Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Floriana, Michała, Moniki , 4 maja 2024

Sport ma przede wszystkim bawić i cieszyć

2016-11-02, Nasze rozmowy

Z Bartoszem Zmarzlikiem, brązowym medalistą indywidualnych mistrzostw świata, rozmawia Robert Borowy

medium_news_header_16590.jpg

- Przyjmij raz jeszcze gratulacje za osiągnięcie życiowego sukcesu sportowego. Jak czujesz się w roli brązowego medalisty najważniejszych rozgrywek w światowym speedway’u?

- Fajnie, cieszę się, że ciężka praca włożona w przygotowanie nie poszła na marne. Na sukces pracował cały mój team i okazuje się, że to co kiedyś przyjęliśmy idzie we właściwym kierunku. Oczywiście jeden czy drugi sukces nie może nas zaspokoić, trzeba iść dalej do przodu, starać się być jeszcze lepszym. Z drugiej strony jestem realistą i wiem, że w sporcie raz się wygrywa, raz się przegrywa. Już słyszę zewsząd wymagania wobec mnie i są głosy, że każde miejsce poniżej trzeciego w Grand Prix w przyszłym roku będzie tragedią. Ja mam do tego inne podejście. Nadal chcę się bawić jazdą w Grand Prix, zawsze moim celem będzie miejsce w czołowej ósemce, gwarantujące starty w następnym sezonie. Nie chciałbym być zawodnikiem jednego czy dwóch sezonów. Moim marzeniem jest być w czołówce przez kilkanaście lat, a droga ku temu prowadzi przez stały pobyt w Grand Prix. Sport traktuję w pełni profesjonalnie, ale staram się odsuwać od siebie wszelkie napięcia związane ze stresem. Sport ma przede wszystkim bawić i cieszyć.

- Każdy turniej Grand Prix stanowi osobną imprezę, ale do klasyfikacji liczą się wszystkie zdobyte punkty i stąd trzeba oceniać mistrzostwa całościowo. Czy w trakcie sezonu były jakieś przełomowe momenty, które ostatecznie miały znaczenie dla końcowego wyniku?

- Było ich kilka, ale taki najważniejszy nastąpił w Cardiff. Wcześniej jeździłem dobrze, lecz popełniałem drobne błędy, przez które potraciłem trochę punktów. Nie mogłem również awansować do finału, a czułem, że ciągle jestem tego bliski. I w stolicy Walii to nastąpiło. Przyznaję, że tamto trzecie miejsce dało mi porządnego ,,kopa’’, uwierzyłem, że żadne fatum nade mną nie wisi i każdorazowo stać mnie na miejsce w czwórce najlepszych. Zresztą już taki jestem, że wystarczy jeden świetny występ, jakiś wielki sukces i od razu wszystko zaczyna przychodzić mi dużo łatwiej. Pamiętam jak wygrałem Grand Prix w Gorzowie 2014 roku. Nagle zaczęło mi się dużo lżej jeździć, częściej wygrywałem, wszystko mi pasowało. Myślę, że w moim przypadku dużą rolę odgrywa psychika. Kiedy mam czystą głowę od razu widać to na torze. Po Cardiff nagle przestałem narzekać na cokolwiek, wszystko mi z powrotem zaczęło pasować, pojawiła się też dodatkowa motywacja do jeszcze ambitniejszej pracy. To zaowocowało, że każdy kolejny start kończył się zdobyczą dwucyfrową, za każdym razem byłem minimum w półfinale, a częściej w finale. Nie wygrałem co prawda żadnego turnieju, ale w tym Grand Prix tak już jest, że liczą się punkty nie zwycięstwa. Oczywiście zawsze dążę do wygrania, bo to jest taka wisienka na torcie.

- W pierwszych czterech turniejach od Krsko do Pragi rzeczywiście straciłeś kilka ważnych punktów płacąc frycowe. Potem praktycznie nie popełniłeś błędu. Czasami nawet zdobywałeś więcej punktów niż mogłoby się wydawać z przebiegu zawodów. Tak szybko potrafiłeś zrozumieć ideę walki w Grand Prix?

