Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Krystyna, Marii, Marka , 7 października 2024

Kiedy kończył się Landsberg, a jeszcze nie zaczynał Gorzów

2024-01-30, Prosto z miasta

Bezładna ucieczka, wysadzenie mostu, naloty Luftwaffe na miasto i palący je Rosjanie.

Żołnierze radzieccy w Landsbergu w lutym 1945 roku
Żołnierze radzieccy w Landsbergu w lutym 1945 roku Fot. Archiwum

Tak wyglądał koniec wielkiej wojny i niemieckiego miasta i początek czegoś, z czego miał się wyłonić Gorzów.

Przed nami kolejny 30 stycznia. Dzień ten od lat jest Dniem Pamięci i Pojednania. Szczęśliwie zastąpił Dzień Wyzwolenia Gorzowa, który obchodzono od zakończenia II wojny do 1989 roku – roku przewrotu demokratycznego, ale i jeszcze kilka lat później. Jak to wyglądało? Jak wyglądał moment końca niemieckiego Landsbergu i narodzin polskiego Gorzowa?

Pomruki końca

O tym, że sytuacja na froncie wojny zaczyna się zmieniać, Landsberg zaczął się przekonywać już w maju 1944 roku, kiedy do miasta zaczęli trafiać cywile przesiedlani z zachodnich terenów Rzeszy. Tworzono dla nich prowizoryczne miejsca zamieszkania, ale mile i gościnnie nie byli traktowani. Tym bardziej, że na przełomie roku do miasta zaczęli docierać uciekinierzy ze wschodu, których poganiała szybko i sprawnie posuwająca się Armia Czerwona. A zima ówczesna sroga była. Mrozy i śnieg dodatkowo uprzykrzały życie już i tak przestraszonym i zaczynającym cierpieć głód ludziom.

 

 

Ci z zachodu zaczęli wyjeżdżać z miasta w końcówce grudnia 1944 roku, zanim weszli Rosjanie. Natomiast stali mieszkańcy niemal do ostatniej chwili mieszkali i pracowali normalnie. Nie wolno było miasta opuszczać, bo miało być bronione jako ten ważny punkt oporu.

Miasto jak bombonierka

Landsberg na chwilę przed zajęciem przez Rosjan wyglądał znakomicie. Miasto jak bombonierka, takiego określenia użyła Truda Eckersdorf Aleksandra Zawiejska, która w połowie 1944 roku trafiła tu z Łodzi. Polka, znakomicie władająca niemieckim, była świadkiem tego, co tu się wydarzyło w pamiętnych dniach stycznia i lutego 1945 roku.

Miasto było bombonierką do 30 stycznia – do dnia, kiedy to zaczęła się dzika ewakuacja, bo Rosjanie już stali u bram. Popłoch zaczął się chyba 28 grudnia, kiedy w radiu podano informację o zajęciu sąsiedniej Wielkopolski. Ale nadal nie można było wyjeżdżać, bo zabraniały tego władze.

Uciekać za wszelką cenę

30 stycznia 1945 r. – wtorek – był kolejnym mroźnym dniem. Temperatura sięgała około minus 10 stopni. Jeszcze poprzedniego dnia zdyscyplinowani gospodarze posesji usuwali ze swoich połówek ulic zwały śniegu, by zrobić miejsce dla ciągnących się bez końca kolumn dla uciekinierów. Nagle, wczesnym rankiem ogłoszono ewakuację.

Mieszkańcy Landsbergu rzucili się do ucieczki. Ci, co się na nią decydowali, wrzucali na sanki bagaże i ruszali na dworzec. Pociąg, choć obładowany do granic możliwości, zatrzymywał się na wszystkich stacjach. W obawie przed radzieckimi nalotami pociąg był oznaczony czerwonym krzyżem na dachu.

Ci szczęśliwcy, którym udało się wsiąść do pociągu, porzucali sanki i inne wózki przed dworce. Można je było oglądać do połowy lutego. Ale wielu nie zdołało wsiąść do pociągu. Zrezygnowani i generalnie mocno przestraszeni wracali do swoich domów.

