Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Floriana, Michała, Moniki , 4 maja 2024

Brakuje jeszcze specjalistów od pomiaru wilgotności w powietrzu

2015-05-27, Nasze rozmowy

Z Markiem Towalskim, byłym żużlowcem gorzowskiej Stali, rozmawia Robert Borowy

medium_news_header_11430.jpg

- Panie Marku, co u pana słychać?

- Niedawno obchodziłem urodziny i brat składając mi życzenia zwrócił uwagę, że mam przed sobą ostatni rok, w którym będzie ,,piątka’’ z przodu. I tak chodzę od tych paru dni taki zamyślony, bo powoli przyzwyczajam się, że za niespełna rok stuknie mi szósta dekada. Mówię o tym, żeby zwrócić uwagę na naprawdę szybko upływający czas. Dobrze, że chociaż zdrowie dopisuje, czuję się na siłach i częściej jestem też w Gorzowie.

- Starsi kibice pamiętają, jak w 1984 roku nagle postanowił pan zakończyć karierę sportową i wyjechać do Niemiec. Im bliżej emerytury tym bardziej ciągnie w rodzinne strony?

- Coś w tym jest. Wyjechałem w trudnych czasach, udało mi się znaleźć swoje miejsce w Niemczech, zacząłem prowadzić działalność gospodarczą. Dzisiaj nie mam już takiej potrzeby, żeby wszędzie się śpieszyć. I tak dzielę życie na dwa kraje. Za Odrą dalej prowadzę biznes, a mieszkam pod Gorzowem.

- Często powraca pan wspomnieniami do lat, kiedy tworzył pan ze słynnymi kolegami ,,Złotą Stal’’?

- To są tak odległe czasy, że już coraz rzadziej je wspominam. Najczęściej dzieje się to wtedy, kiedy jestem na zawodach żużlowych i coś się dzieje. Wówczas tak mimochodem powracają obrazy z konkretnych wydarzeń. Nie potrafię ich umiejscowić w czasie, nie mogę przypomnieć sobie, w którym to było roku, z kim jechaliśmy, ale mogę opowiedzieć o jakimś konkretnym wyścigu, akcji, wydarzeniu, upadku. Czasami powracam pamięcią do przeszłości podczas spotkań z kolegami z torów. Tak się fajnie ułożyło, że trzymamy się razem, pomagamy sobie. Spotykamy się przy różnych okazjach. To jest naprawdę sympatyczne. Wcześniej tego nie doceniałem. Może dlatego, że dzisiaj do wszystkiego podchodzimy z dużym dystansem. Kiedy byliśmy młodzi, ambitni za dużo spraw traktowaliśmy zbyt poważnie.

- Czy żałuje pan czegoś z tamtych lat?

- Nigdy nie jest tak, że jest się w pełni usatysfakcjonowanym. Z perspektywy czasu wiem, że stać mnie było na większe sukcesy sportowe, sporo rzeczy mogłem zrobić inaczej, przede wszystkim lepiej. Z drugiej strony skończyłem jeździć jako zdrowy człowiek, choć miałem w karierze kilka groźnych upadków. Pomimo wspomnianego wieku jestem sprawną osobą, która nie ma powodów do narzekań.

- Co się dzieje z dzisiejszymi gorzowskimi mistrzami Polski na żużlu?

- Nasz kontakt z obecną drużyną jest więcej niż skromny. Trudno jest wypowiadać się szczegółowo na tematy, co do których nie ma się pełnej wiedzy. Po każdym meczu mogę co prawda wejść do parkingu, ale najczęściej widzę tylko busy zawodników i nie ma nawet z kim porozmawiać, bo najczęściej w samochodach są tylko mechanicy. Natomiast z wysokości trybun widzę, że przynajmniej u niektórych naszych żużlowców są widoczne braki w przygotowaniu fizycznym. Przy czym nie musi to wynikać ze źle przepracowanego okresu przygotowawczego a na przykład z blokady psychicznej. ,,Głowa’’ u sportowca jest bardzo ważna. Jeżeli jest ona uwolniona od wszystkich trosk, problemów i przekazuje do reszty ciała odpowiednie impulsy dużo łatwiej jest zbudować wysoką formę. Może być jednak odwrotna sytuacja. Zawodnik, który nie jest właściwie przygotowany fizycznie nigdy nie będzie też odpowiednio nastawiony do jazdy psychicznie.

- Kibiców bolą nie tylko porażki, ale również styl. Może problemem jest sprzęt, a dokładniej zawodnicy mają kłopoty z dopasowaniem silników do przelotowych tłumików?

