2022-01-08, Książki przeczytane...
Już tylko opowiastka z wiedeńskiego zamtuza powoduje, że warto i zwyczajnie trzeba sięgnąć po tę barwną i brawurowo napisaną książkę.
Roberta Makłowicza za bardzo przedstawiać nie trzeba, ale jakby kto nie wiedział, to jest to krakowski historyk, podróżnik, smakosz, jak sam pisze z wyraźną predylekcją do mamałygi z bryndzą posypanej skwarkami z wędzonej słoniny i przepitej domowej roboty palinką, czyli śliwkowym samogonem piekielnej mocy. Oglądacze programów kulinarnych znają jego podróże po świecie, które nie są tylko mieszaniem w garnkach, ale opowieścią o tym skrawku ziemi, na którym Robert się znalazł. Starsi wiekiem mogą pamiętać jego przezabawne felietony i inne teksty z Gazety Wyborczej, bo tam zaczynał swoją dziennikarską karierę.
To wydanie Cafe Museum jest wydaniem drugim, poszerzonym o wstęp.
To lektura przede wszystkim dla miłośników Najjaśniejszego Pana Franciszka Józefa I, którego duch cały czas jest obecny w CK Austrii z przyległościami już zagranicznymi. Miłością do Najjaśniejszego Pana zaraził autora wybitny polski hungarysta, prof. Wacław Felczak, tak się składa, że szef zakopiańskich Kurierów Tatrzańskich, naukowiec pracujący na Uniwersytecie Jagielloskim.
No i książka ta jest wyznaniem miłości do Mitteleuropy, Europy Środkowej, którą kiedyś tworzyła CK Austria, a dziś wyznaczają ją te miejsca, gdzie pozostało wspomnienie po Najjaśniejszym Panu i rozwiązaniach, jakie obowiązywały w CK. To przezabawnie, ale mocno erudycyjne podróże po byłych krajach CK. Jak dla mnie kwintesencją tego, czym CK było i nadal jest odczuwalne, jest opowieść o tym, jak Robert Makłowicz wraz z przyjaciółmi bawił razu pewnego w Wiedniu, albo we Wiedniu, jak się onegdaj używało. Panowie zaczęli od bardzo eleganckiej restauracji Drei Husaren, potem była nie mniej elegancka kawiarnia Cafe Havelka, aż w końcu noc zagnała ich do klubu nocnego właśnie, który kazał się być burdelem – a w nim czeskie, a dokładniej morawskie dziewczynki, potężny Chorwat za Barrem, panowie orkiestra ze Słowacji i mnóstwo domowej rakiji. I co? I okazało się, że im więcej owego pędzonego domowym sposobem samogonu o smaku śliwek, tym bardziej się wszyscy rozumieli, dobrze bawili i cud na niebie, że się ostatecznie z tych oto żalów nacjonalnych nie pobili. Napisane to jest lekko jak pianka morska, czyta się to na jednym oddechu, jak i inne anegdoty, które autor przeżył podczas niezliczonych podróży po Bałkanach i do Wiednia.
Zresztą niech autor sam przemówi - "Tak więc jestem i Grekiem, i Chińczykiem, cóż to komu może przeszkadzać? Choć polski mym ojczystym językiem, najbardziej lubię słyszeć wokół siebie także inne mowy. Cieszy mnie obecność w jednym miejscu świątyń różnych wyznań, a jeszcze bardziej raduje, gdy wszystkie są otwarte. Przekraczanie granic od dzieciństwa stanowiło mą ulubioną rozrywkę, a myśl o ich istnieniu jedno z najczęściej przywoływanych przekleństw. Gdy już sam mogłem decydować o miejscu własnego pobytu, a los sprawił, że granice stały się przekraczalne, podejmowałem nieraz wyprawy bez konkretnie określonego celu, byle tylko usłyszeć inny język, zjeść inny rodzaj zupy, spróbować innego alkoholu, zobaczyć inny krajobraz. By zobaczyć własne odbicie w innym lustrze. To konieczne, gdyż lustra potrafią kłamać, więc jeśli całe życie przeglądasz się w jednym, możesz do końca nie wiedzieć, jak naprawdę wyglądasz
Ja mam dokładnie tak jak Robert Makłowicz. Na dokładkę lubię taki rodzaj literatury – ni to esej, ni to pamiętnik z podróży, ni to prześmiewcza autoproza, coś, co przyciąga do takich lektur, które potem sobie człowiek dawkuje, żeby nie za szybko się skończyły. Bo świat Najjaśniejszego Pana odkrywany przez Roberta Makłowicza przyciąga i powoduje, że już i natychmiast trzeba jechać choćby do Pragi czy Budapesztu. No ja do Wiednia to nie, ale może ktoś inny po lekturze się wybierze..
Renata Ochwat
Robert Makłowicz, Cafe Museum, wydawnictwo Wysoki Zamek 2021, ss. 192, ISBN 978-83-960107-7-3.
Tym razem na plan pierwszy wysuwa się Johanna Carley, choć cała ekipa poznana wcześniej jest obecna.