2022-05-05, Na szlaku
Tylko niecałe dwie godziny jazdy, a można zobaczyć, jak samochody rozpędzają się pod górkę, wypić kawę w ośrodku olimpijskim, a na koniec zachwycić perłą baroku. Wystarczy pomyśleć – Wałcz.
Pierwsze skojarzenie z Wałczem to Wał Pomorski i ciężkie bitwy w celu przełamania tej linii umocnień. Drugie – a to już zależy od indywidualnych upodobań. Dla jednych słynny ośrodek przygotowań olimpijskich, dla innych mnóstwo jezior i rekreacja, a dla jeszcze innych ciekawe zabytki sakralne.
Nietypową wycieczkę, bo nie po jednym mieście, a po różnych intrygujących bliskich zakątkach zaczynamy w Strącznie. Wieś, jak wieś, nic w niej zbytnio ciekawego nie ma, ale tu się skręca z drogi nr 22 łączącej właśnie Gorzów z Wałcza do miejsca zwanego magiczną górką. Miejsca nie sposób przegapić, bo jest dobrze oznaczone.
Miejsce jest zastanawiające. Bo butelki z wodą turlają się pod górę, samochody rozpędzają się pod górę. I raczej trudno wyjaśnić, dlaczego to się dzieje. Wyjaśnienia są różne – a że to złudzenie optyczne, a że to zaburzenia magnetyczne. Co naukowiec, to teoria. W każdym razie świetnie się ogląda, kiedy samochód z wyłączonym silnikiem faktycznie zdaje się sam toczyć pod górę.
Kiedy już się nagapimy na turlające się butelki i toczące samochody, pora ruszyć dalej. Wracamy do Strączna i kierujemy do odległego o 3 km Wałcza. I tu niemal natychmiast przystanek w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich sportów wodnych czyli kajakarzy, kanadyjkarzy i wioślarzy.
Każdy związany ze sportami wodnymi lub tylko się nimi interesujący zna nazwę Wałcz właśnie dlatego, że tu trenowało mnóstwo polskich sportowców, którzy są obsypani medalami różnych zawodów, z olimpijskimi włącznie jak wielkanocna baba rodzynkami.
Wjechać tu może każdy, pospacerować po ścieżce obiegającej bardzo długie rynnowe jezioro Raduń przecięte w połowie wiszącym mostem, który się kołysze pod nogami przechodzących.
No i na koniec może się napić kawy i zjeść bardzo dobry sernik w kawiarence, która zachowała się jeszcze sprzed II wojny.
Jest to o tyle przyjemne, bo z tarasu rozciąga się piękny widok na Raduń, po którym nieustannie pływają kajakarze i wioślarze. Daje się zatem podejrzeć trochę kuchni sportowej.
Tuż obok, po sąsiedzku ośrodka sportowego znajduje się cmentarz wojenny, prawdopodobnie z największa liczbą pochowanych tu żołnierzy, robotników przymusowych i ich rodzin. Aby go nie przegapić, trzeba dość wolno jechać drogą nr 22 w kierunku do centrum miasta – wejście bowiem skrywa się w krzakach. Spoczywa tu ponad 4,5 tysiąca polskich żołnierzy oraz 1,6 tys. Rosjan, którzy oddali życie w przełamaniu Wału Pomorskiego.
Jak podają źródła – w grobach tych spoczywa także 80 żydowskich żołnierzy – ich pochówki zaznaczone są na płytach nagrobnych Gwiazdą Dawida.
Miejsce spoczynku ma ekumeniczny charakter, bowiem stoją tu krzyże katolicki i prawosławny. Cmentarz jest utrzymany w należytym porządku i do chwili wybuchu wojny w Ukrainie 24 lutego tego roku corocznie był odwiedzany przez delegacje rosyjskie, jak i rodziny tych, którzy stracili tu życie. Jednak w tym roku władze Wałcza jakoś niespecjalnie liczą na gości ze wschodu.
