Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Jaropełka, Marii, Niny , 3 maja 2024

Kaczuk-Jagielnik: Ta cała historia zaczęła się od pianina w salonie babci

2022-02-16, Nasze rozmowy

Z Aleksandrem Kaczuk-Jagielnikiem, śpiewakiem operowym, rozmawia Renata Ochwat

Fot. Archiwum prywatne Aleksandra Kaczuk-Jagielnika
Fot. Archiwum prywatne Aleksandra Kaczuk-Jagielnika

- Włoskie, niemieckie, francuskie, polskie, które?

- Włoskie i polskie. Włoskie i polskie arie, bo o nich mowa. To są moje ulubione.

- Dlaczego właśnie te?

- Do tej pory były mi najbliższe. Dla rozwoju młodego śpiewaka najbardziej przychylne. Ale wiem, tak wiem, że trzeba śpiewać je wszystkie.

- Aleksander, śpiewasz barytonem, to akurat dość rzadki głos. Jak to się stało, że zostałeś śpiewakiem?

- To było niesamowite odkrycie wewnątrz mnie, że mogę śpiewać. I to odkrycie można śmiało przypisać pani Beacie Gramzie, nauczycielce w Szkole Muzycznej przy ul. Chrobrego i jednocześnie znakomitej śpiewaczce.

- Aleksander, ale to tak nie działa. Dziecko ma lat pięć i śpiewa, i wie, że będzie śpiewakiem?

- Ja nie wiedziałem. Ze mną było tak, że od dziecka grałem na różnych instrumentach. Zawsze mnie ciągnęło do gry. Ta cała historia zaczęła się od pianina w salonie babci. Nie szczędziłem rodzinie różnych moich występów.

PRZECZYTAJ: 

Chyba w każdym z nas jest jakaś cząstka chciwego egoisty

- Katowałeś rodzinę… (śmiech).

- Tak, katowałem (śmiech). Potem mama przyuważyła, że jednak gram. Zdawałem nawet do szkoły muzycznej, ale rodzice stwierdzili, że jeszcze czytać dobrze nie umiem, więc co dopiero czytać nuty. Zrezygnowaliśmy więc z tego fortepianu i zaczęliśmy od czegoś prostszego, czyli fletu prostego. No i rodzice zdecydowali, że będą to prywatne lekcje, a nauczycielką została pani Jadwiga Kos, dyrygentka chóru Cantabile. Tak to się właśnie zaczęło. A potem zacząłem rosnąć i wyrosłem z tego prostego instrumentu. Wymyśliłem sobie kolejny.

- Kontrabas?

- Nie, saksofon. Grałem na tym instrumencie. Skończyłem Szkołę Muzyczną I Stopnia przy ul. Teatralnej w klasie pana Jacka Wieczorka i w dyplomowej klasie pani Justyny Głażewskiej. Ale pod koniec tego saksofonu podkusiło mnie, aby spróbować jeszcze większego instrumentu, czyli organów. Największy, jakby nie patrzeć, król. Byłem słuchaczem Diecezjalnego Studium Organistowskiego w Zielonej Górze. Podczas końcówki gimnazjum i liceum dojeżdżałem co sobotę na zajęcia. Potem przyszła matura i musiałem zrezygnować z organów, bo trzeba było coś wybrać.

- A gdzie tu miejsce na śpiew?

- No właśnie teraz. Bo jak grałem na organach, to zaczęły się chóry. Obok chóru w Szkole Muzycznej, już przy Chrobrego, był chór w studium. Warto dodać, że chór lub orkiestra to przedmiot obowiązkowy w Szkole Muzycznej. Ja wybrałem chór. Zaczynałem jako chłopięcy sopranik. Po mutacji głos się ustawił jako baryton. I tak trafiłem do pani Beaty Gramzy. Wówczas zapadła decyzja, bo co ja tam mam z tym saksofonem robić, czy nawet na tych organach, jak można śpiewać. To dostarczało mi i nadal dostarcza największej frajdy.

- A potem trafiłeś na studia wokalne we Wrocławiu. I zacząłeś się pokazywać w różnych projektach i w różnych miejscach. Zacząłeś występować.

- Tak.

- Ale to jest chyba męczące?

- Jak się kocha to, co się robi, wówczas to nie męczy.

