Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Longiny, Toli, Zygmunta , 2 maja 2024

W czasach stanu wojennego nikt o nich nie słyszał

2014-06-11, Nasze rozmowy

Z Zenonem Michałowskim, opozycjonistą w czasach PRL-u, przedsiębiorcą i działaczem sportowym, rozmawia Robert Borowy

medium_news_header_7756.jpg

- Niedawno świętowaliśmy symboliczne 25-lecie odzyskania przez Polskę wolności. Warto było o taką wolność walczyć?

- Oczywiście, że warto było. Kiedy dzisiaj patrzymy na nasz kraj, to serce się raduje, choć nie jest on jeszcze doskonały, taki jaki każdy z nas sobie wymarzył. Przez ostatnie 25 lat zrobiliśmy jednak dużo na drodze ku prawdziwej wolności. Jesteśmy w Unii Europejskiej, w NATO, modernizujemy kraj dzięki licznym środkom wspólnotowym. Dlatego warto było…

- Panu to łatwo się mówi, gdyż jest pan prezesem dużej firmy, nie musi się martwić o przyziemne sprawy. A co mają powiedzieć ludzie bezrobotni, wykluczeni zawodowo i społecznie, a także ci pracujący za najniższą pensję i często żyjący na granicy ubóstwa?

- Jeżeli chodzi o mnie to przypomnę, że pierwszą, dobrze nawet prosperującą firmę założyłem jeszcze w czasach głębokiej komuny w 1986 roku. Było to spowodowane tym, że wyszedłem z więzienia z wilczym biletem i nikt nie chciał mnie zatrudnić. Przez pewien czas rozładowywałem wagony, żeby przeżyć. Potem komuna łaskawie pozwoliła mi na otwarcie małej budowlanej firmy, w której mogłem zatrudnić do pięciu osób. Dosyć szybko złapałem ciekawe umowy i zdarzało się, że zatrudniałem nawet do 30 pracowników. Co do meritum pytania to obecnie pracuje w Starym Kurowie, Strzelcach Krajeńskich i widzę, jak ludzie żyją, jakie mają problemy, głównie ze znalezieniem pracy. Region strzelecko-drezdenecki jest objęty szczególnie wysokim bezrobociem, a problemy ciągną się jeszcze z czasów likwidacji tu PGR-ów. Niestety, to wszystko, o czym pan wspomniał, to nasz koszt transformacji, aczkolwiek uważam, że można było uniknąć aż tak dużej skali tego problemu.

- W jaki sposób?

- Zbyt łatwo zniszczyliśmy własny przemysł, w ogóle własną gospodarkę. Błędem była szybka sprzedaż większości polskich firm zagranicznym inwestorom, niepotrzebnie oddaliśmy niemal cały system bankowy. Przy prywatyzacji wielu przedsiębiorstw za mało akcji przekazaliśmy pracownikom. Dam przykład z mojego podwórka. Jestem prezesem Meprozetu, w którym mam 42 procent udziałów, a pozostałe 58 należy do pracowników. I oni czują odpowiedzialność za rozwój firmy, bo są współwłaścicielami, mają większościowy pakiet. Niedawno przejęliśmy POM Strzelce Krajeńskie i tu również pracownicy mają blisko 30 procent udziałów. Jeszcze innym problemem jest zbyt małe wykorzystanie w rozwoju gospodarczym potencjału młodych ludzi, którzy myślą już nowocześnie, są dobrze wykształceni. Dla nich brakuje miejsc i z przerażeniem patrzę, jak wyjeżdżają do innych krajów, gdzie robią szybkie kariery. A wystarczyłoby dać przedsiębiorcom odpowiednie ulgi na zatrudnianie młodych, zdolnych pracowników. Swoją drogą nic nie mam przeciwko różnym strefom ekonomicznym, różnym ulgom, ale zastanawiam się, dlaczego priorytetowo są traktowane zagraniczne podmioty, zaś polskie mają cicho siedzieć i spełniać rolę krów dojnych. Spójrzmy na rozmnażające się wszędzie supermarkety, galerie, a gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla lokalnych producentów i punktów handlowych? Jeżeli w przyszłości chcemy być silni gospodarczo musimy już teraz budować własne marki.

