2025-03-27, Pod rozwagę - Augustyn Wiernicki
Przez Polskę przetacza się dramatyzująca dyskusja o niedzieli wolnej od hiperhandlu.
Co niektórzy właściciele galerii handlowych i sieci globalnego handlu odczuwają deficyt władzy i pieniędzy mimo, że obydwie wartości płyną do nich wielkim strumieniem.
Wolne niedziele bez handlu im przeszkadzają, chcą nas zaprzęgnąć do pracy, a sami… Sami wyjadą na weekend nad morze, w góry czy za granicę. Nam każą pracować i robić zakupy w niedzielę, bo obawiają się, że zmniejszy im się odrobinę strumień pieniędzy z niedzielnych utargów. Martwią się, że trochę mocniej rozpychać się będą małe polskie sklepiki i kawiarenki.
W różnych rozmowach słyszę, że dla większości społeczeństwa ten wielki handel w niedzielę może nie istnieć. W razie potrzeby skorzystają przecież z osiedlowego małego sklepiku, który będzie pełnił rolę służebną w czasie weekendu. Musimy też brać pod uwagę, że trochę wzmocnimy te polskie sklepy, które może choć odrobinę przejmą obroty z tego gigantycznego strumienia hiperpieniędzy. Wolna niedziela od hiperhandlu rodzi szansę, że ludzie w końcu wyjdą z domu nie do hipermarketu, ale do którejś z przytulnych gorzowskich kawiarenek, może pójdą do kina, muzeum czy teatru, chwilę zatrzymają się w Kościele na dumce o życiu i swych problemach, może zaproszą do siebie rodziców, samotną matkę czy ojca, z którymi tak dawno nie rozmawiali. Wielu z nas ma świadomość, że w końcu będzie czas usiąść razem do rodzinnego obiadu niedzielnego, jak to bywało w tradycji, może w końcu pójdą z rodziną na spacer ścieżkami naszych pięknych gorzowskich parków i na nowo odkryją, że miasto rzeczywiście położone jest jak Rzym na siedmiu wzgórzach, w pięknej dolinie Warty i wzdłuż rzeczki Kłodawki płynącej niczym górski potok. Mamy przecież diament historii, naszą Katedrę, którą wypadałoby też w niedzielę odwiedzić. Znajdzie się trochę więcej niedzielnego czasu na rozmowę ze swoimi dziećmi o ważnych sprawach, ich planach życiowych i codziennych troskach. Małżonkowie znajdą chwilę dla siebie, bracia i siostry w końcu się spotkają, a sąsiedzi przypomną sobie, że mieszkają obok siebie.
Komu zależy na niewolniczej pracy w niedzielę? Kto więc tworzy ten jazgot za niedzielnym handlem? Zdecydowana większość tego wielkiego i zniewalającego nas handlu należy do potężnych zagranicznych sieci, najczęściej nie płacących podatków i w różny sposób wyprowadzających pieniądze do krajów swego pochodzenia. Wmawiano nam, że tak musi być, bo to nowocześnie, że kapitał nie ma narodowości, a naszego handlu być nie musi, gdyż ten obcy pracował będzie na naszą rzecz. Dzisiaj już wiemy, że to wszystko nieprawda. Warto sobie przypomnieć, kto nam taki kit wciskał i czy czasem znowu ci sami nie wmawiają nam, że w niedzielę trzeba pracować w handlu by więcej zarobić niczym średniowieczni niewolnicy. Tłumaczą nam, że praca w niedzielę i robienie niedzielnych zakupów to dla naszego dobra. A czy ci właściciele – oligarchowie to w niedzielę pracują?
