2024-08-21, Czy warto nad Wartą?
Lato nieubłaganie dobiega końca. Gorzowianie zwijają z nadbałtyckich plaż ostatnie parawany. Dzieciaki kończą budować babki z piasku.
Nadmorscy handlarze przymierzają się do demontażu kiczowatych ustrojstw, przypominających odpustowe stragany w Koziej Wólce. Czas powrotów.
Przechadzając się w miniony weekend kołobrzeskimi plażami, zwróciłem uwagę na pewną rodzinę. On, ona, dwójka bąbelków, pies, teściowa. Za wyjątkiem psa, wszyscy przez prawie godzinę wpatrzeni w ekrany smartfonów. Obserwowałem zaś uważnie, spoglądając w ramach badania socjologicznego co jakiś czas na zegarek. Nieobecność „tu i teraz”, zero interakcji z bliskimi czy otoczeniem. Tylko bezmyślne przewijanie ekranu. Jak kury grzebiące pazurkami w klepisku. Zastanawiam się coraz częściej, czy wirus, który zainfekował „smartfonowych zombie" nie jest groźniejszy od medialnego celebryty ostatnich lat – Covidu? Taka eEbola. Wygląda na to, że teoretycznie niewinna literka „e” przed jakąkolwiek nazwą coraz częściej oznacza toksyczność…
Wracając do naszych „smartfonowych nieszczęśników” z kołobrzeskiej plaży. Taniej byłoby postawić leżaki obok bulwarowego Janusza. Miałby chłop towarzystwo. Tu i tam ekran ten sam. Zamiast wydawać tysiące na wyjazd, mogliby na promocji w sklepie „nie dla idiotów” wyrwać nowy smartfon. Może nawet w rzekomo najtańszej w galaktyce „Biedronce”, którą osobiście omijam szerokim łukiem jako sympatyk „niebieskiej” marki. Przynajmniej nie drukują kilometrowych paragonów z reklamami. Odbiegłem jednak od tematu randomowej rodziny eKowalskich… Najbardziej szkoda było mi psa, który tęsknie spoglądał na pana, licząc na jakąkolwiek formę interakcji. Bezskutecznie. Pomyśleć tylko, że jedyną obecną ,,duchem" istotą był wspomniany pies. Jeszcze kilka lat i człowiek z papierową książką w ręku, kontemplacyjnie spoglądający w dal, będzie zjawiskiem tak rzadkim jak członkowie rodu Burbonów w czasach rewolucji francuskiej.
Kolejowe powroty do Gorzowa, niezależnie czy tego właściwego „Gorzowa”, czy też budzącego kontrowersje językowe nie mniejsze niż drapanie paznokciem po szkolnej tablicy „Gorzowa Wielkopolskiego” do łatwych nie należą. Dwie przesiadki, sześć godzin w podróży. Standardy jak w kolonialnej Afryce. Brakuje tylko nosorożców przy torach. By w naszej kolejowej Afryce choć przez chwilę powiało luksusem, w najbliższych dniach na gorzowskie tory wyjedzie pachnący świeżością szynobus z poznańskiej fabryki FPS. Zapach świeżości co prawda iluzoryczny. Pojazd od prawie dwóch lat wykonuje jazdy testowe jako fabryczny prototyp. Cieszmy się jednak chwilą. Kto wie, jak długo pojeździ, zanim jakiś „techniczny nosorożec” go nie zdefektuje.
Robert Trębowicz
Znad odległej Sekwany przyglądałem się zeszłotygodniowej wizycie wiceministra Piotra Malepszaka w Gorzowie, poświęconej kolejowej strategii dla naszego regionu.