- Z czego jest pan jeszcze niezadowolony?

- Nie udało nam się przez te 25 lat zbudować społeczeństwa obywatelskiego. Źródło tkwi w złej konstytucji i jednocześnie ordynacji wyborczej. Nie można się dziwić, że Polacy nie chcą głosować, skoro wyniki wyborów są ustalane w gabinetach szefów poszczególnych partii. Oczywiście partie polityczne muszą być, nawet dobrze, że są finansowane z budżetu, ale byłbym zwolennikiem tego, żeby na szczeblu centralnym obniżyć próg wyborczy, dzięki czemu reprezentacja w sejmie bardziej odzwierciedlałaby oczekiwania społeczeństwa. Może niższa izba parlamentu byłaby trochę rozdrobniona, ale miałaby więcej do powiedzenia. Natomiast w wyborach samorządowych od lat preferuję okręgi jednomandatowe. Tylko tą drogą można odejść od wyborów partyjnych. Tu mają wygrywać kandydaci popierani przez społeczeństwo, nie zaś usadowieni w silnych partiach. Do tego kadencja prezydentów, burmistrzów czy wójtów nie powinna być dłuższa niż kadencja prezydenta RP. Nie oszukujmy się, ale ktoś kto siedzi na stołku zbyt długo traci werwę, zaczyna brakować mu ciekawych pomysłów i popada w marazm. Do tego wygasza się lokalne inicjatywy polityczne. Zwróćmy uwagę na Gorzów. Prezydent Tadeusz Jędrzejczak wygrywa wybory nie dlatego, że jest świetnym gospodarzem miasta, lecz dlatego, że nie ma konkurencji.

- Narzekano kiedyś na postkomunistów, że blokują rozwój autentycznej demokracji w kraju, a przecież od dziesięciu lat rządzą u nas siły postsolidarnościowe. Dlaczego więc nie dokonają zmian w kierunku budowy społeczeństwa obywatelskiego?

- Bo władza deprawuje. Skoro są już przy władzy, skoro mają bezpośredni wpływ na zarządzanie całą administracją, pieniędzmi publicznymi, to ciężko jest im podzielić się tą władzą. Dam przykład. Wymyślono Agencję Własności Rolnej przemianowaną potem na Agencję Nieruchomości Rolnej, której celem była i jest dalej sprzedaż terenów rolnych. Pytam się, dlaczego te ziemie nie przekazano gminom? Podobnie jak tereny wojskowe. Agencja Mienia Wojskowego powinna skupić się na sprzedaży czołgów i onucy, a tereny popoligonowe powinny trafić do gmin, bo one wiedzą jak najlepiej je zagospodarować. A uzyskane pieniądze, oczywiście pomniejszone o odpowiednie podatki do Skarbu Państwa, powinni być przeznaczane na inwestycje i rozwój samorządów. Władza jednak nie chce podzielić się majątkiem, gdyż wtedy utraci ileś tam stanowisk dla wiernych, ale często miernych członków swoich partii. Podobnych przykładów można podać mnóstwo.

- Dlaczego przez ostatnie lata obóz postsolidarnościowy nie potrafi się porozumieć? Czy problem tkwi w innej wizji budowy Polski, czy bardziej w ambicjach liderów poszczególnych partii?

- Podziały wynikają ze znaczących różnic programowych. Społeczeństwo tego nie rozumie, nie rozumie tych kłótni partyjnych. Brakuje jasnego przekazu. Ja najbardziej ubolewam nad tym, że brakuje u nas silnej prawdziwej partii prawicowej, opartej na ideałach, nie koniunkturalizmie. Takiej, gdzie stawia się na liberalizm w gospodarce i konserwatyzm w poglądach. W tej chwili najbliższa moim poglądom jest partia Jarosława Gowina Polska Razem, która jednak na razie ma znikome poparcie społeczne.

