2025-07-15, Nasze rozmowy
Z Aleksandrą Andrzejewską, fotografką, rozmawia Maja Szanter
- Od kiedy robi pani zdjęcia?
- Od zawsze lubiłam fotografię. Było dla mnie ważne, żeby mieć zdjęcia rodzinne czy z przyjaciółmi, wszystko poukładane w albumach, ale nie miałam jeszcze wtedy dużej wiedzy fotograficznej, żeby robić to profesjonalnie. Brakowało mi na to i czasu, i impulsu, żeby to pociągnąć. To była potrzeba emocjonalna.
- Co stało się tym impulsem?
- Urodzenie mojego najmłodszego syna. Szukałam wtedy fotografa naturalnego, bo zależało mi, żeby to były zdjęcia w domu, takie nawet zahaczające o reportaż - kiedy się przytulamy, gdy jest kąpany i jest w rodzinie. Wtedy, w 2017 roku, nie udało mi się tego pomysłu zrealizować.
- Dlaczego? Fotografów było trochę w Gorzowie.
- Nie chciałam zdjęć pozowanych, układania dzieciaczka w jakimś wiaderku, na minisofce, z miniglobusikiem czy w miniokularkach. Chciałam naturalne zdjęcia. Znalazłam kogoś, przyjechała pani, ale to było jak przeniesienie studia do domu. Nadal to nie było to.
- I ta nieudana próba była motywacją?
- Tak, wtedy zaczęłam chcieć robić moim dzieciom zdjęcia dobre, fajne, takie jakie ja chcę. Zaczęłam się uczyć fotografii technicznej. Zrobiłam kursy i zaczęłam robić zdjęcia znajomym. I tak mi się to spodobało, że powiedziałm – tak, to jest to. To dawało mi spełnienie i wewnętrzne szczęście.
- I rzuciła pani swoją dotychczasową pracę?
- Nie od razu. Na początku trochę działałam w domu, pierwsze sesje były aranżowane w moim salonie, robiłam zdjęcia swoim dzieciom, sąsiadom, rodzinie. Chciałam więcej. Z wykształcenia jestem budowlańcem, ale z trójką dzieci i mężem w rozjazdach pogodzenie pracy z życiem rodzinnym stało się trudne. W fotografii zaczęłam odnajdywać drogę zawodową i możliwość połączenia jej z życiem prywatnym.
- Początki pewnie były trudne? Jest w mieście konkurencja...
- Nie było tak, że zaczęłam robić zdjęcia i miałam kolejki klientów. Ta droga była dosyć długa. Szukałam też własnej ścieżki, w czym się najlepieuj czuję, co mi najfajniej wychodzi, czego chcą klienci. Trzeba było znaleźć złoty środek.
- Jakie zdjęcia lubi pani najbardziej?
- Niepozowane. Rodzinie też takie robię. Jak jesteśmy na wakacjach, nie stawiam dzieci na baczność pod pomnikami.
- Robi pani sesje noworodkowe i niemowlęce. Jak się pracuje z tak małym klientem? Ile trwaja sesje?
- Kiedy jeździłam na szkolenia, niektórzy mówili, że trzy-cztery godziny, bo muszą uśpić, ułożyć dziecko. Ja tak nie pracuję. U mnie sesja trwa do półtorej godziny. Wiem, że rodzice, szczególnie pierwszego dziecka, mogą być zestresowani, dla niektórych wyjście do mnie do studia jest w ogóle pierwszym wyjściem z domu z dzieckiem. Najmłodsze, które u mnie było, miało dziewięć dni. To naprawdę są maleństwa. Staram się działać w zgodzie z dzieckiem.
- Na czym to polega?