- W ostatnim meczu u siebie z Toruniem nawierzchnia toru dosyć szybko się porwała i stała się bardziej wymagająca niż zawsze. I żeby dobrze jechać trzeba było wykazać się lepszą kondycją oraz większą odwagą. Ewidentnie było widać, że to nasi popełniali więcej prostych błędów. Sprzęt tu nie miał nic do rzeczy. Krzysztof Kasprzak nie mógł utrzymać na pierwszym łuku motocykla przy krawężniku, a ze strony toruńskiej jechali dwaj niedawno kontuzjowani zawodnicy, tj. Adrian Miedziński i Paweł Przedpełski. Oni nie mieli kłopotów i nie omijali ze strachu dziur. Czuli się pewni. U nas taką pewnością imponują tylko Bartek Zmarzlik i Niels Kristian Iversen, co również pokazały ostatnie derby w Zielonej Górze. Reszta ekipy jest w głębokim dołku, choć zaznaczam, że jestem zbyt daleko od drużyny, żeby stawiać jednoznaczną diagnozę. Pamiętajmy również, że to co służyło w zeszłym roku wcale nie musi przynieść oczekiwanych korzyści w kolejnym sezonie. Zwróćmy również uwagę, że we wszystkich dotychczasowych spotkaniach nasi pojechali powtarzalnie. Ich możliwości, przy dobrze prowadzonym meczu taktycznie, zamykają się na poziomie 38-42 punktów. Nie można więc mówić o przypadku.

- W bogatej karierze wywalczył pan ze Stalą pięć złotych medali w lidze. Czy po zdobyciu mistrzostwa zawsze przychodzi rozprężenie?

- Nie, u nas nie istniało takie słowo. Każdy z zawodników doskonale wiedział, że jak choć trochę odpuści to zaraz znajdzie się kolega, który zajmie jego miejsce. Pamiętajmy również, że przez wiele lat mieliśmy drużynę złożoną z żużlowców o podobnym potencjale. Dzisiaj mamy zespół z wyraźnym podziałem na liderów i zawodników drugiej linii. I wystarczy słabszy występ jednego, drugiego lidera i wynik zostaje położony. Nie ma kto również zastąpić słabiej jeżdżącego zawodnika. U nas nawet jak na mecz z Anglii nie przyjechał Edek Jancarz, a przykładowo Jurek Rembas miał kontuzję, to wchodzili następni i robili dwucyfrówki. Dla nas każdy nowy sezon stanowił nowy rozdział. Nikt nie wracał do przeszłości.

- Może, co zresztą zasugerował po meczu z KS Toruń były już trener Piotr Paluch, dla niektórych obecnych zawodników liczą się inne priorytety?

- Podziwiałem Stal w zeszłym roku, że potrafiła jechać na wysokim poziomie mając trzech stałych uczestników Grand Prix. W żadnym momencie nie mogłem tego ułożyć sobie logicznie, było to coś naprawdę wyjątkowego. Grand Prix mocno wypala zawodników. Zwłaszcza, że turnieje odbywają się w sobotnie wieczory a nazajutrz trzeba być już na meczu ligowym. Grand Prix to nie jest zwykły turniej, jakich czasami mamy sporo. Presja ze startem w tych zawodach potrafi tak mocno wypalić żużlowca, że nazajutrz jest on wrakiem człowieka, choć zewnętrznie wydaje się, że wszystko jest w porządku. Tu nawet nie chodzi o priorytet, tu chodzi o napięcie związane z jazdą w mistrzostwach świata. Na dłuższą metę jeżdżenie na najwyższym poziomie w Grand Prix i w wymagającej polskiej lidze jest naprawdę tylko dla rzeczywiście najlepszych z najlepszych.

- Jak odebrał pan początkowo radykalne działania ze strony włodarzy klubu?

- Dla mnie to było minimum działań ze strony zarządu, ale klub szybko z części decyzji się wycofał, co mnie mocno zdziwiło. O radykalnych działaniach mówiłbym, gdyby na dłuższy czas odstawiono szczególnie Mateja Zagara, który swoją postawą na torze nie przekonuje mnie. Wolałbym, gdyby postawiono na bardziej ambitnego zawodnika, który może nie ma jeszcze wyników, ale zostawiałby na torze serce i uczyłby się prawdziwego ścigania. Z drugiej strony rozumiem działaczy, którzy póki jest cień nadziei chcą jeszcze walczyć o play off. Mam jednak obawy, że Słoweniec już nie odbuduje swojej formy. Jemu brakuje startów w dobrej obsadzie. Powinien jeździć w lidze szwedzkiej, gdzie mógłby przetestować sprzęt, a zarazem być w ciągłym kontakcie z najlepszymi. Krzysztof Kasprzak taką szansę ma, gdyż jest to zawodnik, który jak znajdzie pasujący dla siebie sprzęt będzie skuteczny.