- Miałem okazję rozmawiać z kilkoma opozycjonistami z czasów stanu wojennego i niemal wszyscy powiedzieli mi, że mają duży żal do dzisiejszych polityków, którzy zawłaszczyli kraj. Zgodzi się pan z tą opinią?

- Tak, przy czym nie wiązałbym tego z ludźmi dawnej Solidarności. Dzisiaj wielu polityków podszywa się pod wielkich opozycjonistów, a w czasach stanu wojennego nikt o nich nie słyszał. Być może kiedyś rzucili kamieniem w stronę radiowozu milicyjnego, a dzisiaj uważają się za kombatantów. Raczej są to cwaniacy, którzy wykorzystali wszechobecny bałagan i dzisiaj chodzą dumnie wypinając piersi do medali. I nie chodzi tu nawet o kawałek blaszki z legitymacją. Chodzi o dorobienie sobie historii w celach politycznych. Potem staje jeden z drugim przed wyborcą i chwali się, jaki to nie był kozak w walce z komuną. Z przerażeniem kiedyś zobaczyłem listę ,,zasłużonych’’, którą przygotowano na potrzeby różnych odznaczeń. I w większości byli tam ludzie, którzy niewiele mają wspólnego z walką z komunizmem, a brakowało osób, które mocno ucierpiały w latach 80. Z tego powodu odmówiłem przyjęcia tytułu honorowego obywatela naszego miasta. A to, że urzędy, spółki miejskie i inne instytucje publiczne są obsadzane rodzinami, znajomymi, członkami rządzących partii to, niestety, koszt budowy demokracji. Zmienić to można tylko poprzez wspomnianą zmianę ordynacji wyborczej.

- Czemu historia lat 80. tak mocno dzieli Polaków?

- Bo za dużo jest w tym emocji. Józef Piłsudski powiedział kiedyś, że o historii należy pamiętać, ale to o przyszłości trzeba myśleć. Skoro nie potrafiliśmy zrobić lustracji i jednym, bolesnym cięciem zamknąć pewien etap historii, to teraz zostawmy wszelkie badania historykom. Najlepiej tym z Instytutu Pamięci Narodowej. Oni są wyposażeni w odpowiednie instrumenty i niech działają. Raz robią to lepiej, raz może trochę gorzej, ale generalnie podchodzą do badań merytorycznie. Inaczej niż politycy, którzy chcą zbijać na historii swój kapitał. Tyle, że każdorazowo traci na tym Polska.

- Podobały się panu obchody 25-lecia wolności, a przede wszystkim zaproszenie prezydenta Stanów Zjednoczonych, który wyrazistym głosem powiedział światu, że demontaż komunizmu rozpoczął się w Polsce, gdyż co niektórzy do tej pory myśleli, iż najpierw było zwalenie muru w Berlinie?

- Oczywiście, to było właściwe działanie naszych władz. Zresztą muszę tu podkreślić, że o ile mamy problemy w wewnętrznej polityce, o tyle zagraniczna na przestrzeni minionych 25 lat jest prowadzona właściwie. Pierwszym ministrem spraw zagranicznych był nieżyjący już prof. Krzysztof Skubiszewski i to on nakreślił plan działania naszego kraju na arenie międzynarodowej. Wszyscy kolejni ministrowie z prawej lub lewej strony sceny politycznej działali według tego planu i przyniosło to nam duże korzyści.

- Pamięć ludzka jest ulotna, dlatego chciałbym jeszcze, żebyśmy trochę powspominali dawne czasy. Ile razy był pan aresztowany za działalność opozycyjną?