- Jeżeli ono śpi, robimy zdjęcia na śpiocha. Jeżeli się obudzi przy przebieraniu czy rozbieraniu, to zaczynamy z obudzonym dzieckiem. Nie układam dziecka nienaturalnie, że musi koniecznie mieć rączkę pod brodą, wyprostowane paluszki. Idę za tym dzieckiem. Jeśli śpi, to fajnie, układam śpioszka. Jeśli płacze, trzeba je nakarmić, przewinąć, przytulić, to wtedy zaczynamy zdjęcia na rękach mamy. Nie zmuszamy dziecka, że teraz ma spać. W porównaniu do zdjęć ,,układanych" są to inne zdjęcia. Do drugiego tygodnia życia dziecko jest jeszcze takie plastyczne, fajnie się z nim pracuje, ale przede wszystkim chodzi o pokazanie dziecka, kiedy jest właśnie takie malutkie, jak w brzuchu mamy.
- Co w sesji noworodkowej pani jako fotograf chce zatrzymać w kadrze?
- Ten moment zakochania rodziców w dziecku. Miłość, czułość, więź rodziców z dzieckiem i do siebie. Nie wymyślne dekoracje, nie przebrania w nie wiadomo co. I to się udaje uchwycić.
- Kiedyś cały świat zachwycał się tym, co robiła Anne Geddes.
- Te pszczółki, żabki, kwiatki... Mnie inspiruje to, co robi na przykład Kasia Kochanowska ze Świnoujścia. Fotografie w bieli, minimalizm. Skupienie na modelu. Jest też taka fotografka Maua z Gdańska, robi zdjęcia rodzinne. Teraz poszła w inną stronę, ale też robiła naturalne. Ogólnie nurt fotografii naturalnej jest bardzo popularny na świecie.
- Jak się pracuje z niemowlakami?
- Inaczej niż z noworodkami. One są już niecierpliwe, troszkę nieraz się denerwują, że się je przekłada, a one chcą się bawić. Ale też bardzo fajnie można już pokazać więź z rodzicami, kontakt wzrokowy, uśmiechy.
- Bywa, że model odmawia współpracy?
- Niemowlaki nie, takie dwuletnie już tak (śmiech). Są najtrudniejsze. Ale to też nie reguła. Są takie, z którymi fajnie się pracuje i takie, do których trzeba podejść nieco inaczej. Sesje ze starszymi dziećmi robię u mnie w studiu, ale bywa, że w ich domu czy w plenerze. Wtedy nie mam żadnych rekwizytów, jest tylko sytuacja zastana i aparat.
- A jeżeli taki dwu-, trzy-, pięciolatek marudzi, płacze, wierci się, biega, biega pani za nim?
- Biegam, biegam (śmiech), ale emocje też pokazuję. Oczywiście dążymy do uspokojenia malucha. Nieraz dzieci się boją, potrzebują czasu na zaaklimatyzowanie się. Bywa, że tańczę, śpiewam (smiech), żeby nabrały zaufania, rozluźniły się. Mam swoje sztuczki i gadżety. Nie każde dziecko tu wejdzie i od razu będzie się uśmiechało do obiektywu. Dajemy im się pobawić, pobyć tu trochę i zazwyczaj się udaje odbyć sesję. Ale też nie zawsze dziecko musi się śmiać do obiektywu. Nie ma co mówić ciągle ,,Uśmiechnij się". Też nie o to chodzi. Oczywiście tak też robię lub staramy się z rodzicami rozśmieszyć malucha, bo to są najbardziej pożądane przez rodziców i dziadków zdjęcia (śmiech). Ale lubię z takim dwulatkiem czy roczniakiem pokazać, jak on się bawi, jego skupienie na zabawce, na rodzicu. Te momenty uspakajania dziecka, przytulania. To też jest piękne.
- Robi pani także sesje ciążowe. Dla kobiecego ciała to niekoniecznie najlepszy czas, są opuchnięcia, samopoczucie nie takie. Jaki czas ciąży jest najlepszy na zdjęcia?
