Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Zdarzyło się kiedyś »
Beniny, Filipa, Judyty , 6 maja 2024

Artura Andruszczaka wielki powrót domu

2012-04-30, Zdarzyło się kiedyś

Artur Andruszczak, mimo swych 35 lat, znowu bryluje na boiskach w barwach Stilonu. Co prawda to tylko IV liga, ale przecież to już nie te lata, nie to zdrowie…

Artur Andruszczak, mimo swych 35 lat, znowu bryluje na boiskach w barwach Stilonu. Co prawda to tylko IV liga, ale przecież to już nie te lata, nie to zdrowie… Ten znakomity wychowanek gorzowskiego klubu, karierę rozpoczął  w 1987 r., swoje najlepsze lata spędził na boiskach ekstraklasy grając w GKS Katowice.

Później występował m.in. w składzie Zagłębia Lubin, Górnika Łęczna, Lechii Gdańsk, GKP Gorzów, Chojniczanki Chojnice i znowu Stilonu, gdzie przede wszystkim zajmuje się już szkoleniem młodzieży. Największym jednak sukcesem A. Andruszczaka były występy w reprezentacji Polski  w kategorii U-16, która w 1993 r.  zdobyła  złoty medal mistrzostw Europy. Przypominamy, korzystając z archiwum „Sportowego Kuriera Gorzowskiego”, tamte chwile:

                                „UTARLIŚMY NOSA” WŁOCHOM…

Z Arturem Andruszczakiem, piłkarzem Stilonu, złotym medalistą ME do lat 16, rozmawia Janusz Dobrzyński.

- Witamy mistrza Europy! Czy jadąc do Turcji choć w skrytości ducha marzyłeś o takim sukcesie?
- Na pewno każdy z nas marzył. Także i ja, choć satysfakcjonowałby mnie każdy medal, który dawał nam awans do sierpniowych mistrzostw świata w Japonii.

- Jak przed odjazdem żegnano was w PZPN?
- Zorganizowano mały bankiet, w którym wzięli udział m.in. prezes Kazimierz Górski, trener Andrzej Strejlau i Adam Czopko z Wydziału Młodzieżowego PZPN. Były okolicznościowe „kazania”, choć tak naprawdę, to nikt chyba nie wierzył w możliwość naszego medalu.

 

- Wspominałeś kiedyś, iż niezbyt pewnie czułeś się w samolocie?

- Tym razem lecieliśmy „Deltą”. Jest to bardzo bezpieczna linia., choć na lotnisku było wiele zamieszania, pytań i sprawdzania zawartości bagaży.

- Było to jeszcze przed tragiczna katastrofą piłkarzy Zambii?
- Tak, dowiedzieliśmy się o niej już na miejscu w Turcji, a przed meczem z Irlandią Płn, minutą ciszy uczciliśmy pamięć tragicznie zmarłych piłkarzy.


- Wylądowaliście w Stambule?
- Tak, a stamtąd promem przez Zatokę Bosfor, a następnie autokarem udaliśmy się do oddalonej o 250 km Bursy, gdzie były rozgrywane mecze naszej grupy.


- Reprezentacyjne garnitury zakupione zostały podobno za wasze pieniądze – ściślej mówiąc za premie, które zgodnie z regulaminem przysługiwały wam za awans do finałów ME?
- PZPN rzeczywiście a kłopoty finansowe, aby więc godnie reprezentować kraj zgodziliśmy się na zakup strojów wyjściowych z naszych pieniędzy. Nie musieliśmy więc zwracać ubiorów do związku, tylko każdy zabrał do je domu.


- Jak duża miała to być nagroda?
- Trzy i pół miliona złotych.


- Wróćmy jednak do samych mistrzostw. Rozpoczęły się dla was niezbyt szczęśliwie, od straconej bramki na początku meczu ze Szwajcarią w Mustafa-Kemalpasa?
- Tak. Już w drugiej minucie meczu rywale egzekwowali rzut wolny z prawej strony. Po dośrodkowaniu i ni pokryliśmy jednego zawodnika, który głową trafił w samo okienko., nie dając szans bramkarzowi.


