Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Bonifacego, Kiry, Waltera , 5 czerwca 2025

Najpierw zróbmy sobie fajne miasto

2025-06-03, Nasze rozmowy

Z Tomaszem Rybakiem, przedsiębiorcą, społecznikiem, rozmawia Maja Szanter

medium_news_header_43686.jpg
Fot. Maja Szanter

- Od kiedy naprawia pan Gorzów?

- Mentalnie od zawsze, a fizycznie odkąd na stałe mieszkam ponownie w Gorzowie, czyli od roku 2017. Najpierw był taki czas rozruchu i na dobre zacząłem od 2019 roku.

- Co było impulsem?

- Zwykły spacer po mieście. Coś mi przeszkadzało, coś nie pasowało, a momentem zwrotnym było, kiedy przeszedłem podziemnym przejściem przy Dzieci Wrzesińskich i Walczaka. Tam była rozpacz nad graffiti na muralu. I wtedy poczułem, że chcę to usunąć, coś z tym zrobić, zająć się.

- I zajął się pan?

- Jak to w życiu jest, naprawianie najlepiej zacząć od siebie. I tak też zrobiłem, zacząłem od swojej ulicy – Dworcowej. Kupiłem profesjonalną myjkę akumulatorową i z kuzynem czyściliśmy graffiti z budynku naprzeciwko mojej kamienicy.

 

 

- Udana akcja?

- Tak, wtedy jeszcze nie miałem stowarzyszenia i robiłem to na dziko, całkiem intuicyjnie, ale usunęliśmy bazgroły z Dworcowej pięć. Pracownicy sklepu z dewocjonaliami poczęstowali nas kawą i słodkościami, właścicielki restauracji z mojej kamienicy - lemoniadą i to było dla mnie dodatkowym motorem do działania. Że to jest ludziom potrzebne, że poza usuwaniem bazgrołów jest wartość dodana w postaci kontaktu z mieszkańcami.

- I ruszył pan w miasto.

- Tych bazgrołów było dużo, zrobiłem kolejny budynek i kolejny. Postanowiłem robić to systemowo. Wszedłem na ulicę Sikorskiego i wtedy już to poszło. Jedną z pierwszych większych akcji było posprzątanie terenu po giełdzie aż pod Baczynę i przed dojściem na jezioro Nierzym.

- Wtedy pojawił się pomysł stowarzyszenia na rzecz estetyki Gorzowa?

- Powstało stowarzyszenie, strona internetowa, podzielenie się tym z mieszkańcami. Zaczęły się lajki, komentarze i teraz jesteśmy całkowicie w innej rzeczywistości, chyba też wyższej świadomości i mieszkańców, i włodarzy, i urzędników.

- Nie brali pana na początku za kolejnego grafficiarza?

- Kiedy zacząłem partyzanckie oczyszczanie przejścia podziemnego przy Dzieci Wrzesińskich, pojawiła się straż miejska. Trochę mnie panowie już kojarzyli z różnych akcji, pouczyli tylko, że muszę mieć oficjalne pozwolenie od Miasta na odrestaurowanie muralu. Takie otrzymałem i zrobiliśmy to legalnie. A mieszkańcy na początku przyglądali się, czy ja coś bazgrolę, czy coś się pojawia czy znika. Pytali mnie, po co to robię, przecież oni wrócą, to bez sensu. Świadomość była, przeszkadzały im te bazgroły, ale nie sprzeciwiali się temu czynnie. Teraz, kiedy jestem bardziej znany, kibicują mi, doceniają, widzą, że otoczenie się zmienia. A to na pewno mnie motywuje, żeby kontynuować tę pracę. Takie osoby jak ja widziałem na przykład w Barcelonie. Tam jest o tyle łatwiej, że budynki są w podobnych, pastelowych barwach. Podjeżdża kilka osób z farbami i zamalowują ściany pokryte graffiti.

- Graficiarze wracają w te same miejsca? Czy może mają coś na kształt wyrzutów sumienia jak pan, który półtora roku temu przy Jagiełły pomazał na przystanku autobus? Potem sam zgłosił się do MZK i pokrył koszty naprawy szkód. 2500 złotych go kosztował ten występ. Czy pan czyści, a oni mażą na nowo? Nie walczy pan z wiatrakami?

