronisku brata Alberta jestem już po raz trzeci. Najpierw było kilka miesięcy, za drugim razem kilkanaście, a teraz to już jest dwa lata. Kiedy byłem tu poprzednio, to zawsze udawało mi się znaleźć pracę, a to pozwalało mi poszukać sobie kąta do mieszkania gdzieś w mieście, jakiegoś pokoju, kawalerki. Uciekałem stąd szybko. Nie dopuszczałem i nadal nie dopuszczam takiej myśli, że spędzę tu swoje życie do końca. Niestety, od czterech lat tak mnie choroba złamała, że zwyczajnie muszę tu być. Choroba powoduje, że praktycznie nie mogę się gwałtownie schylić, gwałtownie wyprostować, nie ma mowy o pracy fizycznej, głupia sprawa, ale sam sobie przez chorobę skarpetek wyprać nie mogę. No i zwyczajnie mnie się życie tak zapętliło, że potwierdza się powiedzenie, iż z rodziną to najlepiej się wychodzi na zdjęciu, i to kiedy się stoi z boku, żeby można było się odciąć w razie czego. Tak się u mnie porobiło z dalszą i bliższą rodziną. A w schronisku są takie warunki, że można się wyciszyć, wycofać, poprostować myśli. Nie mówię, że całe życie, bo akurat ja nie narobiłem w życiu tak wiele absurdalnych bzdur, żebym musiał sobie coś tam wielkiego wyrzucać. Ale prawda jest taka, że dopadła mnie bezdomność, która faktycznie jest szara, smutna i nijaka.
- Przecież pan z nią walczy…
- Tak, walczę. Ale w obecnym systemie ekonomiczno-społecznym osoba pozbawiona jakiejkolwiek pracy, która daje satysfakcję, ale przede wszystkim utrzymanie, trafia na margines, często w bezdomność właśnie. Inna rzecz, że wielkie media kreują prawdę, że to każdy na własne życzenie staje się bezdomny. A generalnie jest to nieprawda. Bo takich z wyboru jest niewielu, jednostki. Natomiast większość to ofiary rewolucji gospodarczej Leszka Balcerowicza. I ta rewolucja właśnie sprawiła, że ludzie pozbawieni pracy, potracili też oparcie w rodzinie, zostali odsunięci od niej i to nie przez alkoholizm czy narkomanię, ale przez załamanie nerwowe, czy jak w moim przypadku chorobę. I co z tego, że mam wykształcenie, szaleńczo szukam pracy, chcę za wszelką cenę wyjść z bezdomności, walczę o to, podobnie jak każde stworzenie w naturze walczy o coś swojego i to do chwili, kiedy coś się z nim nie stanie. Człowiek jednak ma mózg i rozum, i nagle przychodzi mu stwierdzić, że niestety, dalej już sam sobie rady nie dam, potrzebuję pomocy. Ze mną tak było. No i na początek musiałem ustabilizować zdrowie. Dlatego zacząłem szukać pomocy u ludzi, a teraz znów chcę się usamodzielnić. Dlatego zacząłem się szkolić. Przeszedłem szkolenie w pomocy społecznej, potem kilka następnych, między innymi w Wojewódzkim Zakładzie Doskonalenia Zawodowego, część z nich współfinansowana przez Unię Europejską i to z zagadnień bardzo atrakcyjnych dla współczesnego rynku pracy, bo chociażby z zakresu zarządzania jakością, inne ze znajomości i umiejętności w kierunku odnawialnych źródeł energii, to wszystko na fali, ale…
- Ale?
- No właśnie praca. Bo tej pracy nie ma. Ja mam na ten temat własną teorię. Każdy pracodawca jest najmądrzejszy i jemu się wydaje, że on nie potrzebuje nikogo, kto zarządzałby jego czasem, w tym czasem na odpoczynek, urlop, a przecież nie każdy to umie. A potem takie firmy zapętlone w różne problemy upadają, bo pracodawca nie nadąża za zmieniającym się otoczeniem, wręcz go nie rozumie. I właśnie tacy ludzie jak ja, mogliby potencjalnemu pracodawcy bardzo się przydać. A trzeba pani wiedzieć, że takich jak ja, z podobnym wykształceniem, jest naprawdę dużo, i to niestety na marginesie.
- Ale pan jednak cały czas szuka tej pracy.
- No tak. W sierpniu miałem trzy bardzo poważne rozmowy o pracę w bardzo poważnych firmach na poważne i bardzo odpowiedzialne stanowiska. We wrześniu kolejne trzy rozmowy. Inna rzecz, że ja jestem już w wieku 50+, to co prawda wiek jeszcze nie Matuzalemowy, ale na pewno nie do umierania.
- I to jest główna przyczyna tego, że nie może pan znaleźć pracy, ten wiek 50+?