- Jak wygląda zwykły dzień śpiewaka?

- Różnie, choć ostatnio zaczynam myśleć, że popadam w rutynę, bo zwyczajnie trzeba dużo ćwiczyć. Mam mnóstwo różnych zajęć związanych ze śpiewem. A ponieważ biorę udział w różnych projektach, to do zajęć akademickich dochodzi także olbrzymia liczba prób z bardzo różnymi muzykami. Jednym słowem bardzo dużo różnych zajęć, które oczywiście można i trzeba pogodzić. W tym wszystkim wspiera mnie mój profesor Bogdan Makal.

- Przeciętnemu człowiekowi wydaje się, że jeśli ktoś ma talent, jest obdarzony dobrym głosem, to wychodzi na scenę, bierze nuty, tekst do ręki i już. Naprawdę tak jest?

- Nic bardziej mylnego. Jest to wiele godzin spędzonych na ćwiczeniówce, także wiele godzin spędzonych na zajęciach. To wiele godzin żmudnej nauki, powtarzania różnych fraz. Do tego dochodzi zapoznawanie się z biografiami różnych kompozytorów, bo przecież nie wszystkich da się poznać na wykładzie.

- Żyjemy w dobie zarazy. Od dwóch lat mamy pandemię. A jak spojrzeć na twój kalendarz za ostatni rok, to ty cały czas pracujesz, gdzieś występujesz.

- Kiedy zaczynała się pandemia, byłem przerażony. Bo przyszłość jawiła się okropnie i strasznie. W tej pierwszej fazie pandemii wróciłem do Gorzowa. I nagle okazało się, że wszystkie instytucje kultury tu w Gorzowie okazały mi ogromne wsparcie przy projektach online, czy live, jak dla przykładu zimą na dworze.

- Czyli?

- Zimowe śpiewanie arii i duetów na Rynku. Był śnieg i mróz. Byliśmy w rękawiczkach, czapkach i grubych szalikach, a śpiewałem razem z Roksaną Maciejczuk, ale śpiewaliśmy. Przyszli ludzie, którzy byli spragnieni tego i tak razem cieszyliśmy się z tego święta zakochanych, bo to były Walentynki.

- No właśnie. Przecież ty masz już w Gorzowie swój fan club. Jak się czuje młody artysta, który wie, że są ludzie, którzy jadą na jego koncert do Lubniewic na Zamek, przychodzą do Filharmonii, idą do Biblioteki czy Muzeum, żeby właśnie posłuchać? Ale też jeżdżą do Wrocławia czy w inne miejsca.

- Jest to niesamowite. To niezwykłe, ale ja wiem, że ci ludzi mi ufają, bo wiedzą, że za każdym razem będzie to coś ciekawego. A ja czuję bardzo duże wsparcie. Ja wiem, że dzięki temu i z nimi mogę się lepiej rozwijać. Ile razy wychodzę na scenę, to zwyczajnie wiem, po co ja to robię, po co się tyle uczę, dlaczego tyle jeżdżę. Oczywiście, są inne miejsca, gdzie śpiewam, ale tutaj jest zawsze najcieplejsze przyjęcie.

PRZECZYTAJ: 

To było całkowite zaskoczenie

- Czyli może nie jest to prawda, że Gorzów jest głuchym miastem?

- Zdecydowanie nie. Przecież publiczność nam się cały czas powiększa. Ostatnio był koncert w Lubniewicach, w Zamku książąt Lubomirskich, recital arii włoskich i …

- Zabrakło biletów.

- Tak, zabrakło biletów. Sprzedały się w trzy dni. Było 20 dostawek. Podczas ostatniego koncertu w Filharmonii też zabrakło biletów.

- Jakie jest twoje największe marzenie? Jaka sala koncertowa, jaki repertuar?

- Ja tak nie myślę. Stawiam małe kroki. Wybieram sobie drobne cele, które realizuję. Dla przykładu – zaśpiewać długi, pełen recital, czyli 70 minut programu. No i się udało i to niezwykłe, bo premiera była w Berlinie. Potem ten recital był wielokrotnie powtarzany w całej Polsce. Małe cele, małe kroki, ale cały czas do przodu.

- Zatem tego ci życzę. Małych kroków do dużej sławy. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Fot. Archiwum prywatne Aleksandra Kaczuk-Jagielnika

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x