- Nie mieliście przez moment uczucia, że to koniec marzeń?
- Baliśmy się tego przeciwnika, bo prezentuje futbol na wysokim europejskim poziomie, poparty dobrym wyszkoleniem technicznym. Byliśmy więc skoncentrowani i jeszcze przed przerwą wyrównaliśmy po strzale Maćka Terleckiego, syna znanego kiedyś reprezentanta kraju.


- Do zwycięstwa zabrakło umiejętności czy szczęścia?
- Była szansa na zwycięska bramkę, m.in. ja próbowałem szczęścia „szczupakiem, bramkarz Szwajcarów z najwyższym trudem obronił jednak te strzał. I tak byliśmy usatysfakcjonowani, bo to dobrej klasy drużyna, a remis nie zamykał nam drogi do awansu. Zadowolony był też trener Andrzej Zamilski, który podobnie jak my znał możliwości rywala z ubiegłorocznego turnieju na Węgrzech.


- Z Islandią w Inegol poszło już nieco łatwiej?
- Tak, bo chłopcy z kraju gejzerów nie prezentują zbyt wysokiego poziomu, choć w pierwszym meczu rozgromili Irlandczyków 6:2. Z nami przegrali 0:2, tracąc bramki po strzałach Piotra Bielaka z Lublinianki I Macieja Drajera z Lecha Poznań.


- Po zwycięstwie 1:0 nad Irlandią Płn. w Bursie byliście już zwycięzcami grupy. Czy  mieliście jakieś informacje o swoim ćwierćfinałowym przeciwniku – Belgii?
- Stałą obserwacje naszych rywali prowadził nasz drugi trener Ryszard Dorożała. Znaliśmy więc możliwości Islandczyków, Irlandczyków, Belgów i później Francuzów, a tylko Włosi byli dla nas „białą plamą”. Oprócz tego Belgów poznaliśmy w ubr. podczas Pucharu Syrenki w Warszawie, gromiąc ich wówczas 5:1. W ostatnim czasie zespół ten zrobił jednak bardzo duży postęp, co okazało się właśnie w ćwierćfinale.


- Jak zaprogramowano wam 3 dni przerwy przed tym spotkaniem?
- W pierwszym dniu zwiedzaliśmy Bursę, robiąc przy okazji zakupy. W drugim zor4ganizowano spotkanie ośmiu ekip grających w tym mieście, a także przedstawicieli UEFA, co miało miejsce na wysokości 2.400 m n.p.m. Zjedliśmy wspólny obiad, pieczone kiełbaski i baraninę z rusztu. Było bardzo sympatycznie i atrakcyjnie, w dole bowiem panowały dość wysokie temperatury, na szczytach zaś leżał śnieg…


- Turcja to również meczety…

- Zwiedzaliśmy jeden w Bursie. Piękny, ogromny, liczący sobie już 600 lat, lecz zachowany w doskonałym stanie.


- Ćwierćfinał z Belgią nie był spacerkiem?
- Pierwsza połowa raczej wyrównana, może z minimalna nasza przewagą. Później złapali oddech Nasi rywale, spychając nas do defensywy. Mecz zakończył się wynikiem 0:0. W dogrywce też nie padły bramki., choć pod koniec mieliśmy na to kilka szans. Karne to zawsze loteria., błysnął jednak nasz bramkarz, Andrzej Bledzewski z Bałtyku Gdynia, broniąc dwa z nich i zmuszając rywali do dwóch dalszych „pudeł”. My dwa strzały umieściliśmy w bramce Belgów, wygrywając tę próbę nerwów 2:0.


- Po ty meczu przenieśliście się już do Stambułu i mieliście dość niespodziewaną wizytę we hotelu?
- Do miasta nad Morzem Marmara, gdzie rozgrywane miały być półfinały i finały, przyjechaliśmy w poniedziałek 3 maja. Dzień później złożył nam wizytę reprezentacyjny bramkarz Jarosław Bako, grający w miejscowym Besiktasie. Odbyło się miłe spotkanie, chwalił nas za grę, szczególnie Andrzeja Bledzewskiego za znakomite interwencje. Podarował mu koszulkę, rękawiczki i spodenki „Rescha”, getry „Adidasa”, a wiec sprzęt najwyższej klasy, w którym bronić można na światowych arenach. Przed finałem obiecał mu przywieźć nowy sprzęt firmy „Unisport”, która właśnie podpisuje nowy kontrakt.


