2023-06-03, Nasze rozmowy
Z Grzegorzem Musiałowiczem, właścicielem zbioru starych książek dla dzieci i młodzieży rozmawia Renata Ochwat
- Jak powstała twoja kolekcja książek dla dzieci i młodzieży sprzed 40 i 30 lat, którą właśnie można obejrzeć w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej?
- Tak naprawdę to nie jest do końca kolekcja. Są to raczej ocalałe pamiątki z okresu dzieciństwa i młodości. Część z nich rozdałem okazyjnie znajomym, część przekazałem też kilka lat temu do biblioteki podczas zbiórki.
- Wszystkie są twoje?
- Większość. Kilkanaście okazów przekazali mi znajomi na wieść o tym, że przygotowuję wystawę. To między innymi pozycje z serii „Poczytaj mi mamo”. I to z tych czasów, kiedy – jak sam wydawca twierdził – książki na cienkim papierze były przeznaczone na zniszczenie, bo dzieci miały ćwiczyć na nich nawyk czytania, budować wrażliwość na świat, a nie kolekcjonować je na półce.
- No dobrze, każdy z nas czytających czytał pisemko „Miś”. Ale to naprawdę rzadkość, żeby „Miś” się przechował przez tyle lat.
- A, właśnie „Misia” to zawdzięczam mojej mamie, która te kilka numerów przechowała u siebie, chyba z sentymentu do dawnych czasów. Niestety, nie zachowały się „Płomyczki” czy „Płomyki”.
- A co z nimi zrobiłeś?
- Po prostu skasowałem, czego dziś żałuję.
- W bibliotece pokazujesz książki dla dzieci w różnym wieku – bo są i dla maluszków, ale i dla dziesięciolatków, jak i nastoletniej młodzieży.
- Dokładnie tak jest. Takie było moje założenie. Zbliża się Dzień Dziecka, zatem chciałem pokazać przekrój literatury od dziecięcej do młodzieżowej. Zaczynamy od serii „Poczytaj mi mamo” i „Serii z Wiewiórką”, czyli książeczek dla kilkulatków. Kończymy na powieściach przygodowych i podróżniczych, czyli jesteśmy w świecie Indian, Karola Maya i podróżujemy z Juliuszem Verne’em w 80 dni dookoła świata.
- Każdy, kto kolekcjonuje książki, w pewnym momencie mierzy się z tym samym problemem. Mało półek.
- Dobrze, przyznam się do czegoś. Część tych książek na co dzień jest spakowanych w kartonach. Mam też taki regał, że mieszczą się dwa rzędy książek. Z przodu są książki z mojej obecnej kategorii wiekowej. A z tyłu są różne zapomniane cuda.
- Znalazłeś jakąś cudowność?
- Znalazłem. Na przykład garść kryminałów z serii z jamnikiem. Pamiętałem, że mam te książki, ale byłem zdziwiony, że jest ich aż tyle. Tym bardziej, że się parę razy przeprowadzałem, a przy przeprowadzkach raczej przewozi się książki, o których się myśli, że są wartościowe, że będą przydatne,. A przecież o kryminałach trudno mówić, że są wartościowe. Do bajek wiadomo, że się nie wraca. Jak wychowywałem swoje dzieci, to były już książeczki wydawane w latach 90. Ale wśród nich np. „Chory kotek”, czyli bajka napisana w XIX wieku, o czym mało kto wie.
- Wracasz od czasu do czasu jednak do starych książek?
- Bardzo rzadko, jeśli już, to najczęściej do książek Joanny Chmielewskiej. „Nawiedzony dom” to jedna z takich moich ulubionych powieści. Parę miesięcy temu sięgnąłem do książek o Teresce i Okrętce, czyli do „Zwyczajnego życia” i „Większego kawałka świata”. Zresztą w jednej z tych książek pojawiają się postaci Janeczki i jej brata Pawełka, czyli bohaterowie „Nawiedzonego domu”.
- Czy twoim zdaniem te książki, te z naszego dzieciństwa, młodości mogą zainteresować współczesną młodzież?
- Ja mam nadzieję, że tak. Ale to jest kwestia wychowania i otoczenia w jakim dziś żyjemy. Jesteśmy bombardowani ostrą reklamą, głośną, wręcz wrzaskliwą literaturą, durnymi, bijącymi po oczach filmami dla dzieci. I mam wrażenie, że utraciliśmy pewną wrażliwość, którą nasze pokolenie miało, właśnie czytając takie książki. Zaczynaliśmy od rozwijających wyobraźnię bajek o królach i krasnoludkach, potem przychodził czas na Kubusia Puchatka, jeszcze potem podróżowało się po świecie z Arkadym Fiedlerem czy innymi autorami. Ta nasza wrażliwość dziś została przytępiona, ale może to wynikać też z tego, że jesteśmy bardziej otwarci na świat. Bo w tamtych czasach naszym oknem na świat były właśnie książki. I, w bardzo ograniczonym stopniu, kino i telewizja. Podróżowało za granicę się przecież rzadko. Dla dziecka wyprawa do ZOO to już była wielka podróż. Dlatego też myślę, że może być problem w tym, aby właśnie ta literatura zainteresowała współczesnych nastolatków.
- A co ty dziś czytasz dla siebie?
- Przede wszystkim luźniejszą literaturę. Sięgam do współczesnych polskich kryminałów. Ale też czytam Francisa Fukuyamę, Normana Daviesa. Czasem jednak lubię wrócić do starych kryminałów z serii „Ewa wzywa 07” czy wspomnianych jamników. Czytam właściwie chyba wszystko.
- Dzięki za rozmowę.
Z Kariną Tymą, gorzowianką, siedmiokrotną mistrzynią Polski w squashu, kapitanem damskiej drużyny Drexel University w Filadelfii, rozmawia Maja Szanter