- Cały czas mam świadomość swojej syzyfowej pracy. Chciałbym wejść na tyle innych ulic, ale nie jest mi to dane ze względu na powtarzające się bazgroły. To są te same ściany, te same skrzynki, powtarzające się tagi, więc ci sami ludzie. To są ogólnopolskie szajki, mają na Instagramie swój profil, na którym się chwalą, gdzie co zrobili. To są lokalne grupy. Pojawia się jeden tag i szybko po tym pojawiają się tagi kolejnych grup oznaczających swoje tereny. Uważam, że systematyczne czyszczenie na bieżąco jest w stanie zniechęcić graficiarzy. Nie procedury, a działanie na drugi dzień.

- Od lat mówi się o tym, że wykrycie takich osób nie jest niemożliwe... 

- Jakiś czas temu się nawet zdziwiłem, bo na odcinku Sikorskiego od katedry do Dworcowej jednej nocy pojawiły się tagi na słupach oświetleniowych, skrzynkach elektrycznych i gazowych. To nie mogło trwać minutę, takie przejście przez naszpikowaną kamerami monitoringu ulicę zajęło sporo czasu. Przeszli całą ulicę, pomalowali wszystko po drodze i nie zostali zauważeni? To jest podejrzane. Nie wiem, jak działa monitoring. Dostałem tylko informację, że jak coś takiego zauważę, na drugi dzień trzeba zgłosić na policję.

- Ale pan się nie poddaje.

- Nie poddaję się, to jest nawet budujące, bo poza poprawą estetyki ma to wymiar edukacyjny i to jest dla mnie bardzo ważne. Świadomość mieszkańców wzrasta, chcemy zadbanych budynków, ale też dbałości o detale, chodniki, latarnie, małą architekturę. Lubię patrzeć na miasto z perspektywy turysty, wtedy widać więcej. Jest jeszcze wiele do zrobienia. My też odpowiadamy za porządek, bo to my śmiecimy. Ja regularnie sprzątam swoją ulicę, jak coś leży na chodniku to podnoszę i wyrzucam do śmietnika. Moja ulica to mój dom. Biorę za nią odpowiedzialność.

- A większość niestety ma myślenie – to nie moje.

- Raz, że mamy takie myślenie, a dwa, że jesteśmy tak zajęci mentalnie swoimi sprawami, że kwestia porządku i estetyki jest zepchnięta na dalszy plan. Przykre jest to, że często nie zwracamy na to w ogóle uwagi. Służby są od tego, żeby sprzątać, ale to my śmiecimy, nie urzędnicy. Walające się śmieci nam nie przeszkadzają, walają się więc dalej.

- Idzie pan chodnikiem, widzi kolejne graffiti. Co pan wtedy myśli?

- Znowu trzeba tu wrócić (śmiech).

- Jak wygląda pana współpraca z miejskimi służbami?

- Przejście podziemne było zrobione we współpracy z Miastem i to miejsce jest zaopiekowane. Na wysokim poziomie współpracy są też bulwary, tu działam razem z Gorzowskim Rynkiem Hurtowym. Tak samo jak udało się wyczyścić całą zachodnią estakadę współpracując z miejskim konserwatorem zabytków. Na wschodnią PKP, mimo wcześniejszych deklaracji, nie ma pieniędzy, więc w tym roku zajmę się i nią. Podejście PKP do estetyki mnie przeraża, szczerze mówiąc.

- To są dwa miejsca, a inne? Współpraca z ADM-ami, spółdzielniami, ludźmi?

- Byłem niedawno na spotkaniu z dyrektorem ZGM i architektem miejskim, żeby stworzyć grant dla wspólnot, które chciałyby odnawiać swoje przyziemia zniszczone przez bazgroły. Jest szansa, jedna z form, nie wszyscy skorzystają, ale zależy mi na tym, żeby poprawa estetyki szła wielotorowo. To działa. Są miejsca, gdzie dostaję środki, farby, zgody. Angażuję też mieszkańców. Kiedyś w jakimś poście był konkurs, że pierwsze dziesięć osób, które napiszą komentarz, dostaną specjalne chwytaki do sprzątania. To takie moje propagowanie, żeby dbać o swoje najbliższe otoczenie. Może wrócę do tego konkursu (śmiech).

- Główne finansowanie takich akcji jest z pana środków? Ile pan wydaje miesięcznie na interwencje?

- Ze środków stowarzyszenia, czyli z datków od gorzowian. Szacuję, że na rok potrzebuję trzy – cztery tysiące złotych na wszystkie akcje.

- Pracuje pan według jakiegoś grafiku czy spontanicznie?

- Determinuje to pogoda, czas i chęci. Jak jestem w cyklu, na fali wznoszącej, to idę kilka razy w tygodniu, ale miewam i przerwy dwumiesięczne. Bywało, że w śniegu czyściłem.