- Bako był oczywiście obecny na waszym meczu półfinałowym z Francuzami?
- Tak, siedział na trybunach, głośno nas dopingując.


- Nie obawialiście się techniki i finezji w grze następców Platiniego?
- Trener Dorożała szczegółowo zrelacjonował nam grę „trójkolorowych”, zwracając szczególna uwagę na dwóch szybkich, dobrych technicznie napastników oraz pomocnika rozdzielającego piłki. Otrzymali więc krycie indywidualne, co na pewno zakłóciło płynność ich gry.


- Byli w zespole francuskim zawodnicy ciemnoskórzy?
- Tak, lewy obrońca, który mnie właśnie krył w pierwszej połowie, a później zamienił się z kolegą.


- Czy trener Zamilski kładzie duży nacisk na dyscyplinę taktyczną czy też zostawia miejsce na własną inwencję, improwizację w grze?
- Każdy z nas dostaje zadania indywidualne, choć wszystkiego do końca nie można przewidzieć. Pozostaje więc pewien margines na własna koncepcje, sęk tylko w tym, by wybrać właściwą.


- W normalnym czasie było z Francuzami 1:1, po trafieniu Macieja Terleckiego, na które rywale odpowiedzieli golem po przerwie. Czy przed dogrywką wyczuwało się dużą nerwowość?
- Tak, baliśmy się – szczególnie czy wytrzymamy trudy tego spotkania, bo przecież zmęczenie turniejem nakładało się.


- Dzięki tobie jednak nie musieliście sie męczyć zbyt długo…
- Już w pierwszej części dogrywki miałem znakomitą sytuację, której jednak nie wykorzystałem. Widząc zdenerwowanie kolegów skoncentrowałem się i na początku drugiej części skierowałem piłkę do siatki po znakomitym rajdzie i podaniu Artura Wyczałkowskiego z Petrochemii Płock.


- Tę bramkę na wagę finału zdobyłeś na chłodno, kontrolując precyzję swoich ruchów, czy też dobiegłeś do piłki, zamknąłeś oczy i … otworzyłeś je dopiero w uściskach kolegów?
- Była to akcja przemyślana, choć nie miałem zbyt wiele czasu na zastanowienie. Na plecach miałem już bowiem obrońców, którzy próbowali ratować sytuację wślizgiem.


- Czy ten gol zmienił twoje notowania w zespole oraz wśród szkoleniowców?
- Myślę, że nie, choć wcześniej brakowało mi trochę szczęścia, stąd np. dwa strzały w słupki. Od początku mistrzostw miałem jednak pewne miejsce w zespole, grając całe mecze z wyjątkiem ostatniego kwadransa z Irlandia Płn.


- Nadszedł więc finał z Włochami, rozgrywany w sobotę 8 maja na stadionie Besiktasu. Jak przed meczem zachowywali się rywale?
- Już przy wjeździe na stadion pokazywali nam wymowne spojrzenia  oraz niewybredne gesty, co było chyba elementem swojego rodzaju wojny psychologicznej. Nam trenerzy nakazali jednak spokój, a możliwość rewanżu dopiero po … wygranym meczu.


- Mieliście więc dodatkową motywację?
- Na pewno zmobilizowało to nas do walki, postanowiliśmy bowiem za wszelka cenę wygrać ten mecz i „ utrzeć nosa” następcom Vialliego i Baggio. Choć więc południowcy nieco przewyższali nas pod względem fizycznym, a boisku pokazali bogaty arsenał ukrytych fauli – szczypanie, pchanie, nadeptywanie – nie daliśmy się sprowokować, a po przejęciu inicjatywy ukoronowaliśmy swa grę zwycięskim golem Marcina Szulika z Dozametu Nowa Sól, po podaniu Marka Kowalczyka.