- Cała mądrość polega na tym, że kto szybciej zrozumie zawiłości związane z walką w tych turniejach szybciej zacznie na tym korzystać. Początkowo w każdym biegu chciałem jechać na maksa, zgarniać wszystko co było do zgarnięcia i czasami kończyło się to nie po mojej myśli. W pewnym momencie uznałem, że przecież zawody nie kończą się na jednym biegu. W każdym turnieju mam ich przynajmniej pięć. Jeżeli nie mogę wygrać, to powinienem cieszyć się z dwóch punktów, a jeśli nie jestem w stanie przyjechać drugi, to niech będzie przynajmniej ta trzecia pozycja. Od turnieju w Pradze ewidentnie się uspokoiłem i nakreśliłem sobie nowy cel. W każdym biegu chciałem przyjechać na punktowanej pozycji i uzbierać ich tyle, żeby zawsze być w tym półfinale, a potem dopiero zacząłem myśleć, jak wejść do finału. Z czasem zacząłem podnosić sobie jeszcze poprzeczkę i starać się każdorazowo kończyć rundę zasadniczą w pierwszej czwórce, żeby mieć większe możliwości przy wyborze pola startowego. W sumie ten sezon i ta pierwsza pełna edycja Grand Prix bardzo dużo mnie nauczyło. Zresztą już wiemy w teamie nad czym musimy jeszcze popracować, nad czym musimy się jeszcze bardziej skupić i co nie do końca sprawdziło się tak, jakbyśmy tego sobie życzyli. Są to jednak już takie wewnętrzne nasze sprawy, o których szerzej nie chciałby się wypowiadać.

- A na ile pomogły Ci w tegorocznym sukcesie turnieje Grand Prix w Gorzowie, w których jeździłeś w poprzednich latach z dziką kartą?

- Pomogły, bo przystępując w tym roku do walki jako stały uczestnik nie czułem już tego napięcia związanego z całą otoczką, procedurami, nie czułem tej wielkiej presji, wiedziałem jak wyglądają treningi i zawody, bo to wszystko miałem już przećwiczone. Wiadomo, że w Gorzowie byłem u siebie, kiedy zaś musiałem w tym roku zacząć jeździć na inne stadiony, większość była zupełnie mi obca. Bez tego doświadczenia mnóstwo energii straciłbym na rzeczy nie do końca związane z samą jazdą i przygotowaniem się do zawodów.

- Liczyłeś się z tym, że w Melbourne będziesz musiał pojechać najlepszy punktowo turniej w sezonie, żeby stanąć na podium i odebrać wymarzony medal?

- Już o tym wspominałem, że przed turniejem z różnych stron słyszałem, że do medalu wystarczy 11 punktów, bo chodziło jedynie o przegonienie Jasona Doyle’a. Po zawodach wyszło, że 13 punktów mogłoby nie dać medalu. Nie myślałem o tych punktach. Byłem zadowolony po treningu, choć początkowo czułem się sztywny na motocyklu, poznając te nowe dla mnie kąty na torze. W sumie tor w Australii jest najlepszym z tych wszystkich jednodniowych. Jeździło mi się tam znakomicie, jest przede wszystkim szerszy i dłuższy nawet od gorzowskiego. Byłem na tym stadionie w zeszłym roku, ale tylko jako widz, dlatego obiekt znałem, lecz nie mogąc wtedy potrenować nie wiedziałem, jak ta nawierzchnia się zachowuje. Trochę mnie straszono, że jest zupełnie inna od tych w Europie, a ponadto Australijczycy podobno tym razem wykorzystali inny materiał niż przed rokiem. W dniu zawodów okazało się, że tor jest dużo twardszy co wiązało się ze zmianami w ustawieniach motocykli. To wszystko gdzieś tam kumulowało się we mnie, ale po pierwszym wygranym wyścigu ciśnienie zeszło i potem jeździło mi się łatwiej.

- Przez cały sezon unikałeś deklaracji, że będziesz walczył o medal. Kiedy tak naprawdę uwierzyłeś, że trzeba spróbować wykorzystać szansę?

