2022-09-19, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Najpierw dopadły mnie stresy pracowe. Ale potem wydarzyło się coś znacznie gorszego. Otworzyłam komputer i przeczytałam straszną wiadomość.
Stanisława Żytkowskiego, Honorowego Obywatela Miasta, znakomitego prawnika i po prostu prawego człowieka, poznałam za czasów mojej pracy w Gazecie Wyborczej. Tak po prawdzie, to wówczas nie bardzo wiedziałam, kogo poznałam, bo też nie bardzo jeszcze tkwiłam w trybach miasta. Potem dopiero się okazało, jakiego formatu to człowiek, w którego kancelarii szlifowałam, niezdarnie jeszcze, konwersację angielską.
Minęło trochę czasu, ja zmieniłam pracę, albo praca zmieniła mnie, z panem mecenasem mijaliśmy się, jak to w Gorzowie bywa. Aż przyszedł moment, że przyszłam na pierwszą wycieczkę Klubu Turystyki Pieszej Nasza Chata (za kilka tygodni minie równe 10 lat od tego momentu) i tu, ku mojemu przeogromnemu zdumieniu, spotkałam pana mecenasa. Na powitanie rzucił, że w klubie wszyscy mówimy sobie na ty i że fajnie, że przyszłam. Trzy miesiące zajęło mi przestawienie się z formy pan na ty.
Przez te wszystkie lata poznałam Stanisława Żytkowskiego tak, jak się poznaje przemiłych znajomych. Przeszliśmy na turystycznych szlakach coś ze dwa tysiące km. On znacznie, znacznie więcej. Słuchałam jego anegdotek o stanie wojennym – bardzo rzadko to było, bo w Stanisławie nie było kombatanctwa. Ale jak już się dał namówić, to historie opowiadał przednie. Ot, jak choćby tę, jak został zatrzymany w noc stanu wojennego.
Dzierżył wstęgę i bukiet Honorowego Obywatela Miasta i moim zdaniem, był jednym z najbardziej godnych tego tytułu. Aktywnie pomagał bezdomnym, za jego prezesury Towarzystwo Pomocy Brata Alberta nabrało rozmachu.
Kochał swoją rodzinę. Pamiętam, jak przychodził na premiery Teatru Truskaweczki, siadał z nami gdzie popadnie, bo taki był urok tych premier. Przychodził, bo tam grał (i to wręcz znakomicie) jego młodszy syn Ignacy. Jak urodziły mu się wnuki, to wprowadzał Irminę w świat turystyki – tak, tak, turystyki oraz muzyki, bo tę lubił.
Nigdy nie celebrował siebie, był wybitnie przyzwoitym człowiekiem w sensie nadanym temu słowu przez Władysława Bartoszewskiego.
Kiedy tacy ludzie odchodzą, świat traci jakąś dobrą cząstkę. I nie jest prawdą, że nie ma ludzi niezastąpionych. Są. Właśnie tacy, jak Stanisław Żytkowski.
Renata Ochwat
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.