Po chwili zadumy warto wybrać się do Skrzatusza – wioski zlokalizowanej na drugim końcu Wałcza. Aby tam dotrzeć, jedzie się przez całe miasto i można popatrzeć na świetnie zachowane stare budynki, ale i nowe plomby. W pewnym momencie mignie piękna barokowa Pieta. Ale kiedy już znajdziemy się na krętej wiejskiej drodze wiodącej do Skrzatusza, warto nie przegapić chwili, kiedy sanktuarium, a po prawdzie barokowa perełka architektury sakralnej pojawi się na horyzoncie.
Podziwiać jest co. To przede wszystkim przepiękny, jednolity i znakomicie utrzymany kościół, który zachwyca w całości. Po wejściu do środka natychmiast rzuca się pyszny ołtarz wzorowany na tych używanych do barokowej pompy funebris. W centrum znajduje się piękna Pieta, jednak starsza o dwa wieki od samego kościoła.
XV-wieczna Pieta z wierzbowego drewna trafiła do Skrzatusza w 1575 r. po dramatycznych wydarzeniach w kościele w Mielęcinie leżącym ok. 15 km na południowy zachód od Wałcza. Tam luteranie wyrzucili ją z kościoła, uszkodzili, usiłowali utopić, w końcu odsprzedali przygodnemu garncarzowi z Piły. Od niego nabyła figurę, z myślą umieszczenia jej w miejscowym drewnianym kościółku, mieszkanka Skrzatusza, Katarzyna Kadujska [Kadrzycka]. Skrzatusz był wówczas filią parafii pw. św. Mikołaja w Wałczu, a kościół w Skrzatuszu pw. Wniebowzięcia NMP, poświęcony został w 1572 r.
Napływ wiernych, proszących o Maryję o łaski, początkowo liczny, spadał aż do wydarzenia z 1621 r. kiedy uwagę przechodzących obok Skrzatusza nocą podróżnych zwróciła jasność bijąca od kościoła, a ściślej od figury Piety, stojącej wtedy na bocznym ołtarzu kościoła. Figurę uroczyście przeniesiono na główny ołtarz drewnianego kościółka, a do Skrzatusza znów napłynęły rzesze wiernych, prosząc o łaski. W 1660 r. biskup poznański Wojciech Tolibowski erygował samodzielną parafię w Skrzatuszu pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Do parafii Skrzatusz przyłączono wówczas m.in. osady i wsie: Czaplę, Chude, Dąbrówkę, Klęśnik, Pluty, Popowo, Różewo, Wiesiółkę, Witankowo oraz Tarnowo. Pierwszym proboszczem parafii został jezuita ksiądz Jakub Krueński. Figura Piety uznana za cudowną przez biskupa poznańskiego na podstawie dokumentacji 66 wydarzeń uznanych za cudowne.
Warto, a właściwie trzeba tam pojechać, bo takich zabytków baroku zbyt wiele nie ma.
Przeciwwagą dla katolickiego centrum jest Kłębowiec – zresztą leży po przeciwnej stronie do Skrzatusza. Tu można zobaczyć majestatyczne resztki pałacu Henryka von Goltza, lokalnego watażki, który był zagorzałym ewangelikiem i z lubością grasował wśród katolików. Sam pałac – a właściwie jego ruina dają świadectwo, jak potężny to był ród. Potem przeszedł w ręce Ungrugów, aby stać się własnością von Klitzingów i dotrwać do II wojny.
Niszczony podczas działań wojennych na Wale Pomorskim, nigdy nie został podniesiony do świetności i dziś ma status trwałej ruiny. Ale i tak robi olbrzymie wrażenie.
I tu kończy się szwendanie po okolicy Wałcza.
Tekst i zdjęcia: Renata Ochwat
Po raz pierwszy od lat województwo lubuskie pokazało się w ITB, największych targach turystycznych w Europie. Na ten czas do Berlina zjechał się cały świat.