- Kilka. Najczęściej byłem zamykany na 48 godzin. Pierwszy raz zostałem zwinięty przez Służbę Bezpieczeństwa w listopadzie 1981 roku, kiedy to z kolegą jechałem ze Świebodzina do Gorzowa. Wrzucili nas do swojego auta, gdzieś wywieźli, potem przez kilka godzin polewali zimną wodą, a na końcu wyrzucili w lesie pod Międzyrzeczem. Było nam potwornie zimno. Kiedy potem dostałem wezwanie do zielonogórskiej prokuratury na 10 grudnia razem z Czesławem Stasiakiem, aktywnym działaczem ze Świebodzina, postanowiliśmy uciec. Czesiu zaczął szybciej działać w podziemiu, ale został złapany, potem otrzymał jeden z najwyższych w tym czasie wyroków w Polsce. Sześć lat. Odsiedział trzy w Strzelinie, potem na stałe wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Ja natomiast ukrywałem się do 31 marca 1982 roku. Tego dnia wróciłem do domu, a nazajutrz o szóstej rano byłem aresztowany. Nie przedstawiono mi jednak zarzutów, lecz parokrotnie byłem zatrzymywany na wspomniane 48 godzin, a potem już mi odpuszczono, gdyż zaczęto wypuszczać naszych działaczy z internowania.

- I wtedy zaczęła się działalność podziemna?

- Tak,  13 czerwca 1982 roku w Gorzowie zawiązała się Regionalna Komisja Wykonawcza NSZZ Solidarność, na jej czele stanęli Zbigniew Bełz, Stefania Hermanowska i Jan Machnicki. Zaczęliśmy wydawać pismo ,,Feniks’’, a 31 sierpnia w drugą rocznicę porozumień sierpniowych zorganizowaliśmy manifestację pod katedrą, która w wyniku akcji milicji przeobraziła się w ostrą zadymę. Początkowo niewielu nas w tym podziemiu było. Pomagała nam jeszcze młodzież z Ruchu Młodzieży Niezależnej, na czele której stał Marek Rusakiewicz. Co ciekawe, byliśmy tak aktywni w swojej działalności, że kiedyś generał Czesław Kiszczak powiedział, iż Gorzów jest piątym w Polsce miastem pod względem ruchu opozycyjnego. Gdyby on wiedział, jak skromnymi siłami działamy, zapewne bardzo szybko by nas kazał rozbić. Dopiero z czasem zaczęło więcej osób włączać się w naszą działalność.

- Od wprowadzenia stanu wojennego do wyborów 4 czerwca minęło siedem i pół roku. Czy miał pan w tym okresie chwile zwątpienia?

- Wie pan, ja byłem wtedy tak zdeterminowany, żeby walczyć o tę wolność, że wszelkie działania milicji lub SB raczej mnie dopingowały niż zniechęcały. Może byłem naiwny, ale uważałem, że skoro popierało nas 10 milionów Polaków, skoro cały cywilizowany zachód był z nami, popierał nas papież Jan Paweł II, a gospodarka waliła się z dnia na dzień, to wcześniej czy później musi nastąpić przewrót. I przyznaję, że w swoich działaniach byłem radykalny. W 1986 roku zostałem ponownie aresztowany, dostałem zarzut, za który groziło mi do 12 lat pozbawienia wolności. Po dwóch tygodniach spędzonych w zielonogórskim więzieniu przyszła na szczęście amnestia i mnie wypuścili.

- Zapewne pamięta pan przygotowania do wyborów 4 czerwca i potem ogłoszenie wyników. Co pan wtedy sobie pomyślał?

- Dużo mógłby na ten temat opowiadać. Aktywnie uczestniczyłem w przygotowaniach do wyborów. Kiedy komuniści poczuli, że mogą wyrwać dodatkowy mandat na terenie Choszczna i wymyślili dodatkowy okręg wyborczy musieliśmy szybko znaleźć dobrego kandydata, potem ostro za nim agitować. Postawiliśmy na profesora Włodzimierza Mokrego z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przez trzy miesiące robiłem wraz ze współpracownikami kampanię w różnych dziwnych miejscach. W wiejskich sklepach, remizach strażackich, na ulicach, polach, ale przyniosło to sukces. Kiedy dowiedziałem się, że do sejmu zgarnęliśmy komplet możliwych do zdobycia mandatów, a do senatu 99 na 100 byłem mocno zaskoczony. Wiedziałem, że społeczeństwo będzie na nas głosowało, ale żeby tak zgodnie, chyba nikt z nas w to nie wierzył.