- Nie koncówka ciąży, tylko okolice siódmego miesiąca. Mama czuje się wtedy jeszcze dobrze, ma siły, brzuszek jeszcze tak bardzo nie przeszkadza, a już jest ładny, żeby go pokazać. Na końcówce ciąży może być różnie. Miałam sytuacje, że sesja się nie odbyła, bo dzieciaczek się urodził, inna mama musiała iść do szpitala. Nie zostawiamy tego na ostatnią chwilę, choć i takie miałam - pięć dni przed porodem i się udało. Ale zalecam siódmy miesiąc. Powtarzam też, że na każdym etapie brzuszek jest piękny i lepiej zrobić w jakimkolwiek momencie niż wcale. Tak jak z noworodkami – nie uda się zmieścić w dwóch tygodniach, zróbmy z miesięcznym maluszkiem czy nawet trzymiesięcznym, ale zróbmy.
- Czy na sesjach ciążowych mamom towarzyszą partnerzy?
- Często. Są też ze starszymi dziećmi, zdarzają się sesje w pieskiem, zdarzają się też same kobiety. Bo chcą być same i zrobić to dla siebie. Albo mąż nie chce.
- Na czym skupia się pani uwaga na pracy z kobietą w ciąży?
- Na pewno chcę ją pokazać jako kobietę, ale jednak ona przychodzi do mnie będąc w ciąży i chce mieć pamiątkę brzuszka. Jeśli jest na sesji z rodziną, to on nie jest aż tak wyeksponowany, bo na pierwszym planie jest rodzina, ale na większości zdjęć jednak dominuje brzuszek i uchwycenie tego pięknego stanu oczekiwania na dziecko.
- Kiedy w 1991 roku Demi Moore jako pierwsza pokazała się nago w sesji ciążowej, fotografia – swoją drogą subtelna i piękna - uznana została za kontrowersyjną i prowokacyjną. Dziś jest kultowa. Rozpoczęła trend pokazywania ciążowego brzucha. Ale to było w Ameryce. Jak podchodzą do tego pani klientki? Jest to jeszcze w sferze tabu?
- Tamto zdjęcie na pewno je przełamało. Pamiętam, co moja mama mówiła o czasach swojej ciąży, że nie eksponowało się wtedy brzucha, kobiety zakładały raczej zakrywające krągłości sukienki. Na pewno to się zmieniło i raczej nie jest tabu. Różnie kobiety do tego podchodzą w tym sensie, że niektóre bardzo chętnie pozują z odsłoniętym brzuszkiem, wręcz w bieliźnie, nie krępują się nim, wyrażają swoje szczęście, dają zgody na publikację i nie mają z tym problemu. Są i takie, które nie chcą się tak rozbierać i wtedy jak najbardziej robimy zdjęcia w sukienkach czy w materiale, zakrywającym nieco brzuszek i niepokazującym tyle ciała. Dużo zależy od kobiety. Robimy takie stylizacje, które podobają się mamie, w których czuje się dobrze, a nic na siłę. Wcześniej pokazuję stylizacje, sukienki, które mam w studiu, jest czas na przemyślenie.
- Jak przygotować się do sesji ciążowej?
- Warto zrobić makijaż, bo on potrafi sporo zmienić i efekt będzie zadowalający. Jeżeli kobieta nie umie wykonać go dobrze samodzielnie, mam makijażystkę, z którą współpracuję. Może dojechać do domu lub wykonać go u mnie w studiu.
- Czy podczas takiej sesji kobiety się stresują?
- Zależy od kobiety ale często tak. Bardzo często mówią, że są niefotogeniczne i wątpią, czy coś ze zdjęć wyjdzie. Wychodzi zawsze. Staram się rozładować spięcie, to jest pewne wyzwanie, żeby na zdjęciach nerwów nie było widać. Robię też więcej zdjęć, żeby przyszła mama wybrała ujęcia, na których podoba się sobie najbardziej.
- Kwestia umiejętności i wyczucia fotografa, żeby był efekt?
- Tak, podobnie jak na przykład zdjęcia par – jeżeli mężczyzna jest wysoki, a kobieta niska, ustawiam ich inaczej niż gdy różnica wzrostu jest mniejsza. Trzeba nieco pokombinować, żeby zdjęcie wyszło fajnie skomponowane. Od tego jestem ja. Nie zdarzyło mi się, żeby klient nie mógł wybrać zadowalających zdjęć.