- Kiedy dziennikarze zaczęli o tym coraz więcej pisać. Ale tak naprawdę nie było takiego momentu. Naprawdę moim marzeniem było zapewnienie sobie utrzymania się w cyklu. Oczywiście, liczyłem punkty, lecz z drugiej strony wiedziałem, że nawet dwa oczka straty do Taia Woffindena nic nie znaczyło. I miałem rację. Nie odrobiłem tych dwóch punktów. To jest naprawdę mega trudne. Żeby kogoś dogonić trzeba zdobyć od niego więcej punktów, a przecież taki zawodnik jak Tai to jest top światowych torów. Dlatego poczułem się zdziwiony, że w Polsce znalazły się osoby, które narzekały, że nie wywalczyłem srebrnego medalu. Wiedziałem, że muszę wygrać z Anglikiem w finale, żeby mieć szansę na srebro, ale gdyby ktoś powiedział mi przed sezonem, że będę z nim walczył o wicemistrzostwo świata to bym mocno się zdziwił. Dla mnie ten brązowy medal to wielkie wydarzenie.

- Przed wyścigiem półfinałowym wiedziałeś, że zdobycie dwóch punktów, czyli awans do finału daje ci już pewny medal?

- Brat mi coś wspominał, za bardzo go nie słuchałem, wydawało mi się, że wystarczy jeden punkt. Nie chciałem wywierać na sobie presji, bo jak zacznie się myśleć o punktach, a nie o jeździe, to można wszystko szybko stracić. A swoją drogą to muszę przyznać, że z Pawłem mamy świetne relacje i cieszę się, że jest moim menadżerem. Docierały do mnie głosy, że powinienem postawić na zawodowego menadżera, bo inaczej nie poradzę sobie w Grand Prix. Paweł powiedział, że wszystko ogarnie i robi to profesjonalnie. Mnie w tym roku kompletnie nic nie interesowało. Wszystko miałem podane na tacy i jedynym moim zadaniem było skupić się na jeździe. To jest naprawdę komfort psychiczny. Bywały wyjazdy, że nawet nie wiedziałem, z jakiego lotniska lecimy. Dlatego bardzo mu dziękuję za pomoc, jak całemu mojemu teamowi, bo wszyscy zasłużyli na ten medal.

- W tym sezonie nie miałeś szczęścia do losowania i częściej trafiałeś na pola zewnętrzne. Jest to uciążliwe szczególnie w pierwszej fazie zawodów. Z czego to wynika?

- Przy tak wyrównanej stawce zawodników rzadko kiedy udaje się z trzeciego lub czwartego pola popisać atomowym startem. Na tyle świetnym, żeby szybko założyć rywali. Kłopot tkwi w tym, że wszyscy chcą od razu jechać do krawężnika, bo tam nie jest tak wyślizgane jak na szerokiej. Nie narzekam jednak na losowania, bo to nic nie daje. Trzeba umieć się przyzwyczaić do każdych warunków i dawać sobie radę. Jak już kolejny raz trafiłem na kiepski numer, to zamiast biadolić zacząłem się śmiać i kombinować, jak tu przechytrzyć rywali. Raz się udało, innym razem nie, ale finał mistrzostw był pomyślny.

- Co poczułeś, jak zobaczyłeś, że Greg Hancock niby defektuje i z łatwością daje się wyprzedzić Chrisowi Holderowi?

- Nic, to nie była moja sprawa. Przyjechałem do parkingu i od razu zaczęliśmy z chłopakami zastanawiać się, dlaczego tak słabo mi poszło i co trzeba zrobić, żeby więcej tak nieudany wyścig się nie powtórzył. Potem zobaczyłem, że zamiast zera mam jeden punkt. Zdziwiłem się i dopiero wtedy dowiedziałem się, że doszło do wykluczenia Amerykanina. Nie kryję natomiast zdziwienia pojawiającymi się informacjami, że to niby nasz team protestował. Jest to przykre, że ktoś rozsiewa takie plotki. Żadnego protestu z naszej strony nie było i chciałbym to wyraźnie powiedzieć. Ktoś coś wymyślił i poszła nieprawdziwa informacja w żużlowy świat.

- A jak ogólnie oceniać tory jednodniowe, o których często słyszymy legendy?