Niektórzy gorzowscy fabrykanci, jak choćby rodzina Gustava Schroedera – uciekali z Landsbergu furmankami. Inni rowerami. Wielka ucieczka odbywała się tym co było pod ręką. Nawet na piechotę.

Miasto zamarło

Jak do chwili ogłoszenia ewakuacji wszystko działało w miarę sprawnie, tak z tą chwilą miasto stanęło. Przestały pracować firmy, wyłączono prąd, wodę. Stanęły trolejbusy. Moment grozy rozciągnął się w czasie.

 

 

Momentem zwrotnym było tego dnia wysadzenie obu mostów – Gerloffa i przeprawy kolejowej. Sprzeczne relacje są co do godziny, kiedy to Niemcy wysadzili mosty – od 16.00 przez 18.00 do 20.00 nawet. Ale to właśnie sami Niemcy uczynili, a nie jak chce jedna z legend o tamtym czasie.

Redaktor Jerzy Zysnarski przytacza anegdotę o tamtym czasie. W styczniu zmrok szybko spowił na poły wyludnione miasto. Oto ostatni z przedstawicieli niemieckiego jeszcze miasta, burmistrz Schmidt udał się w pelisie, samochodem, z symbolicznymi kluczami na rogatki, naprzeciw wojsk radzieckich. Wrócił po paru godzinach, pieszo, bez kluczy i bez... pelisy. Jak komentuje Zysnarski to tylko anegdota bez pokrycia w okolicznościach. Burmistrz o takim nazwisku skądinąd nieznany, wątpliwe by w warunkach paniki i chaosu ktokolwiek miałby głowę do takich gestów, zresztą nikt nie widział z którego kierunku rzeczywiście nadejdzie wróg.

Pali się centrum, pali długo

Kiedy miasto zatrzęsło się od wysadzenia mostów, cisza i marazm się pogłębiły. Tym bardziej, że godzinę później przyszli Rosjanie. Jak chcą źródła, następnego dnia, 31 stycznia 1945 r. przed południem, zaczęła maszerować, jechać konno, kibitkami jednokonnymi i samochodami, właściwa Armia Radziecka.

Gorzów został zdobyty i to praktycznie bez walki. Niemcy twierdzą, że Rosjanie wkroczyli do centrum już o godz. 23.00. Przez następne kilka tygodni w mieście tym wolno było przede wszystkim rabować, mordować i podpalać.

Palili je systemowo Rosjanie, twierdząc, że skoro „wot oto ona, proklataja Giermania” spaliła pół Związku Radzieckiego i całą Polskę, to teraz niech spotka ją ten sam los. To było zaplanowane, systemowe działanie. Mało tego, w połowie lutego Sowieci obwieścili, że pożary są dziełem sabotażystów. I zakazali ich gaszenia.

Straszny czas

Pierwsze dni po wkroczeniu Rosjan i Niemcy, i Polacy, dla których w końcu oznaczało to „wyzwolenie”, wspominają jednakowo tragicznie. Śródmieście płonęło, po przejściu wojsk frontowych miastem zawładnęli maruderzy. Nocami przebijały się niedobitki niemieckich oddziałów, zaczynał działać Wehrwolf. Każdej nocy słychać było strzelaninę, mnożyły się napady i gwałty. I wszędzie mnóstwo trupów, których nie miał kto pochować.

Mało kto wychodził na ulicę. Może był taki zakaz, w nocy na pewno, przede wszystkim dyktował to rozsądek. Niemcy zabarykadowali się w domach przystrojonych białymi prześcieradłami. Tak właśnie działał „polski Dziki Zachód”.

Pierwsi polscy kolejarze dojechali tu 19 lutego 1945 roku. Zastali makabryczne obrazki – zniszczony dworzec – niemieckimi bombami, przed dworcem straszyły zdewastowane trolejbusy z makabrycznymi pasażerami. Leżały w nich trupy.

Tak wykuwała się tu polskość, która ostatecznie nadeszła 28 marca 1945 roku. Ale to już inna opowieść.

Renata Ochwat

PS. Korzystałam z tekstów Jerzego Zysnarskiego oraz wspomnień byłych i obecnych polskich i niemieckich mieszkańców miasta.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x