Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Pod rozwagę - Augustyn Wiernicki »
Alfa, Leonii, Tytusa , 19 kwietnia 2024

Bitwa o polski handel w niedziele

2017-12-20, Pod rozwagę - Augustyn Wiernicki

Parafrazując słynny cytat ze sztuki Hamlet, dzieła Williama Szekspira, w obliczu toczącej się dzisiaj dyskusji można powiedzieć: „handlować czy nie  handlować w niedzielę – oto jest pytanie”. Szekspir w swej sztuce ukazuje rozważania nad sensem i bezsensem życia, które główny bohater widzi wobec braku możliwości realizacji swoich pragnień w niedoskonałym i zachłannym świecie. W tym dramacie autor przedstawia ludzi z wysokich sfer i przy kasie, którzy wszystko już mają tylko brakuje im władzy, nawet za cenę życia własnego i przyjaciół. Można by też i dzisiaj powiedzieć, że co niektórym brakuje władzy i ciągle pieniędzy mimo, że płyną one do nich strumieniem z tej baterii hipermarketowych kas i galerii handlowych. Oni wiedzą, że wolne  niedziele bez handlu w galeriach i hipermarketach spowodują, że ten strumień odrobinę będzie mniejszy, że coraz mocniej rozpychać się będą małe sklepiki i kawiarenki. Stąd taki dramatyzm tych broniących swojej uprzywilejowanej pozycji, do których kasa płynie nawet w niedzielę. Bo dla nich handel w niedzielę to przysłowiowe „być albo nie być”… monopolistą - nawet niedzieli nie chcą odpuścić. Ich lobby hamletyzuje i robi wszystko, aby tę monopolistyczną władzę za wszelką cenę utrzymać.

Przetacza się więc przez Polskę dramatyzująca dyskusja o niedzieli wolnej od hiper-handlu. Tylko niezrozumiałe jest,  dlaczego niektórzy wpadają w jakąś rozpacz, jakby to oni tracili panowanie nad rynkiem tylko w ten jeden dzień i to właśnie w niedzielę.  Może boją się, że zabraknie im w niedzielę tych hipermarketowych, galeryjnych pałaców, niczym z marzeń Hamleta według słów ” Być albo nie być…”.  W różnych rozmowach słyszę, że dla większości ten wielki handel w niedzielę może nie istnieć. W razie potrzeby skorzystają przecież z tego małego, który będzie pełnił rolę służebną w czasie  weekendu. Będzie to z pożytkiem dla tych malutkich płotek, które może choć odrobinę uszczkną z tego gigantycznego strumienia hiper-pieniędzy. Rodzi się szansa, mówi jeden z moich rozmówców, że  ludzie w końcu wyjdą z domu nie do hipermarketu, ale do którejś z przytulnych  gorzowskich kawiarenek, może pójdą do kina, muzeum czy teatru, chwilę zatrzymają się w Kościele na dumce o życiu i swych  problemach, może zaproszą do siebie rodziców, samotną matkę czy ojca, z którymi tak dawno nie rozmawiali. Wielu ma świadomość, że w końcu powinni usiąść razem do rodzinnego obiadu niedzielnego, jak to bywało w tradycji, pójść z rodziną na spacer ścieżkami naszych pięknych gorzowskich parków i na nowo odkryć, że miasto rzeczywiście położone jest jak Rzym na siedmiu wzgórzach,  w dodatku w pięknej dolinie Warty i wzdłuż rzeczki Kłodawki płynącej jak „rasowy” górski potok. Mamy przecież diament historii, naszą Katedrę, którą wypadało by też w niedzielę odwiedzić. Znajdzie się trochę więcej niedzielnego czasu na rozmowę ze swoimi dziećmi o ważnych sprawach, ich planach i troskach życia. Małżonkowie znajdą chwilę dla  siebie, bracia i siostry w końcu się spotkają, a sąsiedzi przypomną  sobie, że mieszkają obok siebie. Szybko  przyzwyczają się do zakupów w pozostałe sześć dni tygodnia i wcale hipermarketowa niedziela do szczęścia nie będzie im potrzebna.