- Myślę, że nie. Bo może nadal, szukając pracy, mam zbyt wysokie kwalifikacje. Inna rzecz, że ewentualny pracodawca nie rozumie bezdomnego, który szuka pracy. Bo to też jest ciekawa kwestia, pojęcie, kto to jest bezdomny.
- Kto to jest bezdomny?
- Osoba dotknięta ogromną tragedią, taką która rozciąga się i na rodzinę i na całe społeczeństwo. Bo rodzina nie ma kontaktu z taką osobą. Zresztą ja sam ze swoją osobistą rodziną się nie spotykam, ale o szczegółach nie chcę mówić. Ponadto bezdomny to osoba, która maksymalnie chce pracy po to, żeby godnie żyć i wyjść z bezdomności. I od razu podkreślam, że nie chodzi o Bóg wie, jakie wielkie pieniądze za te pracę. Załóżmy, że bezdomny znajdzie tę pracę, dostanie 1200 zł na rękę i co dalej. Za te pieniądze w żaden sposób nie da się usamodzielnić. Wynajęcie jakiegokolwiek kąta, to wydatek rzędu 1000 zł. To ile takiemu bezdomnemu zostanie na życie? No całe 200 zł. Może to nieprawdopodobne, ale za 200 zł da się utrzymać. Skoro ta sztuka udaje się rencistom za 600 zł, to czemu wychodzącemu z bezdomności nie miałoby się udać za 200 zł? A przecież trzeba pamiętać, że wśród bezdomnych to są i tacy, którzy chcieliby pójść do kina, teatru czy filharmonii, bo takim bezdomnym podobna aktywność jest potrzebna, tak samo jak chleb, bo bez tego człowiek zwyczajnie zwariuje. A tymczasem społeczeństwo postrzega bezdomnych przez pryzmat takiego delikwenta, który pijany, zasikany i jeszcze gorzej, cuchnący okropnie, kiwa się późną nocą na przystanku w oczekiwaniu na autobus donikąd. Taki delikwent to nie jest ktoś, kto nie zdążył do domu, tylko bezdomny. No i teraz proszę takiego bezdomnego zestawić z tym, co też ma status bezdomnego, ale ma marzenia o kinie i filharmonii i który utrzymuje się ze stałego zasiłku, jaki dostaje dzięki pomocy Gorzowskiego Centrum Pomocy Rodzinie w kwocie 529 zł na miesiąc, bo po co bezdomnemu więcej. Nie da się porównać tych dwóch rodzajów bezdomności. Ja stale walczę, aby nie być mieszkańcem schroniska. I wrócę do kwestii pracy, której szukam codziennie, w gazetach, ale i przez Internet. Inna rzecz, że wysyłanie tzw. cevałek nie ma sensu, bo i tak ich nikt nie czyta. Bo w 99% dostanie pracę jakiś pociotek czy też z polecenia. Ale nie dobrze wykształcony bezdomny, który może pracować lepiej i wydajniej niż ktoś inny, bo ma takie a nie inne doświadczenia życiowe, że o pracę będzie dbał. Drugą ważną kwestią w wychodzeniu z bezdomności jest konieczność uczestnictwa w życiu kulturalnym…
- Takie drobne przyjemności?
- To nie są drobne przyjemności, to konieczność, bo bez bodźców, takich jak kino, książka czy muzyka, człowiek zwyczajnie by zwariował. Jak się mieszka w schronisku, w pewnym momencie się okazuje, że z innymi mieszkańcami naprawdę nie ma za bardzo o czym rozmawiać. Nie chcę nikogo obrazić, ale naprawdę tak jest, że tu jest tylko kilka osób, z którymi można się pośmiać, albo właśnie poważnie porozmawiać. To też motywacja do wychodzenia z bezdomności.
- Jaką więc ma pan receptę, na dziś, na teraz?
- Byłem właśnie w agencji pośrednictwa pracy. To taka moja nowa ścieżka, którą mam zamiar podążyć. I jeśli nic się tu nie znajdzie, to będę się decydował na pracę za granicą. Bo mam taką opcję, że praca za wszelką cenę. Skoro nikt mnie nie chce w Polsce, w Gorzowie, to pojadę do Niemiec. Przecież to się da ogarnąć, ja się pracy nie boję, mogą ją podjąć właśnie tam. Do Berlina jest tylko 150 km. No i jeszcze jedno, jak będę pracował za granicą, to samodzielność sama przyjdzie. Trzeba się przede wszystkim odważyć.
- No to ja panu tej odwagi życzę i dziękuję za rozmowę.
Renata Ochwat
P.S. Imię zostało zmienione na prośbę rozmówcy.
Od redakcji: Ja się właśnie dowiedzieliśmy, już napisaniu przez autorkę tekstu rozmowy, pan Ryszard znalazł upragnioną pracę. W Niemczech…
Z Kariną Tymą, gorzowianką, siedmiokrotną mistrzynią Polski w squashu, kapitanem damskiej drużyny Drexel University w Filadelfii, rozmawia Maja Szanter