- Czy wśród Włochów byli zawodnicy Juventusu i Milanu?
- Zespół ich oparty był na ośmiu graczach AC Torino, uzupełnionych zawodnikami innych klubów.


- Czy wpadły ci w oko jakieś nadzwyczajne talenty na tych mistrzostwach?
- Wielkie wrażenie robił rozgrywający Szwajcarów Johann Vogel, robiący grę i niezwykle trudny do zatrzymania. On od roku gra jednak już w I lidze swego kraju, pomimo 16 lat. Tuż za nim umieściłbym szybkiego francuskiego napastnika (nazwiska nie pamiętam), znakomitego dryblera, dysponującego strzałem z obu nóg.


- Jak wyglądała wasza dekoracja?
- Po meczu weszliśmy na główna trybunę, gdzie siedział prezydent UEFA Szwed Lennart Johaansson. On osobiście zawieszał nam na szyi złote medale, wręczając też puchar naszemu kapitanowi Mariuszowi Kukiełce z Siarki Tarnobrzeg. Była to wielka radość i wrażenie na całe życie.


- Mieliście podobno kontakty z turecką Polonią?
- Przed meczem półfinałowym zorganizowano nam wycieczkę do Adamopolu – skupiska ludności polskiego pochodzenia. Rodacy przyjęli nas bardzo serdecznie, pokazali polski kościół katolicki, muzeum urządzone w domu zmarłej niedawno czołowej przedstawicielki tej Polonii, a my w zamian zaprosiliśmy ich na finał do Stambułu. Przyjechali w sile około 20 osób, ubrani w biało-czerwone dresy i powiewający nasza flagą. Ich głośny doping słychać było na całym stadionie, co bardzo nam pomogło.


- Za kim była turecka publiczność?
- Jednak za Włochami, którzy chcąc pozyskać ich sympatie, rzucili w tłum koszulki po meczu półfinałowym z zespołem Czech i Słowacji. Część kibiców w trakcie meczu zmieniła jednak swoje nastawienie, co wynikało chyba głównie z naszej lepszej gry.


- Był po finale oficjalny bankiet?
- Oczywiście , w ekskluzywnym pięciogwiazdkowym hotelu. Wzięły w nim udział 4 najlepsze ekipy, cała śmietanka działaczy UEFA, nie brakło śpiewów, tańców- w tym nawet tańca brzucha w wykonaniu pięknej Turczynki.


- Zainteresowanie mistrzostwami?
- Niezbyt duże, zwłaszcza pod odpadnięciu gospodarzy. Trudno było znaleźć informacje w miejscowej prasie, a mecz finałowy nie zgromadził nawet na trybunach dwóch tysięcy osób.


- Jak wyglądał powrót?
- 0 8.05 w niedzielę rano wystartowaliśmy samolotem do Frankfurtu n/Menem, skąd po 2 godz. oczekiwania udaliśmy się do Warszawy, z międzylądowaniem w Pradze. W stolicy powitali nas licznie przybyli dziennikarze, płaczący ze szczęścia rodzice i serdeczne brawa wszystkich obecnych.


- A przywitanie w domu?
- Mama wycałowała mnie serdecznie już na dworcu, z tata przywitałem się dopiero przy obiedzie. W pracy (ZWCh Stilon – przyp. J.D.) zbierał on liczne gratulacje od kolegów, z czego był bardzo dumny.


- W szkole jeszcze nie byłeś?
- Nie, bo dziś jest tam strajk, a ponadto od rana byłem rozrywany przez kierownictwo klubu, GOZPN, przedstawicieli lokalnej prasy, radia i telewizji.


Przysłuchujący się naszej rozmowie dyr. Henryk Babij z ZKS Stilon dowcipnie zauważył, iż „Strach iść mając takie zaległości w nauce…”, na co nasz młody bohater znacząco się tylko uśmiechnął…

„Sportowy Kurier Gorzowski” nr 20 z 1993r.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x