Prowadzę 35 lat znaną firmę  handlową w Gorzowie Wlkp., ale w niedzielę nigdy pracowników do pracy nie zmuszałem, sam też nie pracowałem i nic złego się nie stało, a raczej wiele dobra. Widzę, że ludzie to wszystko rozumieją, tylko przyzwyczajenie do tych niedzielnych zakupów ich zniewoliło. „Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka”. No właśnie, kto chce to przyzwyczajenie  podtrzymywać, komu zależy na niewolniczej pracy w niedzielę? Kto więc tworzy ten jazgot sprzeciwu?  Zdecydowana większość tego wielkiego i zniewalającego nas handlu należy do potężnych zagranicznych sieci, najczęściej niepłacących podatków i w różny sposób wyprowadzających pieniądze do krajów swego pochodzenia. Wmawiano nam, że tak musi być bo nowocześnie, że kapitał nie ma narodowości, że naszego handlu być nie musi, bo ten obcy pracował będzie na naszą rzecz. Dzisiaj już wiemy, że to wszystko nieprawda. Warto sobie przypomnieć, kto nam taki kit wciskał i czy czasem znowu ci sami nie wmawiają nam, że w niedzielę trzeba pracować niczym niewolnicy XVIII wieku, w hipermarketach właśnie w niedzielą robić zakupy i w dodatku ponoć to dla naszego dobra.

Kilka polskojęzycznych „zawsze słusznych” gazet bardzo ubolewa nad tym, że będziemy mieć wolną niedzielę od wielkopowierzchniowego handlu. Po co ci zatroskani tak się martwią o nas i co nam znowu z tej „dobroci serca” wmawiają?  Wprowadzono w Austrii i Niemczech wolne niedziele bez wielkopowierzchniowego handlu i nic złego się tam nie stało, wcale ludzie mniej nie zarabiali, bezrobocie nie wzrosło, a zakupy Niemcy i Austriacy przenieśli na sobotę lub inne dni, bo sklepy czynne do 21oo. Owszem, powstał tam problem spędzania czasu wolnego. Skoro nie do hipermarketu czy galerii w niedzielę, to jak spędzić ten wygospodarowany czas?  W krajach bez hiper-handlu w niedzielę powstał dylemat  nazywany przez socjologów stanem lękowym przed weekendem. My też po  weekendzie może z niepokojem będziemy myśleć co robić w najbliższy weekend. Czy w weekend gdzieś wyjedziemy? - zapytają dzieci rodziców, zastanowią się małżonkowie, uzgodnią z dziadkami i rodzeństwem kto tym razem przyjdzie do kogo na kawę czy obiad, ułożą na nowo życie rodzinne w  weekend. A może weekend poświęcimy na przydomowy ogród, na remont altany, może nadrobimy zaległości intelektualne i weźmiemy do ręki nieprzeczytaną książkę. Alternatywą dla wielu nie będzie już hipermarket czy galeria  handlowa, do których z przyzwyczajenia szli w niedzielę jak do „świątyni”. Stare przyzwyczajenia trzeba będzie porzucić, a nowych się nauczyć. Niemcom, Austriakom, Belgom, Francuzom, Grekom, Holendrom, Węgrom i Luksemburczykom też poważnie ograniczono pracę wielkiego handlu w niedzielę i dzisiaj są zadowoleni, wiedzą jak spędzić weekend i nawet im w niedzielę do głowy nie przyjdzie hipermarket czy galeria handlowa.

Lobby wielkich korporacji handlowych i międzynarodowego kapitału straszy nas, że ludzie stracą pracę. Jak podaje Dziennik Zachodni, na „bruk” trafi 36 tysięcy osób, a do budżetu wpłynie mniej o 1,8 mld zł. z tytułu podatków i składek ubezpieczeniowych (wg. londyńskiej firmy doradczej PcW). Nie trzeba być ekonomistą, aby wiedzieć, że sprzedaż z niedzieli przesunie się przede wszystkim na sobotę i na inne dni tygodnia. W związku z tym na pewno trzeba będzie zwiększyć zatrudnienie w sobotę i piątek, bo będą kolejki. Spadku wpływów do budżetu z tytułu podatków i składek ZUS nie będzie. Możliwe, że 5-10% obrotów tych z niedzieli przejmą polskie sklepy i składy budowlane - one podatek na pewno zapłacą. Część klientów przypomni sobie, że są jeszcze jakieś polskie sklepy i zorientują się, że tam jest taniej niż w hipermarketach, gdzie „ciągle tną ceny”. Jeden z  klientów  fakturę z zakupów z hipermarketu  przeliczył wg. cen polskiego sklepu i wyszło, że na wartość 1600 złotych przepłacił ok. 300 złotych. Był zaskoczony, bo myślał, że tam rzeczywiście  „codziennie niskie ceny”.  Klienci nie kupując w  niedzielę mogą odkryć, że gdzieś indziej jest taniej. Wielu naszym lokalnym sklepom przez to przybędzie klientów i te słabe trochę się wzmocnią.

