2022-03-03, O tym się mówi
Malutki Bogdan rozrabia, Ania buduje coś z klocków a dwaj starsi Nazar i Ilia badają możliwości nowych tabletów. Tak mijają pierwsze dni uciekinierom z Ukrainy.
- To było coś strasznego. Bombardowali nas, jechaliśmy dookoła Kijowa, bo przez miasto się nie dało – opowiada Wiktoria Ilnicka. Szczupła, szalenie miła blondynka przyjechała do Gorzowa z trójką dzieci, siostrą Łesią i jej synem Ilią. Schronienie znaleźli w Gorzowie, w specjalnie przygotowanym pomieszczeniu w Centrum Charytatywny im. Jana Pawła II prowadzonym przez Stowarzyszenie Pomocy Bliźniemu im. Brata Krystyna.
- Byliśmy w szkole, kiedy nagle zaczęło się bombardowanie. Słyszeliśmy to, to było coś okropnego – opowiada 15-letni Ilia, siostrzeniec Wiktorii. Razem z jej synem, 16-letnim Nazarem byli w szkole, w 10 klasie Liceum Informatycznego w Kijowie. A obie mamy i młodsze rodzeństwo byli w małej miejscowości pod Kijowem, odległym o 30 km Kozarowyczy.
– Jechaliśmy po nich do Kijowa. Szli w kierunku domu. To było straszne. Słychać było bombardowania. Wróciliśmy do domu, zabraliśmy co było pod ręką i ruszyliśmy do Lwowa, a potem na granicę w Dorohusku – opowiada Wiktoria. Jej syn, 16-letni Nazar natychmiast mówi, że pokonali 1200 km w dwa samochody. Niemal nie rozumie po polsku, ale szybko chce się nauczyć. Pierwszym słowem usłyszanym w Polsce było – Będzie dobrze. – Choroszo znaczy dobrze? – tylko się upewnia.
Kiedy my rozmawiamy, jego młodszy braciszek 3-letni Bogdan bawi się jakimiś samochodzikami, a 6-letnia siostrzyczka Aniuta układa coś z klocków. Długą chwilkę zajmuje, zanim się oswoi z obcą osobą.
Do Gorzowa przyjechali, bo siostra Wiktorii kilka lat temu tu pracowała, byli jacyś znajomi, ale przede wszystkim znajome miasto i daleko od granicy.
Jak mówi Wiktoria, tu dostali wszystko. Ubrania dla dzieci, ciepłe łóżka, jedzenie, środki czystości, bo tego nie mieli. – No i dzieci są spokojne, bo mają wszystko – uśmiecha się Wiktoria.
W pomieszczeniach Centrum stoją łóżka, obok jest kuchenka i łazienka. Na pierwsze dni mieszkania po traumie wojny wystarczy. Co dalej? – Dalej to chciałabym się poduczyć języka, zacząć gdzieś pracować i znaleźć mieszkanie. To dalej. A najbardziej to bym chciała wrócić do domu – mówi Wiktoria.
W Ukrainie została jej mama. Co prawda domu nie ma, bo zostały tylko gruzy i solidna piwnica, w której bytuje właśnie jej mama wraz z sąsiadką. I choćby dlatego cała rodzina chce tam wrócić. Bo jak mówi, dom to dom.
Ilia i Nazar pokazują filmik, jaki dostali od kolegów z Ukrainy. Widać na nim lecący bojowy śmigłowiec, który zostaje strącony rakietą wystrzeloną z ziemi. – To helikopter bojowy z Białorusi. Ciągle tam latały – mówią nastolatki. I nie mają złudzeń – wojna to też jednostki z Białorusi. Tak się składa, że najbliższa granica dla Kijowa to właśnie ta z państwem Łukaszenki.
- Zobacz, to mój tata – Nazar pokazuje mi zdjęcie mocno zamaskowanego mężczyzny w pełnym uzbrojeniu. – Tata na wojnie – dodaje rzecz oczywistą. A Wiktoria opowiada, że z granicy został zwrócony jej mąż, tata Bogdana i Aniuty. – Usłyszał, że masz dwie ręce, dwie nogi, głowę, musisz zostać i został – opowiada.
W schronisku Stowarzyszenia starają się stworzyć jakieś paradomowe klimaty. Ale na razie jest trudno, choć i tak jest lepiej niż gdziekolwiek. Suszy się pierwsze pranie, na desce do krojenia warzyw leży kupka poszatkowanej marchewki. Ale do domu poszliby choćby dziś.
Kiedy ja rozmawiam z Wiktorią i dzieciakami, w Centrum trwa rozładowywanie samochodu z darami, które przywiózł Jacek Wiernicki. To głównie środki czystości i pampersy dziecięce. – Musimy być przygotowani na dłuższą pomoc. Trzeba robić wszystko, aby pomóc tym ludziom, bo tak po prostu trzeba – mówi.
A Bogumiła Różecka, koordynatorka pomocy z centrum, jak mantrę powtarza, że potrzebne są rzeczy potrzebne jak w normalnej rodzinie – poduszki, koce, pościel, ręczniki, garnki, zastawa stołowa, sztućce, nawet mądre zabawki i dobre słodycze. – Im to wszystko jest potrzebne. Zakładam, że prędzej czy później znajdą swoje miejsce i co, będę im te garnki odbierać? – mówi.
Obecnie w Gorzowie zbiera się przede wszystkim rzeczy służące do opieki nad dziećmi, ubranka, różnego rodzaju zabawki, środki kosmetyczne. Jak mówi Katarzyna Miczał z LOWES, uchodźców jest coraz więcej i musimy się przygotować na długodystansową pomoc, a to może być trudne.
Renata Ochwat
Gastronomik, Odzieżówka i CEZiB – te szkoły jako ostatnie pokażą swoją ofertę uczniom klas ósmych.