- Niedoszły premier z Krakowa Jan Rokita niedawno w jednym z wywiadów powiedział, że z chwilą kiedy wiedział już o sukcesie Solidarności to szykował się na jeden z dwóch wariantów: przejęcie władzy lub ponownie pójście do więzienia. A pan?

- Jakoś pójścia do więzienia się nie bałem, raczej spodziewałem się, że przejmiemy władzę. Przynajmniej częściowo i kiedy Adam Michnik w Gazecie Wyborczej napisał ,,Wasz prezydent, nasz premier’’ byłem przekonany, że tak się stanie. Zresztą przypomnę takie fajne zdarzenie. Kiedyś jechałem ze Słońska i zobaczyłem jak jadący radziecki wóz opancerzony, chyba SKOT, wjechał do małej rzeczki i przy okazji rozbił mostek. Zaraz pojawili się mieszkańcy okolicznych wiosek i jakoś pomogli wyciągnąć ten wóz. Na drugi dzień znowu jechałem tą drogą i ku mojemu osłupieniu zobaczyłem, jak ci radzieccy żołnierze naprawiali ten most. No to już was mamy, pomyślałem sobie, gdyż wcześniej nie do pomyślenia było z ich strony pokazanie ludzkiej twarzy.

- Pan jednak nie przyłączył się po wyborach do działalności politycznej. Dlaczego?

- Nie byłem zainteresowany wchodzeniem do pierwszego szeregu, wolałem być w nieformalnej grupie doradców, jeżeli chodzi o sprawy gospodarcze, bo to był mój taki ,,konik’’. Zresztą już w 1987 roku uczestniczyłem w różnych, tajnych jeszcze spotkaniach gospodarczych Solidarności, bo już wtedy zastanawialiśmy się, jak przebudować Polskę. W wolnym już kraju brałem czynny udział w działaniach AWS-u. Byłem wiceprzewodniczącym tej partii w województwie gorzowskim, potem lubuskim. Ale do parlamentu czy innych ciał politycznych nigdy mnie nie ciągnęło. Wolałem i wolę działać w biznesie.

- Spodziewał się pan, że pierwsze miesiące odbudowywania gospodarki będą takie ciężkie?

- Tak, gdyż prowadziłem firmę, znałem się na realiach gospodarczych i zdawałem sobie sprawę, iż wprowadzenie planu Balcerowicza nie wszystkim się spodoba. Ale gdybyśmy ten plan rozciągnęli w czasie, skutki jego wprowadzenia byłyby dotkliwsze. Bardziej obawiałem się, co zrobią Sowieci, kiedy jeszcze w kraju stacjonowało tyle ich wojsk. Czy nie będą nam psuć tej transformacji.

- I pytanie dotyczące przyszłości. Powinniśmy wchodzić do strefy euro?

- Tak, ale nie wcześniej jak osiągniemy 75 procent średniej zarobków krajów zachodnich. Musimy również dążyć do ograniczania długu publicznego, a droga ku temu prowadzi przez bardziej racjonalne wydawanie pieniędzy. Przykładem może być Gorzów. Budowanie filharmonii, modernizowanie stadionu żużlowego są to rzeczy potrzebne, lecz nie w tej kolejności. Najpierw trzeba inwestować w rozwój miasta, dzięki czemu łatwiej jest ściągać inwestorów, a to z kolei przekłada się na zwiększanie miejsc pracy. Najpierw inwestujmy w przyszłość, potem w pomniki i różne inne fanaberie.

- Czy opozycjoniści powinni otrzymywać emerytury za swoją wywrotową, jak to kiedyś nazywano, działalność w PRL-u?