- Czy zmiana trenera w obecnej sytuacji jest właściwym rozwiązaniem?

- To się dowiemy po jakimś czasie. Nie kryję, że żal jest mi Piotrka Palucha, który jeszcze niedawno jeździł i doskonale zna realia panujące w zespole. Wielokrotnie udowodnił, że radzi sobie w trudnych momentach. Teraz zabrakło mu pomocy ze strony samych żużlowców. Cieszę się natomiast z tego, że nie został on odesłany na zieloną trawkę, lecz znalazło się dla niego miejsce w klubie. Liczę również, że jego współpraca ze Staszkiem Chomskim będzie dobrze się układała i zyska na tym drużyna oraz szkolenie młodzieży, bo to jest w tym wszystkim najistotniejsze. Cały czas czekamy na kolejnych wychowanków w zespole, bo jak jest z przyjezdnymi, właśnie teraz doskonale widać.

- Jeżeli zawodnikom nie idzie najczęściej narzekają oni na tory i ustawienia sprzętu. Z drugiej strony widzimy żużlowców, którzy w każdych warunkach, jak tylko są w formie, potrafią pojechać, nawet na przysłowiowym osiołku. To jak jest naprawdę z tym sprzętem, z torami?

- Jak ktoś chce odnosić sukcesy musi wszystko podporządkować sportowi. Tu nie ma miejsce na improwizację. Czasami śmieję się i mówię, że zawodnicy najlepiej jakby żyli jak w celibacie. Kto nagle notuje obniżkę formy i zaczyna narzekać na tor lub sprzęt, długo może się nie podnieść. Mógłbym opowiedzieć wiele tu nieprawdopodobnych zdarzeń z czasów, kiedy jeździłem a dotyczą one zawodników, którzy wyciągali zdezelowany sprzęt z warsztatu i potrafili na nim robić komplety. Jak wspomniałem, najważniejsze jest odpowiednie przygotowanie fizyczne, co za tym idzie psychiczne i pozytywne nastawienie. Sprzęt oczywiście odgrywa dużą rolę, ale kiepski żużlowiec nic nie zrobi na najlepszym nawet motocyklu, a dobry zawodnik jest w stanie pojechać na gorszej maszynie.

- W jakim kierunku zmierza żużel?

- Jeszcze kilka tygodni temu powiedziałbym, że w dobrym, ale to co wydarzyło się na Stadionie Narodowym może na bardzo długo wyhamować rozwój tej dyscypliny. Dużo zależy teraz od władz nie tylko polskiego, lecz także światowego speedwaya. Czas odejść od traktowania kibiców i sponsorów jako maszynek do robienia pieniędzy. Z każdym rokiem mnożą się różne funkcje, powoli wszyscy w tym się zatracą, a jak dojdzie do jednego czy drugiego skandalu nie ma nawet odpowiedzialnych. Jak spoglądam na listę osób funkcyjnych na każdej imprezie to łapię się za głowę. Po co tyle ludzi. Kiedyś było kilka osób i żużel miał się świetnie. Nikt też nie odwoływał zawodów, kiedy na torze pojawiło się kilka dziurek czy spadło parę kropli deszczu. Wszyscy ścigali się do końca i nikt nie płakał nad swoim losem. Jak tak dalej pójdzie to zaraz zaczniemy powoływać specjalistów od pomiaru wilgotności w powietrzu.

- Jak wytłumaczy pan sytuację, że z jednej strony polscy działacze płaczą nad brakiem finansów, z drugiej tak hojnie wynagradzają zawodników?

- Za dużo w żużlu jest polityki. Pojawiają się osoby, które traktują ten sport jako trampolinę do osiągnięcia prywatnych celów. W Szwecji czy Danii nie ma polityki w żużlu i jest normalnie. Tam właściciele klubów wydają tyle pieniędzy ile są w stanie zebrać, a nie żyją na ,,kreskę’’.

- Co zrobić, żeby żużel częściej przedstawiano w pozytywnym świetle?

- Powrócić do korzeni. Wszystko uprościć. Przestać się mieszać, powoływać kolejnych funkcyjnych, komisarzy. Niech gospodarze robią tory pod siebie, oczywiście w granicach ustalonych regulaminem. Ponadto regulamin trzeba porządnie odchudzić. Im więcej jest przepisów, tym bardziej mamy wszystko zagmatwane.

- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x