- A co, jeśli pani wizja jest inna od oczekiwań klienta? Model zawsze będzie subiektywny, pani patrzy jednak z dystansem.
- Zwykle gdy klienci decydują się na sesję u mnie, to zapoznali się już z moją twórczością, obejrzeli stronę internetową czy media społecznościowe. Wybrali mnie, ponieważ podoba im się mój styl i nasze wizje są dość spójne. Jeśli mają swoje pomysły i inspiracje, to staram sie je zrealizować. Nie nalegam na coś, na co nie mają ochoty, ale przemycam też swoje pomysły. I często klienci wybierają także to, co ja zaproponowałam.
- Ile zdjęć pani robi na jednej sesji?
- Około dwustu, nieraz pod trzysta. Zależy, ile mam osób, w jakim są wieku i co się dzieje. Po selekcji zostaje około stu. Nie robię też za dużo, żeby wybór nie był aż taki trudny.
- Jaki musi być dobry fotograf, pomijając warsztat?
- Wyrozumiały, cierpliwy, mieć łatwość nawiązywania kontaktów, chcący się rozwijać. Musi kochać tę pracę, mieć do niej serce. Efekty nie będą zadowalające, jeśli robi się to tylko dla zarobku. Ja moją pracę uwielbiam. Pracę z klientem, efekt finalny. Może to zabrzmi nieskromnie, ale zachwycam się często moimi fotografiami.
- Woli pani kolor czy zdjęcia czarno-białe?
- Jestem wielką fanką fotografii czarno-białej. Podstawą jest zawsze zdjęcie kolorowe, ale moi klienci dostają wszystkie zdjęcia w kolorze i w gratisie w czarno-bieli. Fotografia czarno-biała jest piękna, skupia uwagę widza na ludziach. Nie do wszystkiego pasuje, ale nawet w plenerze, na łące wychodzi fajnie. Był czas, że prywatnie na stałe miałam ustawiony aparat tylko na takie zdjęcia. Może do tego wrócę.
- Jakie ma pani zawodowe marzenia?
- Rodzinną fotografię dokumentalną. Jest taki trend, który wchodzi do Polski, bardzo mi się to podoba. Fotograf przychodzi do rodziny na pół dnia czy na cały dzień i jej towarzyszy. Sami takich zdjęć nie zrobimy, bo nie byłoby tam mamy albo taty. Dzieci się inaczej zachowują na krótkiej sesji, a inaczej gdy fotograf jest długo, wtedy przestają zwracać na niego uwagę i można na fotografiach pokazać prawdziwe życie. I drugie marzenie to #Fresh48, czyli zdjęcia noworodków do 48 godzin po urodzeniu, najczęściej jeszcze w szpitalu albo gdy to niemożliwe, tuż po powrocie do domu. Cudowne są też zdjęcia porodowe. Zdecydowanie moim priorytetem są ludzie. I ich historie. Stąd moja nazwa – Fotostorie.
- Lubi pani, kiedy pani robi się zdjęcia?
- Lubię, dlatego że to ja najwięcej robię zdjęć rodzinie, więc nie ma mnie na tych fotografiach. Proszę kogoś, żeby mi też zrobił, żeby być w albumach (śmiech).
- I wtedy jest zdjęcie według czyjejś wizji czy mówi pani, że ma być tak i tak?
- Rządzi ten, kto ma aparat (śmiech). Kiedyś kolega mi robił – a jeszcze tak stań, a popatrz. Wtedy czułam się jak moi klienci (śmiech).
- Do tego wywiadu woli pani dać swoje zdjęcie czy robimy?
- Chyba nawet nie mam takiego profesjonalnego (śmiech). Robimy.
- Dziękuję za rozmowę.
Z Aleksandrą Andrzejewską, fotografką, rozmawia Maja Szanter