- Mieszkańcy zgłaszają panu konkretne miejsca?

- Zgłaszają, pytają, dzwonią. Zdarzało się, że podarowałem kilku osobom farby i środki do usuwania graffiti. Kiedyś nawet poprosiła mnie o wyczyszczenie kamienicy pani z wydziału urbanistyki.

- Naprawia pan ten lokalny świat sam czy ma pan wspólników?

- Mam zaprzyjaźnione osoby, z którymi działam. Myślę nad akcją większego odmalowania jakiejś ściany, bo też nie chcę narażać ochotników na kontakt ze środkami do usuwania graffiti, to jest jednak chemia. Obserwuję też efekt kuli śnieżnej. Tak było przy Chrobrego – Borowskiego. Wyczyściliśmy kamienicę i zgłosiła się pani z piekarni naprzeciw. Potem ktoś z kiosku naprzeciw piekarni. To działa.

- Jak teraz ocenia pan miasto pod kątem wyglądu?
- No nie wygląda dobrze, momentami jest tragedia. Do tego wszechobecne reklamy, które ma być chyba widać z kosmosu, nieodnowione budynki, infrastruktura w strasznym stanie. Jak jest jeszcze pochmurny, deszczowy dzień, to wracam do domu sfrustrowany.

- My, dziennikarze piszący o mieście regularnie spotykamy się z zarzutami, że się czepiamy, bo przecież Gorzów jest piękny.

- I wydajemy sześć milionów złotych na promocję. Na promocję czego – ja się pytam. Przetransferujmy te pieniądze na program rewitalizacji kamienic, zróbmy sobie fajne miasto i później dopiero je promujmy. W tej chwili nie ma co promować. Atrakcyjne nasze miasto jest o tyle, że ma potencjał, jest zielone, ma piękne okolice. Ale to za mało, zasób jest, ale jak wygląda na przykład Armii Polskiej? Kosynierów Gdyńskich? Nie mamy programu rewitalizacji. Zielona Góra ma dwa miliony na remonty, u nas obcina się miejskiemu konserwatorowi zabytków środki o około 50 tysięcy złotych.

- Dokładnie z 375 tysięcy złotych w roku 2024 do 325 tysięcy na ten rok.

- ...

- Czy według pana wydzielanie stref na graffiti może ograniczyć mazanie po budynkach?

- Rozmawialiśmy o tym na komisji do spraw rewitalizacji. Na pewno można wychwycić artystów, część grafficiarzy z pewnością ma talent, ale nie wyraża go we właściwy sposób, niszcząc przestrzeń miejską. Wydzielone miejsca mogłyby pomóc. Natomiast sposobem na osoby, dla których mazanie po budynkach jest dawaniem sobie adrenaliny, jest tylko eliminacja przez szybkie i regularne usuwanie ich bohomazów. Inną opcją są też zielone ściany, które uniemożliwiłyby malowanie po ścianie. Trudno jednoznacznie wyrokować, ale warto rozmawiać z ludźmi ze świata graffiti.

- Muszę zapytać – chce się jeszcze panu to robić?

- Jeszcze tak. To nierówna walka, ale walczę. Nieraz mówię do siebie: Rybak, ty się uspokój już. Naprawdę robię to dla miasta, dla siebie, żeby żyło nam się tu lepiej, żebyśmy mogli być dumni z Gorzowa. Nie tylko z nazwy, bo jakiś polityk powiedział, że jest on Wielkopolski, nie tylko dlatego, że jest tu Grand Prix. Ale że jak ktoś już tu przyjedzie na to Grand Prix, to żeby powiedział – wow, fajne, czyste miasto, nie ma graffiti. Może bądźmy pionierami w Polsce – miasto bez graffiti? Mniej dawajmy na promocję, a więcej na usuwanie tych bazgrołów i rewitalizację kamienic.

- Czy estetyczny Gorzów, biorąc pod uwagę obecną skalę jego zaniedbania, jest możliwy?

- Na przykładzie swojej ulicy, czyli wracając do początku naszej rozmowy i projektu ,,Dworcowa od nowa” – po remoncie infrastruktury upiększyłem co można było, na realizację czeka projekt z budżetu obywatelskiego zielonej ściany przy Dworcowej 11, są jeszcze kolejne pomysły – chcę pokazać, że można. Musimy zmienić priorytety, jeśli będzie nim estetyka, to patrzenie na miasto się zmieni. Przywróćmy je mieszkańcom, pozwólmy się nim cieszyć.

- Dziękuję za rozmowę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x