Kilka polskojęzycznych „zawsze słusznych” gazet bardzo ubolewa nad tym, że będziemy mieć wolną niedzielę w wielkopowierzchniowym handlu. Po co ci zatroskani tak się martwią o nas? Wprowadzono w Austrii i Niemczech wolne niedziele w hiperhandlu i nic złego się tam nie stało, wcale ludzie mniej nie zarabiają, bezrobocie nie wzrosło, a zakupy Niemcy i Austriacy przenieśli na sobotę lub inne dni tygodnia, bo sklepy czynne są do dziewiątej wieczór. Owszem, powstał tam problem spędzania czasu wolnego. Skoro nie do hipermarketu czy galerii w niedzielę, to jak spędzić ten wygospodarowany czas? W krajach bez hiperhandlu w niedzielę powstał dylemat nazywany przez socjologów stanem lękowym przed weekendem. My też będziemy się zastanawiać co robić w weekend, zapytamy dzieci, małżonków, babcie i dziadków, rodziców, zastanowimy się, kto tym razem przyjdzie do kogo na kawę czy obiad, ułożymy na nowo nasze weekendowe życie rodzinne. A może weekend poświęcimy na przydomowy ogród, na remont altany, może nadrobimy zaległości intelektualne i weźmiemy do ręki nieprzeczytaną książkę. Alternatywą dla wielu nie będzie już hipermarket czy galeria handlowa, do których z przyzwyczajenia szliśmy w niedzielę jak do „świątyni”. Stare przyzwyczajenia trzeba będzie zastąpić nowymi i znacznie lepszymi. Niemcom, Austriakom, Belgom, Francuzom, Grekom, Holendrom, Węgrom też ograniczono pracę wielkiego handlu w niedzielę i dzisiaj są zadowoleni, mają czas na efektywne i rodzinne spędzenie weekendu i nawet im w niedzielę do głowy nie przyjdzie hipermarket czy galeria handlowa.
Lobby międzynarodowego kapitału straszy nas, że ludzie stracą pracę, na „bruk” trafi tysiące osób, a do budżetu wpłynie mniej podatków i składek ubezpieczeniowych. Nie trzeba być ekonomistą aby wiedzieć, że sprzedaż z niedzieli przesunie się na sobotę i na inne dni tygodnia. Spadku wpływów do budżetu z tytułu podatków i składek ZUS nie będzie. Dziesięć procent obrotów tych z niedzieli przejmą polskie sklepy i składy budowlane w poniedziałek lub w innym dniu, i to ich boli! Te nasze sklepiki i kawiarenki podatek na pewno zapłacą i pieniędzy za granicę nie wyprowadzą. Przypomnimy sobie, że są jeszcze jakieś polskie sklepy i zorientujemy się, że u nich jest taniej niż w hipermarketach, gdzie „ciągle tną ceny”. Wielu naszym lokalnym sklepom przez to przybędzie klientów i te małe trochę się wzmocnią. Polska potrzebuje własnego rodzimego handlu.
Dobrobyt narodów przede wszystkim handlem stoi. Może od tych hipermarketowych wolnych niedziel zacznie się proces repolonizacji handlu? Co znaczy własny polski handel to nawet wiedzieli w czasach komuny. Dlatego w 1947 roku rozpoczęli tzw. bitwę o handel, bo rozumieli, że trzeba mieć swój rynek zbytu. Dlaczego więc w okresie balcerowiczowskich przemian niszczono polski handel? Unarodowienie polskiej gospodarki, polskiego handlu, jest podstawą ekonomicznej suwerenności, a przede wszystkim warunkiem budowy polskimi rękami w Polsce dobrobytu. Polskiego handlu już prawie nie ma! Nie możemy się dalej nabierać na libertyńskie slogany, które tak de fakto służą panowaniu nad słabszymi gospodarczo narodami (Thomas Piketty, Kapitał w XXI wieku). Unaradawianie polskiej gospodarki nie może jednak oznaczać zamykanie się na kapitał obcy, bo on nas musi uzupełniać. Chodzi tylko o to, że co możemy robić sami to nie posługujemy się obcymi i też nie pozwalajmy sobie niczego odbierać. Obecność obcego kapitału musi być podporządkowana polskim celom polityki gospodarczej, a nie odwrotnie. Zasadniczą jednak rolę w obronie polskiego handlu musi odegrać patriotyzm konsumencki, który po 1989 roku nam z umysłów wypłukiwano. Jeżeli chcemy dobrobytu, to bez repolonizacji polskiego handlu tego celu się nie osiągnie, a innych rozwiązań nie ma.
