2024-07-08, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Nie ma to, jak wichura i połamane drzewa na koniec urlopu. Z niedowierzaniem patrzyłam na to, co widziałam.
Sobotnie popołudnie zapamiętają chyba wszyscy na długo. Wichura powaliła drzewa w mieście, połamała konary, było strasznie. Tak myślę, bo ja jak raz w tym czasie byłam w drodze z Berlina do miasta na siedmiu wzgórzach. I też było strasznie, bo drzewa gięły się do ziemi, a dookoła fruwało jakieś badziewie.
Kiedy przyjechałam do miasta, to ogarnął mnie smutek. Bo nie lubię, jak wielkie drzewa przegrywają w starciu z przyrodą. Ale nic się na ten temat nie poradzi, nie da się nic zrobić, tak jest i koniec. Natomiast jak bumerang wróciła do mnie opowiastka Urzędu Miasta o tym, jak to się pielęgnuje zieleń w mieście, jakich to opiekunów czy tam innych oficerów zieleni mamy. Tak oto stoi w oficjalnym sprostowaniu, jakie otrzymaliśmy z miasta, kiedy nagle a niespodziewanie poleciał duży konar z jednego z klonów na ulicy 30 Stycznia. Magistrat w pompatycznych słowach napomniał mnie, że bredzę, bo zieleń jest dostatecznie dobrze dozorowana i mnie laikowi nic do tego. Napisałam wówczas, że bardzo chętnie poznam owego opiekuna, oraz że zaszczytem dla mnie będzie owo poznania. I tak sobie czekam.
A że zieleń jest pozostawiona sama sobie i szalonym kosiarzom trawy przekonała mnie wędrówka do domu sobotnim wieczorem, kiedy patrzyłam na konary, jakie znów poleciały z klonów na ul. 30 Stycznia. Jakby opiekun zieleni, zielony oficer czy ktokolwiek rzeczywiście w mieście był, to straty byłby znacznie mniejsze. Bo ów opiekun zauważyłby zmiany typu dziupla, huba i mógłby reagować. A tak…
Zatem opowieść o opiece nad zielenią można między bajki włożyć, a magistrat może sobie tysiące opowieść snuć w swoim napuszonym urzędniczym stylu, a i tak to nic nie zmieni.
Dodam tylko, że owa suszka na rogu 30 Stycznia i Armii Polskiej wichurę przetrwała w stanie nienaruszonym i dalej jest niemym wyrzutem sumienia. Tych mitycznych opiekunów zieleni…
Renata Ochwat
Ps. Mija 90 lat od chwili, gdy na Warcie w Gorzowie zanotowano tylko 108 cm wody; najniższy poziom wody w historii.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.