- Na ten temat mój pogląd jest dosyć czytelny. Nigdy w życiu za jakąkolwiek działalność społeczną nie domagałem się pieniędzy. I nie wystąpiłbym o emeryturę. Zresztą większość ludzi walczących o wolną Polskę dobrze sobie dzisiaj radzi i wstydem byłoby, gdyby mieli wyciągać rękę po publiczne pieniądze. Z drugiej strony znam osoby, które znajdują się w bardzo ciężkiej sytuacji materialnej. Często wynika ona z tego, że ci ludzie stracili w komunistycznych więzieniach zdrowie. Uważam, że w takiej sytuacji najlepiej byłoby każdą sprawę rozpatrzyć indywidualnie i w uzasadnionych przypadkach udzielić pomocy tym ludziom. Czy miałby to być dodatek do renty lub emerytury czy jakaś inna forma, to już jest sprawa drugorzędna.

- Jakie dla Polski będzie następne ćwierćwiecze?

- Uważam, że dobre. Całe życie byłem optymistycznie nastawiony do życia i nic się w tej materii nie zmieniło. Najważniejsze, żebyśmy potrafili w najbliższych latach umiejętnie wykorzystać środki unijne, bo w kolejnym rozdaniu już takiej puli na modernizację kraju nie otrzymamy. Trzeba inwestować przede wszystkim w rozwiązania innowacyjne, bo tylko tym sposobem możemy podnosić wydajność gospodarki i podjąć rywalizację z najlepszymi. Jestem przekonany, że w kolejnych 25 latach rozbudujemy sieć transportową, zarówno drogową jak i kolejową, ludzie będą więcej zarabiać i wierzę, że będziemy w ekstralidze europejskiej.

- A jakie nadchodzące 25 lat będzie dla Gorzowa?

- Mam nadzieję, że świetlane. Im szybciej weźmiemy się wspólnie za naprawianie wszystkiego, co zostało popsute w ostatnich latach, tym łatwiej będzie nam gonić lepszych od siebie. Na razie stanęliśmy w miejscu, wiele miast wyraźnie nas wyprzedziło i powoli zaczyna uciekać. Wynika to z pasywności społecznej. Uważam, że najważniejszym zadaniem stojącym przed miastem jest opracowanie i powolne wdrażanie strategii rozwoju Gorzowa. A żeby opracować taką strategię trzeba w to włączyć ludzi, ekspertów w określonych dziedzinach. Jak za planowanie wezmą się tylko urzędnicy to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Każdy przedsiębiorca, chcący zbudować dobrze prosperującą firmę, pracę zaczyna od przygotowania biznesplanu. Miasto powinno zaś zastanowić się na priorytetami we wszystkich obszarach działalności, potem wybrane elementy złożyć w jedną całość i zacząć realizować. 

- I na koniec, jesienią mamy wybory samorządowe. Liczy pan na większą niż dotychczas aktywność mieszkańców?

- Tak, choć zdaję sobie sprawę, że nasze społeczeństwo ciągle uczy się brania na siebie odpowiedzialności. W sumie trudno się dziwić, gdyż przez dekady było ono uczone, że wszelkie decyzje są podejmowane za nich. Zaczynam na szczęście zauważać, że przynajmniej młodszej części gorzowian zaczyna zależeć na miejscu zamieszkania, ale żeby mogli oni realizować swoje plany trzeba im to ułatwić. Dlatego zgodziłem się wstąpić do Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Ziemi Gorzowskiej i staramy się poprzez debaty, rozmowy, przekonywać mieszkańców do większej aktywności. Im więcej gorzowian pokocha własne miasto, tym łatwiej będzie je można rozruszać. Ważne jest też postawienie na ludzi, którzy swoimi osiągnięciami, dotychczasową pracą dają gwarancję, że są gotowi rozwijać to miasto, a nie tylko administrować. Przecież nie jest tajemnicą, że wielu radnych siedzi w radzie tylko dla diety, gdyż nie mają nic ciekawego do zaproponowania. A co może więcej już dla Gorzowa zrobić prezydent Tadeusz Jędrzejczak, skoro mija 16 lat od kiedy został prezydentem? Po tak długim czasie każdy byłby już do cna wypalony…

- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x