Po pierwsze szanujemy Boże Przykazanie „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił”, po drugie, zadbamy dla siebie i naszych rodzin o czas wolny od handlu w niedzielę, a po trzecie, damy odrobinę szans naszemu handlowi i tym małym przytulnym kawiarenkom, aby się trochę wzmocniły. To może być początek tak nam niezbędnej do rozwoju repolonizacji gospodarki, której fundamentem jest przede wszystkim handel. Nie możemy być naiwni i postrzegani jak nierozumni w kwestiach naszych gospodarczych interesów, nie mogą nas traktować jak ekonomicznych niewolników prowadzonych na pasku zachłannego handlowego monopolu. Nie możemy godzić się na to, aby te same towary w 70% były droższe w Polsce niż w kraju ich pochodzenia, co wykryto m.in. w Czechach, Niemczech i w Polsce. Nie możemy zgodzić się, aby te same produkty i tej samej marki były produkowane na rynek polski gorsze, a lepsze dla zachodnich konsumentów.
W Europie muszą nas traktować jak równorzędnego członka UE, a nie jak podmiot drugorzędny, drugiej prędkości i ciągle tanią siłę roboczą. Mamy problemy nie tylko z wielkopowierzchniowym handlem. Polska jeszcze dwa lata temu była potentatem w branży meblarskiej. Dzisiaj nie radzimy sobie z napływem tanich mebli z Azji i dobijają nas wysokie koszty energii i transportu. Sektor górnictwa węgla kamiennego uzyskał w 2024 roku ponad 11 mld zł strat netto. A w 2023 roku górnictwo miało prawie 5 mld zł zysku. Przychody górnicze spadają, zmniejszyło się zatrudnienie o dwa tysiące pracowników, spadła wydajność, a koszty wzrosły. Polska kopalnie musi zamykać, a Niemcy swoje utrzymują i w dodatku chcą nasze kopalnie odkupić. Trudno tą naszą politykę energetyczną zrozumieć, jakby była pod niemieckie zamówienie. Jeszcze do niedawna Polska była największym producentem i dostawcą dużego sprzętu AGD w Unii Europejskiej. Jej miejsce zajmują Chiny i tracimy konkurencyjność. To wina polityki gospodarczej UE i braku polskiego handlu, polskiej sieci zbytu. 1-2 lata temu polskie TIR-y panowały w Europie; co trzeci TIR po europejskich autostradach jeździł z polską rejestracją. A teraz? … Teraz UE wprowadziła takie rozwiązania, że polskim TIR-om nie opłaca się z bazy wyjeżdżać.
W czymkolwiek Polacy się wybijają w Europie, zaraz przychodzą rozwiązania utrącające tą polską aktywność. Biedniejemy! Podobnie będzie z rolnictwem, jak na nasze rynki wejdzie Mercosur, organizacja polityczno-gospodarcza zrzeszająca kraje południa, m.in. Argentynę, Brazylię, Paragwaj, Urugwaj i Boliwię. Tylko bardzo ciekawe, że to skierowane jest przede wszystkim wobec Polski. Polscy kierowcy odczuwają pełzające wyjście Niemiec ze strefy Schengen, a kontroli na granicy polsko-niemieckiej jest coraz więcej. Polscy transportowcy ostrzegają, że coraz większe przestoje na zachodniej granicy dezorganizują oraz uniemożliwiają efektywne wykorzystanie aut i pracowników. Co to oznacza dla naszej branży transportowej? Co to oznacza dla polskiego handlu? Katastrofa… Imigranci już od marca br. będą „zalewać” nasze miasta…, a nam każą jeszcze w niedzielę pracować i po galeriach chodzić, niczym niewolnikom? Marnie to wszystko widzę...
Augustyn Wiernicki
Statystyki polskie i raporty międzynarodowe przynoszą nam zatrważające informacje o bytowej kondycji naszych polskich rodzin. Raport „Powerty Watch 2024” ujawnia wzrostową tendencję poszerzania się marginesu ubóstwa w Polsce.