- Początkowo nie do końca je rozumiałem, musieliśmy przygotować pod kątem tych torów inne silniki. Na szczęście w miarę szybko je ogarnęliśmy, czego przykładem były miejsca na podium w Cardiff oraz Melbourne oraz niezły występ w Sztokholmie. W sumie jazda na tych torach jest inna, ale trzeba sobie radzić w każdych okolicznościach.

- Logistycznie nie było żadnych problemów z połączeniem startów w Grand Prix z występami ligowymi?

- Nie, w porównaniu do poprzednich lat wiele się u mnie nie zmieniło. Musiałem tylko odpuścić starty w imprezach młodzieżowych i summa summarum ta ilość startów wyszła podobna. Pod tym względem nie ma żadnych kłopotów, jedynie żeby silniki wytrzymywały taką dawkę startów w krótkim czasie.

- Znamy już pełną obsadę przyszłorocznych mistrzostw świata i w porównaniu do tegorocznego sezonu zmienią się tylko trzej uczestnicy. W miejsce Chrisa Harrisa, Andreasa Jonssona oraz Petera Kildemanda pojadą Patryk Dudek, Emil Sajfutdinow i Martin Vaculik. Czy to gwarantuje jeszcze większe emocje?

- Od kilku lat słyszymy, że corocznie obsada jest silniejsza, ale tak naprawdę wszystko weryfikuje tor. Zobaczymy w trakcie rywalizacji czy te zmiany wyjdą na korzyść.

- Często juniorzy kończąc wiek młodzieżowca mają trudny pierwszy sezon w gronie seniorów. W Twoim przypadku to chyba nie ma żadnego znaczenia, skoro jesteś  najskuteczniejszym żużlowcem PGE Ekstraligi?

- Zobaczymy. Sam jestem ciekawy. Jadąc z pozycji młodzieżowca praktycznie tylko pierwszy bieg miałem trochę łatwiejszy, w pozostałych trzeba było już ścigać się z rywalami z najwyższej półki. Często byłem też wstawiany na trudne wyścigi, choć jako junior mogłem częściej jechać w pierwszym nominowanym. W sumie to wszystko się bilansuje i tu raczej forma będzie ważniejsza niż układ wyścigów.

- Z kim chciałbyś jeździć w parze, z seniorem czy juniorem?

- To decyzja trenera. Jeżeli uzna on, że jestem na tyle mocny, abym miał jeździć z juniorem nie będę dyskutował. W lidze najważniejsze jest dobro zespołu i dostosuję się do każdej decyzji trenera.

- Znasz naszych młodych chłopaków, którzy zastąpią Ciebie i Adriana Cyfera w formacji młodzieżowej. Czy widzisz w nich na tyle spory potencjał, że o Stali nie będzie się mówiło, że ma najsłabszych juniorów w lidze?

- Za wcześnie na wyrażanie jakichkolwiek opinii. Na pewno pierwsze mecze będą dla chłopaków trudne. Wiem po sobie, bo jak debiutowałem w lidze to byłem przekonany, że to zawody jak każde inne. Dopiero w dniu meczu nogi mi się ugięły i miałem spory stres. To jest sport, może się okazać, że szybko się zaaklimatyzują i zaczną zdobywać sporo punktów. Dajmy im szansę.

- Za Tobą koniec wspaniałego sezonu. Planujesz jakiś urlop w ciepłych krajach?

- Na razie jeżdżę na crossie, bo nie mogę usiedzieć w domu bez motocykla. To są moje zabawki i nie lubię się z nimi rozstawać. Najbliższe trzy tygodnie mam luźniejsze, ale nie oznacza to, że będę siedział w domu. Ja muszę ciągle coś robić, jeździć, biegać, ćwiczyć, to wszystko jest moją pasją. Jak już odpoczywam od wszystkiego to chętnie sięgam po książkę. Pod koniec listopada rozpocznę normalny cykl przygotowań do sezonu. Plan jest stały, taki jak w poprzednich latach. Skoro coś się sprawdza nie należy tego zmieniać. Co do wyjazdu w ciepłe kraje, to nawet się nad tym zastanawiałem, ale po powrocie z Australii nie mogę na razie patrzeć na… samoloty.

- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x