Pisałem w EchoGorzowa.pl, że dobrobyt narodów przede wszystkim handlem stoi. Czy obcy wielki handel przyjmie nam na swoje półki to co Polacy wyprodukują? Najpierw przyjmie od swoich, a nasze odrzuci lub przyjmie po rażąco niskich cenach. Producenci polscy dobrze wiedzą jak to działa, jak trudno jest wejść ze swoim dobrym towarem do obcej sieci handlowej. Wielu polskich producentów musiało zbankrutować, bo wyrzucono ich z półek sklepowych –  „hiper-sklepy” miały swoich dostawców i nawet nie lepszych. Może od tych wolnych niedziel zacznie się proces repolonizacji handlu? Co znaczy własny polski handel to nawet wiedzieli w czasach komuny. Żeby rozwinąć produkcję, odbudować zniszczoną powojenną Polskę, musieli stworzyć prawidłowy łańcuch obrotu towarowego, a do tego musieli mieć swój handel i swoje banki. Dlatego w 1947 roku rozpoczęli tzw. bitwę o handel, choć dla prawdy trzeba dodać, że z pobudek ideologicznych zepsuli i unicestwiali przy tym handel prywatny. Trzeba sobie przypomnieć z ekonomii dlaczego tak ważny jest własny handel i własne banki. Dlaczego więc w okresie balcerowiczowskich przemian ustrojowych robiono wręcz odwrotnie? Przydałaby się specjalna komisja sejmowa do wyjaśnieni  tego ”przekrętu”. W Gorzowie Wlkp, jak i w całej Polsce, mamy do czynienia z dobijaniem polskiego handlu, który praktycznie zdominowany jest przez kapitał zagraniczny. Unarodowienie polskiej gospodarki, polskiego handlu, jest podstawą ekonomicznej suwerenności, a przede wszystkim warunkiem budowy w Polsce dobrobytu. Nie możemy się dalej nabierać na libertyńskie slogany, które tak de facto służą panowaniu nad słabszymi gospodarczo narodami (Thomas Piketty, Kapitał w XXI wieku). O gorzowskich destrukcyjnych przemianach też książkę warto by napisać, nawet ku przestrodze potomnych. Unaradawianie polskiej gospodarki nie może jednak oznaczać zamykanie się na kapitał obcy, który musimy do siebie zapraszać. Chodzi tylko o to, że co możemy robić sami, to nie posługujemy się obcymi i też nie pozwalamy sobie niczego odbierać. Obecność obcego kapitału musi być podporządkowana polskim celom polityki gospodarczej, a nie odwrotnie. Przewaga naszego kapitału gospodarczego, ale też intelektualnego, to polska racja stanu, na straży którego ma stać Trybunał Stanu. Tylko czy stoi? Zasadniczą jednak rolę w obronie polskiego handlu musi odegrać patriotyzm konsumencki, co nie jest proste w sytuacji, że nam ten patriotyzm w 25 lat po 1989 roku wypłukiwano.

Jeżeli chcemy dobrobytu, to bez repolonizacji polskiego handlu tego celu się nie osiągnie, a innych rozwiązań nie ma. Z jednej strony uszanujemy Boże przykazanie dane nam za pośrednictwem Mojżesza „pamiętaj, abyś dzień święty święcił”, po drugie, zadbamy dla siebie i naszych rodzin o czas wolny od handlu w niedzielę, a po trzecie, damy odrobinę szans naszemu handlowi i tym małym przytulnym kawiarenkom, aby się trochę wzmocniły. To może być początek tak nam niezbędnej do rozwoju repolonizacji gospodarki, której fundamentem jest przede  wszystkim handel. Nie możemy być naiwni i postrzegani jak nierozumni w kwestiach naszych gospodarczych interesów, nie mogą nas traktować jak ekonomicznych niewolników na pasku zachłannego handlowego monopolu. Nie możemy godzić się na to, aby te same towary w 70.% były droższe w Polsce niż w kraju ich pochodzenia, co wykryto m.in. w Czechach i w Polsce. Nie możemy zgodzić się, aby te same produkty i tej samej marki  były  produkowane na rynek polski gorsze, a lepsze dla zachodnich konsumentów.

Minister finansów Mateusz Morawiecki, a obecnie też premier rządu polskiego mówi, że jesteśmy narodem dumnym, mocno doświadczonym II wojną światową i w Europie muszą nas traktować jak równorzędnego członka UE, a nie jak podmiot drugorzędny, drugiej prędkości i ciągle strofowany. Skąd więc pod naszym adresem taki jazgot? Oni w UE już wiedzą, że zaczynamy zajmować ważne miejsce we wspólnocie państw europejskich, porządkujemy swoje sprawy i jeszcze trochę, a nasze wykształcone kobiety, często z tytułami magisterskimi, nie będą sprzątaczkami w ich pańskich domach, a nasi tam pracujący fachowcy nie będą pracować jak trzecia kategoria. Mimo że nam zrujnowano gospodarkę, to z ogromnym trudem wstajemy z kolan i to  bezpowrotnie.

Augustyn Wiernicki

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x